Wolni i silni Panem Bogiem
Eucharystii przewodniczył ks. kan. Jacek Guz, kustosz pratulińskiego sanktuarium. Msza w rocznicę tamtych wydarzeń sprawowana jest zazwyczaj we wspomnianym uroczysku, jednak ze względu na warunki pogodowe spotkanie zostało przeniesione do świątyni w Kolembrodach. - Dziś sercami i myślami jesteśmy prawie 2 km stąd. Myślimy o tych, którzy przed ponad stu laty nie mogli gromadzić się w tym kościele, przed obrazem Matki Bożej Kolembrodzkiej - mówił ks. Jacek Guz.
– Dziś Kościół przez Ewangelię podpowiada, że my również mamy dawać świadectwo, że to jest nasza misja. Chciałbym, byśmy skupili się na tych wspaniałych świadectwach ludzi z podlaskiej ziemi, którzy zostali ogłoszeni świętymi, i na tym, co nam pokazali – wzywał zgromadzonych.
Najpierw mówił o tym, że świadectwem może być nawet proste pozdrowienie drugiego człowieka. – To najprostsze świadectwo. Podobnie jest z chrześcijańskim pozdrowieniem wypowiadanym na widok kapłana. Ono jest świadectwem naszej wiary. Wypowiadając „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” pod adresem księdza, przyznajemy się nie tylko do tego, że znamy tego człowieka, ale że widzimy w nim duchownego, czyli kogoś, kto nas duchowo umacnia. Dziś nie jest to już takie oczywiste. Dla mnie takie pozdrowienie to jasny znak, że ten, kto je gdziekolwiek wypowiada, traktuje mnie jak księdza, a nie jak obywatela czy interesanta – tłumaczył kaznodzieja.
Nie wstydzili się
Kustosz w homilii wielokrotnie nawiązywał do lasu w Sumierzu. – Dziś każdy z nas chciał udać się w to miejsce wielkiego świadectwa wiary, by jeszcze raz sobie o nim przypomnieć. To miejsce do dziś porusza ludzkie serca i umacnia ludzi w wierze. Co takiego mieli w sobie tamci ludzie, że nie wstydzili się dawać świadectwa w obliczu doświadczeń, które ich spotkały? Powiedzieli, że nie zrezygnują z tego świadectwa nawet za cenę życia, przez co dali jeszcze mocniejsze świadectwo – głosił kaznodzieja. Mówił, że dziś Jezus przywołuje nas do siebie, tak jak kiedyś przywołał apostołów, i uświadamia nam i przypomina, co jest naszą misją. – Przyszło nam żyć w zwariowanym świecie, w którym np. kobiety nie chcą mieć dzieci, nie chcą ich wychowywać, a przecież to ich największa i najpiękniejsza misja! Zastanawialiście się, czemu w Pratulinie zginęli sami mężczyźni? Bo oni swoim świadectwem pokazali, że ich misją jest stać i bronić Kościoła oraz swojej wiary, a także stać na straży świętości swojego domu. Kobiety miały inną misję. Nasi przodkowie byli prostymi ludźmi, nierzadko nie umieli czytać ani nawet się podpisać, ale wiedzieli, jakie zadania przed nimi stoją. Wypełnili swoją misję w stu procentach – przypominał kustosz pratulińskiego sanktuarium.
Aż do Krakowa
W drugiej części homilii ks. J. Guz zauważył, że dziś nastąpiło pomieszanie pewnych wartości”. – Ideologia XIX w. dążyła do zmanipulowania człowieka. Carosławiu, które poszerzało swój zasięg, zależało przede wszystkim na tym, by ludzie się nie modlili, nie chodzili do kościoła i nie przystępowali do sakramentów. Pod takim warunkiem dawali im spokój. Dziś, 150 lat po męczeństwie w Pratulinie, ta ideologia znów coraz bardziej wchodzi w nasze życie. Zobaczcie: w rodzinach i w Kościele mamy problem z tym, że ludzie przestali się modlić, że rzadziej chodzą na Msze i przystępują do sakramentów świętych – podkreślał ks. J. Guz.
Potem nawiązał do słynnych ślubów krakowskich. – Unici 150 lat temu mieli doskonałą okazję, by mieszkać razem bez ślubu, gdyż brakowało im księży, przed którymi mogliby sobie ślubować. I oni, którzy nie czytali książek, wiedzieli, że nie wolno im żyć razem w jednym mieszkaniu. Dlaczego? Bo tak uczy Kościół! Oni, aby przystąpić do sakramentu małżeństwa, szli na piechotę aż do Krakowa. Chcieli żyć po Bożemu, pragnęli żyć według swojej wiary, nie chcieli wychodzić z Kościoła. Takiego świadectwa bardzo nam dziś potrzeba!- wspominał kaznodzieja.
Czy ktoś się nami zachwyci?
Potem ks. Jacek Guz znów nawiązał do misji w Sumierzu. – Ci, którzy tam się wtedy zgromadzili, do końca nie wiedzieli, czy dotrze do nich jakiś kapłan. Czekali na niego, a gdy przyszedł, umacniali się tym, co tam przeżyli, na całe życie. Dziękowali, że Bóg ich nie opuścił, i mówili, że oni dla Niego są w stanie zrobić wszystko. O tym, co się tam działo, naocznie przekonał się pisarz Władysław Stanisław Reymont. Przybył do Sumierza, bo chciał osobiście przekonać się, czy prawdą jest to, o czym słyszał z informacji docierających z Podlasia. Zobaczył, że jego mieszkańcy są nie tyle uparci, co wierni Bogu i Kościołowi, i to pomimo przeciwności, które ich spotykały. Gdy zobaczył, jak wyglądała wiara podlaskiego ludu, napisał książkę „Z ziemi chełmskiej”. Ludzie sięgają po nią po dziś dzień, zachwycając się tradycją i wiarą tamtejszych prostych ludzi. Czy ci, którzy po nas nastaną, zachwycą się tym, jak my żyliśmy, jak byliśmy wierni Pan Bogu, jak praktykowaliśmy tę wiarę i jak wypełniliśmy misję, którą Pan Bóg nam zlecił? – pytał kaznodzieja.
Zwrócił też uwagę, że carowi chodziło o jedno: o wprowadzenie państwa świeckiego, brak oznak religijnych na zewnątrz, o podporządkowanie każdej sfery życia. – Dziś, w XXI w., obecne władze nie tylko w Polsce, ale i w Europie również chcą, byśmy się podporządkowali temu, czego one sobie życzą. Dlatego nie dziwi nas, że wsadzają do więzienia ks. Olszewskiego bez żadnych argumentów. Po co? By nas złamać i zastraszyć, byśmy się nie wychylali i płynęli z prądem. Byśmy przypadkiem nie poczuli się wolni i silni Panem Bogiem. A to jest możliwe, gdy będziemy trzymać się świętej tradycji podlaskiej ziemi, która polegała na wierności sakramentom, nauczaniu Kościoła, Dekalogowi i Ewangelii. Żyjąc tak i modląc się przez wstawiennictwo naszych Męczenników, będziemy w stanie iść i wzywać do nawrócenia. Przez nasze ręce też będą działy się cuda. Bądźmy wierni swojej misji jako rodzice, jako mężowie i żony, jako osoby starsze, chore, a nade wszystko jako chrześcijanie! I trwajmy przy Kościele! – apelował ks. J. Guz.
AWAW