Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Wujek Leon

To jest wujek, jakiego ja znam! Nie znany benedyktyn z Tyńca, słynny rekolekcjonista i przyjaciel św. Jana Pawła II, wielokrotnie odznaczany i nagradzany, a po prostu… mój wujek Leon.

Jak to jest mieć takiego (pra)wujka? - pytam Bartosza Michałowskiego. - To w zasadzie temat na osobną książkę - odpowiada. Nie ukrywa, iż są bardzo dumni z o. Leona. Śledzą publiczne wystąpienia i oglądają programy z jego udziałem. - Jednak dla nas wujek jest przede wszystkim ukochanym krewnym - przyznaje, zaznaczając, iż o. Knabit wielką troską otacza instytucję małżeństwa i jak dawniej był blisko dziadków i rodziców pana Bartosza, tak teraz z oddaniem towarzyszy rodzinie swojego (pra)siostrzeńca. - Życie bliskich znanego kaznodziei to także oglądanie Kościoła od środka i bardzo dużo „kuchni”: tysiące przejechanych kilometrów na spotkania autorskie czy rekolekcje, setki pożegnań na dworcach, odwiedziny na dziesiątkach plebanii, obiady u biskupów, poznawanie ciekawych ludzi, których w innych okolicznościach pewnie nigdy nie miałbym możliwości spotkać - sygnalizuje B. Michałowski.

Potwierdza zarazem, iż podziw niezmiennie wzbudza w nim forma, w jakiej wujek potrafi rozmawiać i nauczać. – Jak doskonale umie godzić konserwatyzm z lekkim poczuciem humoru i dystansem do codzienności – nadmienia. I podaje przykład kilku tygodni spędzonych w Tyńcu będącym – co podkreśla – szczególnym miejscem dla ich rodziny na wszelkiej maści „resety” i zdystansowanie się od problemów. – Akurat w tym czasie odbywają się tam rekolekcje wujka i ciche na co dzień opactwo przeżywa najazd gości. To jeden z niewielu momentów, kiedy w klasztornej rozmównicy jest naprawdę głośno. Wujek zagląda do nas przy śniadaniu, pije z nami kawę, po czym wstaje, poprawia pas i rzuca krótkie: „No to do roboty!”. Widzimy się później w porze obiadokolacji. Wygląda na wykończonego, jednak dołącza do gości i toczy dziesiątki rozmów. I, jak to wujek, pamięta każde nazwisko, każdą historię. Radzi, wspiera. Nie pominie nikogo, kto chce rozmawiać. Wtedy uświadomiłem sobie, że właśnie to czyni wujka… wujkiem – zaznacza.

 

W swoim stylu

Inne wspomnienie, jakim dzieli się (pra)siostrzeniec o. Leona, dotyczy osoby jego mentora – sługi Bożego bp. Ignacego Świrskiego. – Wujek pisał w książce, że zawsze, ilekroć jest w Siedlcach, modli się przy jego grobie. Po spotkaniu autorskim w Katolickim Liceum Ogólnokształcącym, podczas którego sugerowałem m.in., że jako krewny znam wujka z zupełnie innej strony, kiedy już zostaliśmy sami, bez kamer i oficjeli, wujek mówi: „Bartek, byśmy podeszli jeszcze do księdza biskupa”. Jedną ręką opiera się na lasce, drugą na moim ramieniu. Podchodzimy do grobu bp. Świrskiego, modlimy się w ciszy. Po chwili wujek zagaja w swoim stylu: „Popatrz, furtka. Zajrzymy? Ciekawe, czy otwarta… Patrz: jaki piękny ogród! Podejdziemy parę kroków? Chyba nas nie wyrzucą, nie?”. I mam w głowie taką myśl: wujek będący sobą, bez cisnących się tłumów; taki, jakim ja go znam! Nie znany benedyktyn z Tyńca, słynny rekolekcjonista i przyjaciel św. Jana Pawła II, wielokrotnie odznaczany i nagradzany, a po prostu… mój wujek Leon.


WARTO PRZECZYTAĆ

Rozmowy, które uczą

Zapis rozmów słynnego mnicha z (pra)siostrzeńcem może stać się cenną okazją do konfrontacji swojego spojrzenia na świat z punktem widzenia człowieka, który spogląda nań z perspektywy przeżytych 90 lat.

