Wszystkiemu winny rolnik?!
Sytuacja hodowców trzody chlewnej ciągle stoi pod znakiem zapytania. - Nie mogę powiedzieć, że w Polsce nie ma zagrożenia ASF. Ostatnie ognisko choroby wykryto 18 sierpnia. Wiemy, że zostało spowodowane przez tzw. czynnik ludzki. Wirus został przywieziony przez handlarza prosiąt lub tuczników. Pomimo prowadzonego dochodzenia ciągle nie wiemy, gdzie było źródło. Sprawa została zgłoszona do prokuratora generalnego i ABW - mówił główny lekarz weterynarii.
Wiceminister przedstawił zarys specustawy dotyczącej zwalczania ASF. Wejdzie ona w życie w ciągu najbliższych kilku tygodni. W planach jest m.in. nakaz wybijania dzików. Wiceszef resortu rolnictwa przyznał, że dotychczasowa współpraca z kołami myśliwych dotycząca zmniejszenia populacji tych zwierząt nie przyniosła zadowalających efektów. – Jedni myśliwi twierdzili, że to zbyt trudne, drudzy narzekali na małe gratyfikacje, a jeszcze inni podawali w wątpliwość sensowność wybijania dzików. Teraz będzie nakaz – podkreślał. J. Bogucki.
Nowe rygory
Specustawa narzuci na rolników obowiązek pełnego zabezpieczenia gospodarstw. – Drugą falę ASF ściągnęliśmy na siebie poprzez kupowanie nieoznakowanych prosiąt niewiadomego pochodzenia. Trzeba zakończyć taką praktykę! Należy też pamiętać, by zgłaszać weterynarzom każdy przypadek choroby. Odpowiednie służby zajmą się utylizacją chorych i martwych zwierząt. Hodowca dodatkowo otrzyma odszkodowanie. Kolejny przepis dotyczy uszczelnienia systemu ewidencji zwierząt. Nowe sztuki obowiązkowo trzeba zgłaszać w wyznaczonym terminie (siedem dni). Jeśli ktoś tego nie dopełni, będzie musiał liczyć się z sankcjami. Pierwsza to odpowiedzialność karna, druga: ubicie zwierzęcia bez przyznania odszkodowania. Dzisiejsza ewidencja to jedna wielka fikcja! Nie da się walczyć z ASF, jeśli nie wiemy, ile świń hoduje się w naszych gospodarstwach. Za chwilę wszyscy hodowcy dostaną wezwanie do zaktualizowania danych w ewidencji. Po wejściu ustawy nie będzie już taryfy ulgowej – podkreślał wiceminister.
Zrobią dużo konserw
J. Bogucki mówił też o konieczności pełnej bioasekuracji gospodarstw, o stosowaniu mat i ogradzaniu posesji. Takie działanie ma być obowiązkowe. Jeśli jakiś rolnik zechce się przekwalifikować, otrzyma pomoc państwa. Na to samo będą mogli liczyć ci, którzy chcą kontynuować chów trzody. – To nie jest nasz wymysł. Bierzemy przykład z Hiszpanii. Tam przed laty wybito 2 mln zarówno chorych, jak i zdrowych świń. Dziś ten kraj jest największym producentem trzody chlewnej. Po wybiciu odtworzono hodowle, ale zabrało im to około 30 lat. Nie chciałbym, aby w Polsce pozostały tylko duże farmy. Chcę, by każdy rolnik, także ten drobny, był w stanie spełnić nowe warunki; by z pomocą państwa mógł zainwestować w utrzymanie hodowli – mówił wiceszef resortu rolnictwa.
Wspomniał też o drugiej specustawie, która dotyczy sprzedaży świń z tzw. strefy niebieskiej, czyli zagrożonej, gdzie wystąpiły ogniska ASF. Państwo chce znaleźć zakłady przetwórcze, które kupią tuczniki z tych obszarów i zapłacą za nie cenę rynkową. Uzyskane mięso zostanie przetworzone w wysokiej temperaturze i posłuży do produkcji konserw. Cały proces ma odbywać się pod kontrolą państwa.
