Wolność bez biustonosza
Zupełnie niedawno w jednym z polskich sądów zapadł wyrok, w wymiarze kary absolutnie symboliczny, skazujący 2 kobiety, które postanowiły opalać się na publicznej plaży bez górnej części stroju kąpielowego, czyli topless. Sposób relacjonowania całej sprawy przez media zdawał się wskazywać na kolejny przypadek uciemiężenia jednostki przez dążącą do totalitaryzmu machinę państwową. Zaś sama walka tych panienek w owych relacjach mogła być porównywana nawet z krucjatą Mahatmy Gandhiego w Indiach. Oczywiście z tą różnicą, że sławny Hindus w czasie protestów był szczelnie owinięty w swoją szatę, zaś one prezentowały nagie wdzięki (całe szczęście, że tylko w górnej części) szerokiemu spektrum oglądaczy (choć tylko potencjalnych, gdyż wokoło nie było nikogo poza strażnikami miejskimi). Oczywiście panny z plaży przedstawiały swoje uciemiężenie jako walkę o wyzwolenie jednostki spod panowania straszliwego prawa rodem ze średniowiecza, wskazując, że zdjęcie biustonosza jest wyrazem świadomego przeciwstawienia się ciemiężcy oraz wyrazem oświeconego pojęcia wolności jednostki.
Można byłoby się uśmiać pod wąsem, ale relacja do państwa i sfery publicznej w świadomości Polaków niestety ma konstrukcję podobną do tej, jaką prezentowały owe „roznegliżowane bojowniczki”.
Niezakazane – dozwolone
Frazę: „Co nie jest zakazane, jest dozwolone” bardzo często powtarza się, gdy dochodzi do dyskusji o granicach naszej wolności w ramach sfery publicznej. Oznaczałoby to więc, że prawo państwowe jest swoistym strażnikiem więziennym, który wyznacza możliwe pole spacerniaka, pozwalając poruszać się skazanym w zamkniętych ramach. Ów strażnik dbałby jedynie, aby nikt nie przekroczył linii wyznaczonej dla wszystkich, a poza tym nie interesowałby się zbytnio, co dzieje się na owym spacerniaku. A w granicach wyznaczonego terenu mogłoby dziać się wszystko, bo przecież – co nie jest zakazane… I tutaj pojawia się zagwozdka. Otóż właśnie takie podejście do prawa stanowionego sprawia, że państwo staje się coraz bardziej totalitarne. Dostrzegając bowiem, że nie wszyscy potrafią korzystać z daru wolności w ramach spacerniaka (a nawet zdarzają się tacy, którzy pozwalają sobie ów spacerniak wykorzystać do walki z innymi), państwo zaczyna drobiazgowo ustalać różne zasady normujące zachowanie się.
Widać więc jasno, że wcześniej czy później wpływ państwa na codzienne zachowania jednostki staje się wręcz totalitarny, a normy prawne zaczynają regulować wszystko w życiu jednostki, gdyż w ten sposób liberalne wcześniej państwo stara się zapobiec tragedii na wolnościowym spacerniaku. Gdzie jest źródło problemu? Otóż w fałszywości przyjętej tezy. Kto ją stawia, zapomina, że poza instancją prawa w społeczności znajduje się jeszcze coś, co nazywa się obyczajem. To niepisany sposób rozumienia prawa oraz wolności, który wyznacza zachowania człowieka w ramach porządku prawnego danej społeczności. Ów obyczaj jest czymś więcej niż prawo i on wskazuje, że nie wszystko, co nie jest zakazane, jest dopuszczalne. Obyczaj nie jest sankcjonowany poprzez uchwaloną normę prawną, ale stanowi wyraz pewnej ciągłości historycznej danej społeczności, którą najczęściej nazywamy tradycją. Nigdzie w polskim prawie nie zapisano, że mężczyzna powinien okazywać szacunek kobiecie (i można powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, graniczącą wręcz z pewnością, że nigdy taka norma nie będzie usankcjonowana prawnie), ale każdy wie, że ów szacunek należy okazywać. To jest więc pewien obyczaj, który normuje moje zachowania i wyznacza mój sposób postępowania, choć nie zapisano go w prawie. Można od biedy nazwać to kulturą osobistą, choć nie uważam, że zachowania takie są tylko wyrazem savoir-vivre’u.
Drugi człowiek jest granica mojej wolności
Często powtarza się również, że zachowania jednostki w ramach wolnościowego porządku działania wyznaczane powinny być poprzez uprawnienia drugiego człowieka. Problem w tym, że owe uprawnienia są często ogromnie dyskusyjne, a poza tym pozostaje jeszcze jedna kwestia. Jeśli uprawnienia drugiego są granicą mojej wolności, to moje uprawnienia są granicą wolności drugiego. Dlaczego więc to ja mam się ograniczać? Może ów wyimaginowany drugi powinien powściągnąć się w ocenianiu mnie i pozwolić mi realizować moją wolność? To zasadniczy dylemat, który prowadzi ponownie do rozbudowywania norm prawnych i wnikania uregulowań państwowych w codzienne życie jednostki.
Biorąc pod uwagę owe chętnie okazujące swoje wdzięki dziewoje plażowe, można by powiedzieć, że w końcu to ów drugi człowiek jest winny, bo mógł tamtędy nie przechodzić, mógł nie patrzeć w stronę roznegliżowanych panienek, mógł odwrócić wzrok… itd. Powstaje więc swoiste błędne koło, z którego wyjściem wydaje się nowe uregulowanie prawne. Starając się więc napisać pean ku czci wolności jednostki, zaczynamy pisać tragedię w odcinkach o całkowitym przeniknięciu naszego zachowania regulacjami prawnymi. Spór unijny o prostotę lub krzywiznę banana staje się przy tym błahostką. A jest to tragedią, bo wykorzystują to różni ideolodzy, którzy pod płaszczykiem obrony praw człowieka starają się wprowadzać różne sankcje prawne – a to za klaps dla dzieciaka, a to za kłótnię z żoną, a to za inne „przewinienia”. Orwell mógłby być z naszych współczesnych poczynań dumny.
Wolność wymyślił dla nas Bóg
Wydaje się jednakże, że zasadniczym dla rozumienia wolności jednostki w przestrzeni publicznej powinno być ponowne przemyślenie, czym owa wolność jest. Otóż o wolności można mówić wówczas, gdy człowiek staje się głównym decydentem w procesie podejmowania decyzji. Innymi słowy wówczas, gdy postanawia coś uczynić lub czegoś zaniechać. Podejmuje więc swoją decyzję w oparciu o zrozumienie celu, do którego dąży. O pozytywnym rozumieniu wolności można mówić więc wówczas, gdy cel dążenia człowieka jest rzeczywistym dobrem. A to już uzależnia wolność od poznania dobra. Dlatego wolność nie jest dowolnością, ale dążeniem do dobra, a przestrzeń publiczna przestaje być polem ekscesów roznegliżowanych panienek toczących bój o prawo do pokazywania swoich piersi. Swoją drogą, takiego boju nie ma sensu toczyć. Wystarczy stanąć na poboczu E30.
Ks. Jacek Świątek