 

O. Leon – autor poczytnych publikacji i cenionych programów, znany, utytułowany i powszechnie lubiany benedyktyn rodem z Podlasia – i wnuk jego siostry: Bartosz – współczesny endek i przedsiębiorca, a prywatnie mąż i ojciec mieszkający w Siedlcach – napisali książkę „o sprawach codziennych, ale także o ważnych i najważniejszych” – jak zaznaczył we wstępie do niej Jacek Michałowski. Ojciec Bartka, a zarazem pomysłodawca wydania zauważa, iż w natłoku pytań stawianych przez współczesny świat trudno znaleźć odpowiednią drogę. Prościej wybrać łatwą – sugeruje, jednak te rzadko bywają dobre…

W tym kontekście zapis rozmów słynnego mnicha z (pra)siostrzeńcem może stać się inspiracją do twórczych poszukiwań i cenną okazją do konfrontacji swojego spojrzenia na świat z punktem widzenia człowieka, który spogląda nań z perspektywy przeżytych 90 lat! Dlatego jest i o wojnie widzianej oczyma dziecka. Nie brakuje też refleksji nad kondycją współczesnego społeczeństwa i zdanym-niezdanym testem z wolności. Jest o Kościele i papieżu, islamie oraz sile zawierzenia Panu Bogu. Pan Bartosz – a w ślad za nim każdy czytelnik – nie boi się stawiać trudnych pytań, a o. Knabit potrafi na nie odpowiadać. A wszystko poparte argumentami, okraszone erudycją i… kulturą – zgodnie z dewizą o. Leona, że w dyskusji zawsze należy wysłuchać także drugiej strony, a zanim powie się słowo, wcześniej warto zweryfikować wszystkie wiadomości. Bo „słowo” – na co wielokrotnie przy różnych okazjach zwraca uwagę – ma wielką wagę!

Pytany przez (pra)wnuka, co radziłby młodemu Polakowi, zakonnik podpowiada, by zacząć od siebie i żyć według Ewangelii, choćby to wiele kosztowało i nie zawsze spotykało się ze zrozumieniem.

Na zachętę zdradzę, że maksym tego typu jest w książce „Rozmowy mnicha z (pra)siostrzeńcem” o wiele więcej… Polecam!

Leon Knabit OSB, Bartosz Michałowski, Rozmowy mnicha z (pra)siostrzeńcem, Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2020.


ROZMOWA

Warto było!

 

Bartosz Michałowski – wnuk siostry o. Leona, współautor książki

 

„Jestem za, choć nie będzie to dla mnie łatwe” – odpowiedział Pan na propozycję swojego ojca, by wspólnie z wujkiem Leonem napisać książkę. Skąd ten pomysł?

 

Zacznę od refleksji, że nasz dom rodzinny zawsze był otwarty dla wszystkich życzliwych ludzi. To był dom rozdyskutowany. „Takie rozmowy to trzeba nagrać i opublikować” – mówili ci, którzy mieli okazję w nich uczestniczyć. Nie sądziłem jednak, że mogą zostać utrwalone na inny niż rodzinny użytek.

 

A jednak! Przesłana na adres redakcji książka „Rozmowy mnicha z (pra)siostrzeńcem” była miłym zaskoczeniem. Jak doszło do jej powstania?

 

Poza tatą, który był pomysłodawcą książki, wpływ na jej wydanie miała także przyjaciółka naszej rodziny Judyta Syrek. Jako autorka bestselerowych książek i programów telewizyjnych z udziałem wujka, namawiała mnie, byśmy wspólnie „coś” stworzyli. Rozmawialiśmy o programie w internecie, podcastach. Wtedy tata podsunął myśl, że skoro wujek wydaje tyle książek… wystarczyłoby „tylko” dodać mnie. O ile, oczywiście, ojciec opat wyrazi zgodę! (śmiech) Treść książki, a więc poruszane na jej łamach zagadnienia, to również zasługa taty. Jego pomysły stanowiły dla nas inspirację i punkt wyjścia. Przyznam, że początkowo byłem oporny. Wprawdzie moje życie zmieniło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, niemniej trudno było mi wyobrazić siebie piszącego o sprawach wiary, Bogu, społeczeństwie etc. I tutaj wielką rolę odegrała Ania, moja żona, tłumacząc, że mój punkt widzenia w zderzeniu z komentarzami wujka przemówią za autentycznością tej publikacji.

