Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Wszędzie człowiek białymi łzami płacze

Podjęty przeze mnie w ubiegłym tygodniu temat nienawiści, także tej, którą spotykamy w życiu społecznym, ale i tej, która nierzadko motywuje nasze codzienne działania, domaga się pewnego dopowiedzenia.

Samo wskazanie na fałszywy obraz drugiego człowieka w naszym umyśle nie jest wystarczającym do właściwej oceny własnego postępowania i jego motywacji. Zresztą, jeszcze więcej trudności sprawia odróżnienie uprawnionej krytyki cudzego działania od naznaczonego nienawiścią tępienia drugiego człowieka.

Zastanowiwszy się dokładniej, dość jasno można zauważyć, że pomiędzy jednym a drugim jest cokolwiek cieniutka linia, a jej przekroczenie może być w ogóle niezauważone. I w ten sposób uświęcona może być sama nienawiść.

Czy jest jakieś dokładne kryterium pozwalające na bezpieczne odróżnianie jednego od drugiego i chroniące nas przed destrukcyjną siłą nienawiści? Otóż wydaje mi się, że tym, co pozwala dokonać takiej oceny, jest zadanie sobie prostego pytania o pogardę względem drugiego człowieka. Tak, właśnie pogarda (lub jej brak) jest doskonałym probierzem działania z nienawiści lub też zaniechania takiego działania. Ale takie postawienie sprawy może sprawiać wrażenia jej zaciemnienia, aniżeli rozjaśnienia. Bo czymże właściwie jest pogarda?

Wszędzie ta sama ziemia jest – naucza mądrość

W dzisiejszej kulturze masowej pojęcie pogardy jest nadzwyczaj obecne. Ze wszech stron otrzymujemy pouczenia, że nie powinniśmy gardzić innymi ludźmi, że powinniśmy okazywać im szacunek, nawet jeśli do końca lub całkowicie się z nimi nie zgadzamy, że winniśmy być tolerancyjni etc. I jest w tym pewna dość dobra intuicja (ponieważ, jak się wydaje, dzisiejszy świat bardziej idzie po linii intuicyjnych stwierdzeń, aniżeli logicznych rozumowań – prymat czucia nad szkiełkiem i okiem, jak pisał poeta). Rzeczywiście, myśl etyczna ujmowała od samego początku, iż pogarda oznacza odmowę okazywania poszanowania dla drugiego człowieka. Problem jednakże jest w tym, co uznamy za rzeczony szacunek i co uznamy za ową odmowę. Piewcy dzisiejszych intuicyjnych rozważań będą wskazywali na takie rozumienie szacunku, które oznaczać będzie bezkrytyczne uznanie dla każdego ludzkiego czynu czy ludzkiej myśli, bez żadnych krytycznych uwag czy poddawania w wątpliwość tego, co jest dziełem drugiego. Nieograniczone prawo ekspresji własnych przemyśleń i przekonań jest dogmatem dzisiejszej prymitywnej antropologii. Granica tej ekspresji jest nieustannie przesuwana, co mogliśmy zauważyć chociażby w czasie zajść wokół krzyża smoleńskiego na Krakowskim Przedmieściu, w czasie wyczynów partii pewnego (byłego już) posła w Biłgoraja czy też w ramach ostatnich wydarzeń związanych w przesileniem państwowym w naszym kraju. Dzieje się tak dlatego, że przyjąwszy wspomniane wyżej założenie o szacunku rozumianym jako pozostawienie pola dla nieograniczonej ekspresji własnych przekonań, kryterium oceny tychże zmienia się z etycznego na czysto estetyczne i oznacza co najwyżej zachowanie pewnych norm etykiety. Wcześniej czy później jednakże związana z savoir-vivre’em granica może zostać uznana za krępujący gorset i odrzucona z wielkim hukiem (co, jak mi się wydaje, już nastąpiło). A wystarczy tylko przyjrzeć się samemu procesowi wychowania dziecka, by zrozumieć, że szacunek nie oznacza prostego akceptowania wszelakich zachowań.

Noc po trudnej jawie

Właśnie na polu wychowania można najlepiej zaobserwować, na czym właściwie polega szacunek dla drugiego człowieka. W swoim podstawowym znaczeniu wychowanie stanowi proces, który św. Jan Paweł II określił „drugim zrodzeniem”, polegającym na kształtowaniu człowieczeństwa wychowanka („aby człowiek coraz bardziej stawał się człowiekiem”). Proces ów domaga się trzech zasadniczych elementów: prawdy o tym, co znaczy być człowiekiem (nazwijmy go elementem racjonalnym), nauki konsekwencji podejmowanych działań (kształtowanie roztropności i męstwa, szczególnie wobec samego siebie) oraz wykształcenia w wychowanku determinacji w osiąganiu wyżyn poznanego człowieczeństwa (element wolitywny). Przyjmując więc ten punkt wyjścia, już na początku należy jednoznacznie stwierdzić, że szacunku człowiekowi nie okazujemy wówczas, gdy przyzwalamy na każde świństwo czy też jesteśmy obojętni na sposób życia drugiego, ale ów szacunek idzie poprzez stawianie wymagań drugiemu, jak i sobie. Ten szacunek to uznanie, że on i ja jesteśmy w stanie – dzięki własnym przyrodzonym siłom i przy pomocy innych (także łaski Bożej) – tak kształtować swoje życie, by brać za nie odpowiedzialność. Jeśli zatem na tym polu nie odnajdujemy elementu pogardy, to gdzie właściwie on się znajduje? Czym więc jest ona? Otóż tylko w odniesieniu do ostatecznego celu człowieka, jakim jest życie wieczne, można ten element odnaleźć. Pogarda to aktywne odmówienie szacunku drugiemu, posunięte aż do zanegowania jego powołania do ostatecznego życia w Bogu. Pogarda jest negacją człowieczeństwa drugiego poprzez sprowadzenie go do poziomu istot niższych niż człowiek. Weźmy jako przykład chociażby ostatnio głośne wypadki, w których osoby życia publicznego mówiły o „waleniu sztachetą w łeb” lub o wyrzucaniu przez okno przeciwników politycznych. Jeżeli w dzisiejszych czasach taki sposób postępowania nawet wobec zwierząt uznawany jest za moralnie niedopuszczalny, to co powiedzieć o nawoływaniach do takiego traktowania drugiego człowieka. Lecz pomijając ten prostacki sposób uprawiania polityki, negacja człowieczeństwa drugiego może mieć jeszcze subtelniejszy wymiar.

Tutaj, gdzie cię wdepczą w grunt

Tym subtelniejszym wymiarem jest wytworzenie atmosfery odmówienia szacunku drugiemu poprzez zwykłe oszczerstwo, oczernianie lub nieumiejętność radzenia sobie z własną emocjonalnością, najczęściej wyrażającą się w zakompleksieniu. Następuje wówczas urzeczowienie drugiego człowieka jako przedmiotu zaspokojenia własnych pragnień lub podbudowania własnego poczucia wyższości. Jest to bardzo często działanie zimne i wyrachowane. Ale zarazem najtragiczniejsze. Wbrew pozorom nie wywyższa ono okazującego drugiemu pogardę, lecz poniża samego działającego. W ten sposób gardzący innymi sam sobie odmawia szacunku wynikającego z bycia człowiekiem. Nie poniża innego, ale samego siebie.

Św. Jan Paweł II w swojej pierwszej encyklice „Redemptor hominis” napisał, że człowiek jest drogą Kościoła. Nie należy jednak brać tego jako zachęty do ochoczego i radosnego deptania tej drogi.

Ks. Jacek Świątek