Historia
Źródło: Arch
Źródło: Arch

Wspomnienia wciąż żywe

Urodziła się w grudniu 1939 r. Wojenną pożogę przeżyła, ale naznaczyła ona jej życie. Bo pewnych rzeczy nie da się zapomnieć.

Krystyna Bachanek miała niespełna pięć lat, gdy jej rodzinną wieś - Kamieniec, który dziś znajduje się na terytorium gminy Wodynie w powiecie siedleckim - została spalona. O pani Krystynie - znanej i cenionej w Polsce oraz za granicą malarce, społeczniczce pisaliśmy na łamach „Echa Katolickiego” w ubiegłym roku. Podczas 50 lat artystycznej pracy zaprezentowała swoje obrazy na 30 wystawach indywidualnych i ponad 200 zbiorowych. Jest laureatką licznych nagród krajowych i międzynarodowych, a w 2017 r. została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi nadanym przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Choć swoje dorosłe i zawodowe życie związała z Warszawą, o rodzinnych stronach nigdy nie zapomniała. Wojenna pożoga zostawiła w niej tak trwały ślad, że słuchając jej wspomnień, odnosi się wrażenie, iż opowiada o czymś, co miało miejsce zaledwie kilka dni temu. Są one - niestety - wciąż żywe.

– Nadal mam przed oczami tego białego konia na tak soczyście zielonej łące, na tle płonących budynków – przyznaje. – Przez lata zastanawiałam się, czemu ta trawa była taka bardzo zielona, tak intensywna… Myślałam: pamięć płata mi figle, ale w końcu sobie przypomniałam, że to było wiosną…

Swoją traumę postanowiła przekuć w książkę, o co zresztą prosiło ją wiele osób. Tak powstały „Spalone marzenia” – publikacja zawierająca nie tylko jej wspomnienia, ale też historię Kamieńca, osób z nim związanych czy okolicznych miejscowości. Pani Krystyna pytana o motywy, jakie nią kierowały podczas spisywania tej trudnej historii, wskazuje „presję” otoczenia. – To mój ojciec przed śmiercią, ale też wcześniej, gdy przyjeżdżałam do rodziców z mężem i dziećmi, prosił mnie o to – wspomina. – Także sąsiedzi i różni ludzie z Kamieńca, wiedząc, że piszę, zajmuję się kulturą, przychodzili do nas i prosili, bym opisała to wszystko, co się wtedy wydarzyło. Ale – jak to w życiu – ciągle byłam zapracowana, wciąż nie miałam czasu, ciągle coś robiłam i odwlekałam to. W końcu ojciec, chyba rok przed śmiercią, powiedział: „Moja kochana, musisz się za to wziąć, bo za ciebie nikt tego nie zrobi”. A ponieważ wtedy mu to przyrzekłam, w końcu dotrzymałam słowa – puentuje.

 

On jest czysty

Wspominając sylwetkę swojego ojca, któremu złożyła tamtą obietnicę, opowiada, że był bardzo dobrym człowiekiem, szanowanym przez mieszkańców zarówno Kamieńca, jak i okolicznych wsi. – Walczył o edukację, pilnował, by ludziom nie działa się krzywda – wspomina K. Bachanek. – Kilka razy mógł stracić życie, jednak zawsze szczęśliwie wracał do domu. Raz jechał wozem z jakiejś wsi późnym wieczorem. Już niedaleko domu zatrzymali go i chcieli obrabować, ale – na szczęście – puścili, mówiąc, że on jest czysty, on jest potrzebny… – wspomina, dodając, że tata był leśnikiem, weterynarzem, jeździł po wsiach i leczył zwierzęta, ale odbierał też porody. – Zawsze służył ludziom, choć to były bardzo ciężkie czasy – dodaje. – Miał warsztat, pomagał ludziom w budowie domów, a ponieważ drewna w okolicy było pod dostatkiem, to z niego stawiano budynki. Kiedy Niemcy podpalili wieś, trudno było cokolwiek ratować…

 

Oczami dziecka

W książce pani Krystyna opowiedziała tę historię z perspektywy dziecka. To wspomnienie pełne emocji, jakie musiało wywołać tak traumatyczne przeżycie u pięciolatki. Bo jak inaczej można pisać o płonącym domu?

Między wierszami kryją się przeżycia i emocje, których nie spotkamy w podręcznikach do historii. Pojawiły się też wcześniej zebrane wspomnienia mieszkańców, którzy – podobnie jak pani Krystyna – byli świadkami tamtych wydarzeń. W książce znajdziemy również liczne opisy dotyczące gminy Wodynie i osób z nią związanych. Całość dopełniły wiersze, zdjęcia i obrazy, które stanowią wspaniały zapis lokalnej historii.