 

Czytając książkę, czuje się, że mówi Pan i pyta w imieniu innych młodych katolików.

 

Przyznam, że nie miałem wobec tej książki żadnych oczekiwań. Uznałem jednak, że jeśli pomoże ona choć jednej osobie, warto podjąć to wyzwanie. W dzisiejszych czasach otwarte mówienie o Bogu czy podejmowanie refleksji na temat Kościoła skutkuje narażeniem się pewnym grupom. Ale jest to wkalkulowane w ryzyko bycia katolikiem.

 

Książka powstawała przez dwa lata na bazie korespondencji mailowej. Jak słusznie wskazuje tytuł, to nie jest wywiad, ale rozmowa.

 

Formuła wydawała się ciekawa, ponieważ – z jednej strony – słowo pisane nad mówionym ma tę przewagę, że zawsze daje szansę na dopowiedzenia. Z drugiej strony: wujek bardzo dbał o wartkość dyskusji. Kiedy nasza korespondencja przybierała formę rozmowy „na żywo”, a więc pojawiały się wtrącenia, kontrargumenty itp., i chciałem przeredagowywać fragmenty, sprzeciwiał się: „Zostaw! Tak jest dobrze! Jest dynamicznie”.

Kolejna kwestia to podbudowa merytoryczna tej publikacji. Bez przerwy wymienialiśmy się książkami, podsyłaliśmy sobie linki do artykułów i wywiadów. Co ciekawe, książka ukazała się, a my nadal podrzucamy sobie ciekawe materiały.

 

Książkę otwiera wątek historyczny – wspomnienia o. Leona z lat wojny i seminarium. To świadomy zabieg?

 

To też była sugestia mojego ojca. Pomost pokoleniowy między mną a wujkiem łączy odległe rzeczywistości. A ponieważ cechuje mnie również zamiłowanie do historii, liczyłem, że ten wątek stanie się wartością dodaną książki. Upewnił mnie w tym także zaprzyjaźniony historyk, z którym konsultowałem pomysł. Kolejne tematy to już moja inicjatywa. Wujek sugerował, abym nie oszczędzał ani jego, ani Kościoła. On – co zawsze bardzo mi imponowało – nigdy nie bał się kontrowersji i nie uciekał od trudnych pytań. Nie zmienia to faktu, że trzeba było wielu skreśleń, selekcji wątków i wygładzania „kantów”. Ostatecznie dwa lata pracy – po składzie – zmieściły się w formacie kieszonkowym i zamknęły w 100 stronach. Choć otrzymuję dużo głosów, że tak jest lepiej: krócej, ale konkretnie.

 

Skoro o opiniach mowa… Z jakim przyjęciem spotkała się książka?

 

Reakcje były różne. Jeśli jednak ktoś jest – a priori – krytycznie nastawiony do katolicyzmu czy do bliskiej mojemu sercu idei narodowej, trudno uznać jego opinię w kategoriach krytyki konstruktywnej. O książce pisały gazety i portale katolickie, ale nie tylko… Trafiały do mnie także opinie hierarchów kościelnych, nauczycieli akademickich oraz osób znanych i zaprzyjaźnionych z wujkiem. Czytając maile od czytelników, cieszyłem się, że zwracają uwagę na różne aspekty. Z niektórymi nawiązałem korespondencję, która przerodziła się w twórczą wymianę myśli. Jak się okazuje, nasza książka wywołała dyskusje w różnych kręgach. Największą radość sprawiła mi jednak anonimowa recenzja w internecie: „Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że Pan Bartosz prowokuje. Jednak gdy szczegółowo analizuje się każde zdanie, wyłania się głębszy sens”. Nie ma większej radości dla autora, zwłaszcza początkującego, gdy czytelnik odnajdzie pozostawiony przez niego trop. Przywraca to wiarę w ludzi i pozwala nieco życzliwiej spojrzeć na kondycję dzisiejszej kultury.

 

Dziękuję za rozmowę.

AW