Utylizacja zamiast skupu
Aby można było skupować świnie z niebieskiej strefy, musi minąć okres karencji. Niestety nie wszyscy mogą czekać. W wielu przypadkach tuczniki nie mieszczą się już w chlewniach. – Przerośnięte zwierzęta po uzyskaniu pozwolenia od powiatowego lekarza weterynarii będzie można przewieźć w inne miejsca, np. do pustych budynków. Jeśli nie ma takiej możliwości, rozwiązaniem będzie utylizacja. To rozwiązanie może dotyczyć zarówno prosiąt, jak i tuczników. Jednak w takim przypadku hodowca nie otrzyma odszkodowania, ale tzw. nagrodę, która w pewnym stopniu zrekompensować poniesione straty – informował wiceminister. Zapowiedział, że nie powinno być problemów ze sprzedażą świń z tzw. strefy żółtej, czyli ochronnej. – Tam nie ma żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o wywóz i zagospodarowanie mięsa. Dlatego nie widzę przeciwwskazań do kupowania pochodzących stąd tuczników. Ta strefa jest tylko buforem, w której wprowadzone są pewne rygory hodowlane – podkreślał przedstawiciel ministerstwa.
Gromy na weterynarzy
Rolnicy wysłuchali przybyłych gości, a potem wypowiedzieli własne zdanie na temat działań polskiego rządu. – Słucham panów i łapię się za głowę. Okazuje się, że wszystkiemu winny jest hodowca. To my, według was, odpowiadamy za przeniesienie wirusa i to my mamy płacić za walkę z ASF. A co z weterynarzami? Proszę sprawdzić, jak wygląda pobieranie krwi u świń? Jak się zachowują lekarze? Mój doktor pojechał do czerwonej strefy, by badać chore sztuki i wyobraża sobie, że wpuszczę go do swojej chlewni? Weterynarze wydają zaświadczenia zza biurka, nie widząc, ani nie badając zwierząt. Im chodzi tylko o pobranie opłaty. My, rolnicy, żyjemy jak na wojnie. Już nawet nie można zabić świni, bo ze wszystkiego trzeba się spowiadać. Mam jedyną w powicie hodowlę zarodową. Jeszcze dziś mogę wam to wszystko oddać w prezencie, za darmo! Lekarz powiatowy pozwolił mi sprzedać knura. Znalazł się chętny. Niestety jego weterynarz, kiedy dowiedział się, że ten okaz pochodzi z żółtej strefy, postraszył go i kupiec zrezygnował. Także miejscowe zakłady nie chcą przyjmować świń ze strefy ochronnej. Dyskutujecie z zakładami, ale dlaczego nie chcecie rozmawiać z nami? Bajki opowiadacie – zarzucał jeden z hodowców. W podobnym tonie wypowiadało się też kilku innych rolników.
Desperacja sięga zenitu
Paweł Kazimierski, wójt gminy Leśna Podlaska zaznaczył, że obecnie ochrona przed ASF opiera się tylko na strażakach ochotnikach i wójtach gmin. – Tymczasem potrzebujemy konkretów. Jeden z mieszkających w gminie rolników ma w tej chwili 3 tys. świń. Przerosło mu już 800 sztuk. W cyklu zamkniętym co tydzień rodzi się 500 kolejnych. Gospodarstwo leży w strefie zagrożonej. Wasze procedury będą uruchomione za dwa tygodnie, ale do tego czasu ten hodowca nie wytrzyma. Za kilka dni ruszta, na których stoją świnie, nie utrzymają ich ciężaru i zwierzęta wpadną w szambo. Tu potrzeba rozwiązań natychmiast! – apelował P. Kazimierski.
Wiceminister nawoływał do współpracy. Mówił, że w walce z ASF nie obejdzie się bez współdziałania rządu, rolników, weterynarzy i myśliwych. Okazuje się jednak, że tej solidarności brakuje. – Rolnik, o którym wspominałem, chciał sprzedać 1,5 tys. sztuk prosiąt. Skontaktował się z innym hodowcą z Polski (spoza strefy). Transakcja doszłaby do skutku, gdyby nie tamtejszy lekarz weterynarii, który powiedział rolnikowi: „Po co ci taki kłopot, weź prosięta z Danii”. I to jest granie do jednej bramki? – pytał wójt Leśnej Podlaskiej.
Spotkanie trwało ponad trzy godziny. Rolnicy stwierdzili, że nie wniosło ono nic konkretnego i nowego w kwestii ASF. Im bliżej było końca, tym atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Sytuacja dalej jest patowa.