Kamieniec, a także okoliczne wsie, m.in. Czajków, spłonęły wiosną 1944 r. Mordowano również mieszkańców. Powodem do spalenia oraz mordu była partyzantka, która miała ukrywać się w pobliskich lasach. – Niemcy bardzo zabiegali o to, by wydać partyzantów. Kazali ludności donosić, podejrzewali również, że w okolicy znajdują się magazyny broni – wspomina pani Krystyna, dodając, że cel starano się osiągnąć zastraszaniem. – Ludziom grożono, zmuszano do donoszenia na innych… Aż w końcu przyszli Ukraińcy z listą ludzi, których mieli zabić… Potem, po spaleniu, przyszły bardzo ciężki czasy, bo nie było co jeść. Gospodarze z sąsiednich wsi przywozili zboże wozami i dzielili się z mieszkańcami Kamieńca tym, co mieli. My wyprowadziliśmy się na kilka lat do Brodk, do dziadka. Tata zajął się odbudową domu.

 

Wiatr historii

Po latach okazało się, że podejrzenia Niemców, iż w lasach ukrywano broń, były słuszne. Już po wojnie wybuchł pożar, podczas którego słyszano liczne wybuchy i wystrzały. – Byłam wtedy w szkole podstawowej i pamiętam ten pożar w pobliżu rzeki Kostrzyń – przywołuje w pamięci tamte dni K. Bachanek. – Wszyscy wybiegliśmy na dwór, a ponieważ budynek stał na wzniesieniu, mieliśmy dobry widok. Razem z dorosłymi pobiegliśmy gasić ten ogień, żeby uchronić domy i stodoły. Każdy łapał gałęzie i pomagał. Do dziś słyszę świst kul, który towarzyszył temu gaszeniu, one latały nam koło uszu. Mój brat krzyczał, żebyśmy uciekali i nie zbliżali się do dołów, w których właśnie była broń po partyzantach…

 

Trauma w sztukę przekuta

Choć źródła podają, że 18 maja 1944 r. wieś spacyfikowały oddziały niemieckie i rozstrzelano pięć osób, wiele wywieziono na roboty przymusowe i kilka gospodarstw zostało spalonych, pani Krystyna pamięta to inaczej. – Po tym, jak nas spalili, we wsi nie zostało kompletnie nic, nawet psia buda – wspomina pani Krystyna. – Każdy więc budował, jak mógł, by schronić się z rodziną, zapewnić jej dach nad głową. Dlatego te domy w Kamieńcu były małe, zadaszone słomą. Niestety do dziś prawie żaden nie został. A ja chętnie je rysowałam, malowałam – dodaje, przyznając, że te prace spodobały się wielu osobom, zaś całą kolekcję przekazała m.in. prof. Kwiatkowskiemu do Muzeum w Suchej obok Grębkowa. Stanowią świadectwo nie tylko architektury, ale i historii. Smutnej, tragicznej i – jak na razie – ocalonej od zapomnienia dzięki publikacji „Spalone marzenia”. Jak mówiła podczas promocji książki Katarzyna Markiewicz z Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Wodyńskiej, którego nakładem się ukazała, dzięki niej „młode pokolenia mogą się inspirować do poszukiwania wokół siebie resztek pamiątek, które zostały; pamiętajmy, że informacje, jakie możemy znaleźć, pochodzą od pokolenia, które właściwie już odchodzi i to jest ostatni moment, żeby jeszcze coś znaleźć z tamtych czasów i przybliżyć nam tę historię – podkreśla.

 

 

 

 

MOIM ZDANIEM

Wojciech Klepacki

wójt gminy Wodynie

 

Publikacja „Spalone marzenia” to kolejny, jakże wiarygodny dowód, iż teren gminy Wodynie, naszej małej ojczyzny, ma szczególnie bogatą historię, usłaną wieloma ofiarami. Jest także dowodem na to, że nasza społeczność nie zapomina o przeszłości swojego narodu. Ta pamięć to przecież nasz obowiązek i zobowiązanie wobec tych, którzy oddawali za nas to, co mieli najcenniejsze. Sama autorka w publikacji często wspomina, że „powinnością naszą jest pamiętać, a obowiązkiem pamiętać na przyszłość”. My pamiętamy! Świadczą o tym liczne miejsca pamięci, o które dba samorząd, aktywnie działające lokalne organizacje pozarządowe oraz tutejsi społecznicy.

Ta publikacja w sposób szczególny zasługuje na uwagę i skłania do refleksji. Poprzez przedstawienie przeżyć tych, którzy naocznie doświadczyli walk i skutków represji wojennych, pokazana została prawda tragizmu tamtych dni. Żadna książka historyczna spisana przez osoby, których bezpośrednio nie dotknęła wojna, nie będzie w stanie przybliżyć nam jej okrucieństwa. Z upływem czasu naocznych świadków represji wojennych wśród nas jest, niestety, coraz mniej, dlatego naszym obowiązkiem staje się pielęgnowanie i utrwalanie ich wspomnień oraz przekazywanie naszym dzieciom i wnukom jako najcenniejszej lekcji historii.

JAG