Wszystkie ręce aż lśnią od czystości
Jednak po namyśle doszedłem do wniosku, że nawet w obliczu prawdopodobnego linczu warto wypowiedzieć parę słów prawdy. Proszę jednak nie martwić się, że od razu znajdziecie się Państwo w wirze „tańcu na trumnach”. Od tego są zupełnie inni specjaliści, którzy już dzisiaj wykorzystują politycznie i marketingowo to, co wydarzyło się w Gdańsku. Wystarczy tylko wspomnieć Rosatiego, Celińskiego, Durczoka, Sadurskiego et consortes. Czytając ich teksty czy też słuchając wypowiedzi, człowiek zastanawia się jedynie nad granicami „ludzkich” zachowań. Zdanie z „Medalionów” Zofii Nałkowskiej: „Ludzie ludziom zgotowali ten los” wydaje się jednak kłamstwem. Nie ze względu na jego tragizm, tylko ze względu na wątpliwość użycia w obu przypadkach zrównującego wszystkich określenia: „ludzie”. Nie minuty, lecz sekundy po śmierci prezydenta Gdańska pozwoliły stwierdzić, że do tzw. „pojednania” w Polsce nie dojdzie.
Już z samego faktu, że pojednanie nie jest tylko podawaniem sobie rączek i wymianą czułych buziaczków, ale dlatego, że jako właśnie ludzkie działanie zakłada stanięcie w prawdzie. A o nią tutaj w ogóle nie chodzi.
Słońce i kłamstwo
Jednym z elementów wydarzeń, które nastąpiły po barbarzyńskim wydarzeniu w Gdańsku, a który coś mi przypomniał, była totalna panika w naszej klasie politycznej. Pewne wyciszenie, które mącone było tylko wystąpieniami pośledniejszych harcowników i spychaniem samego wydarzenia w meandry nic nieznaczących pogrywek medialnych, stanowiło nie moment refleksji, ale totalnego ogłupienia charakterystycznego dla stanu strachu. Początkowo wydawało mi się, iż mamy do czynienia z lękiem przed tzw. „liberalnym prostakiem”, dokumentnie spuszczonym ze smyczy w ostatnich ośmiu latach. Szaleniec wykorzystywany politycznie od momentu wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu w zależności od potrzeby zmieniał tylko cele swoich ataków. Raz byli to politycy, drugi raz Kościół, a w razie czego ukierunkowanie jego działań było całkiem dowolne. Po pewnym jednak czasie zadziałała we mnie pamięć. Wspomniałem, że z podobnymi zachowaniami mieliśmy już do czynienia bezpośrednio po tragedii smoleńskiej. Samo skojarzenie zapewne będzie budzić sprzeciw i oburzenie po obu stronach tamtej barykady, lecz oddzielone ośmioma laty wydarzenia łączy jedno: zamieszanie i chaos w sferze władzy (aktualnej i potencjalnej) w Polsce. Zasadniczym pytaniem, które pojawia się samo, jest: kto z tego wydarzenia będzie czerpał największe profity? Odpowiedź jest jedna: nikt w Polsce. Zarówno dzierżący władzę, jak i opozycja nic na śmierci Pawła Adamowicza nie zyska (przepraszam za jasne stawianie sprawy w obliczu śmierci człowieka). Jedynymi „beneficjentami” mogą być tylko ci, którym zależy na destabilizacji sytuacji politycznej w Polsce ze względu na projekty międzynarodowe, których ogniwem zasadniczym jest nasz kraj. A tych jest zbyt wiele, by wymienić tylko konferencję bliskowschodnią, przekop Mierzei Wiślanej wbrew interesom Rosji, budowa osi Warszawa – Rzym przed wyborami do europarlametu, interesy chińskie rozbijane aresztowaniami szpiegów itd. Wbrew „natychmiastowym wyśmiewaczom” tego wyjaśnienia nie są to megalomańskie rojenia bajkopisarza-felietonisty.
Niedostrzegalna zagłada
Przeciwko takiemu twierdzeniu właściwie można wysnuć tylko dwa zarzuty. Pierwszym z nich jest kwestia długości przygotowań do samego zdarzenia. Drugim zaś niemożność wykazania bezpośredniego zaangażowania ośrodków zewnętrznych, Oba, niestety dla nas, są dość łatwe do obalenia. W dzisiejszym świecie nie ma konieczności długotrwałego przygotowywania danego zdarzenia. Wybór miejsca i osoby może być kwestią godzin. Zwłaszcza jeśli zna się (chociażby z mediów) przebieg imprez masowych. Podobnie ze znalezieniem wykonawcy. Najlepiej widać to było w czasie działań ekipy telewizyjnej, preparującej organizację rocznicy urodzin Adolfa Hitlera. W tamtym przypadku nie wzięto pod uwagę tylko jednego: w takich ustawkach najdogodniejszym do działań jest szaleniec, bo jego słów po fakcie nikt nie będzie brał poważnie. Podobnie rzecz ma się z bezpośrednim zaangażowaniem zainteresowanych destabilizacją w naszym kraju. Nie po to poszczególne kraje inwestują w agentów wpływu i tzw. śpiochów, by samemu nurzać ręce w każdej zbrodni. Uaktywnienie rezydentów w danym kraju to kwestia krótkiego czasu. Uderzenie zazwyczaj musi być spektakularne, by wywołało odpowiedni efekt walących się kostek domina. Czytałem wspomnienie o Pawle Adamowiczu napisane przez jego zastępczynię. Wspomniała ona, że przez większość dnia kwestował on na rzecz WOŚP na ulicach Gdańska, spokojnie przechadzając się pomiędzy ludźmi. Jeśli szaleńcowi chodziło tylko o zemstę za stracone lata w więzieniu, to przecież lepszym dla niego byłoby zaatakowanie w tłumie, który daje możliwość anonimowej ucieczki. On jednak wybrał miejsce wręcz koncertowe. Nie jestem pewien zatem, czy była to kalkulacja szaleńca. Z punktu widzenia świata, choć dzisiaj zabrzmi to obrazoburczo, prezydent nadmorskiego miasteczka jest tylko pionkiem. Zadymy więc międzynarodowej nie będzie, a efekt w naszym kraju – murowany. Destabilizacja, której efektem będzie chociażby tylko przegrana partii rządzącej w eurowyborach, da możliwość np. dalszego skutecznego blokowania działań przeciwko Nord Stream 2, co widać było już w dniach po wydarzeniu w Gdańsku. A zapewne osłabienie osi Rzym – Warszawa pozwoli na dalsze chronienie interesów pod parasolem układu Berlin – Paryż. A to tylko efekt doraźny.
Nam będzie wszystko jedno
Wcześniej czy później okaże się, czy to wyjaśnienie rzeczywiście jest adekwatne do barbarzyństwa w Gdańsku. Sam mam nadzieję, że nie będzie, choć realnie patrząc, nadzieja ta może okazać się złudna. Wszystko wyjaśni się wtedy, gdy zobaczymy, kto w czyich ramionach będzie szukał „ukojenia dramatu” i czy takowe znajdzie. Tak jak przed ośmiu laty.
Ks. Jacek Świątek