Komentarze
Wybory lepsze, wybory gorsze

Wybory lepsze, wybory gorsze

W poprzednim tygodniu sypnęło nam świętami, szczególnie w jego pierwszych dniach. W poniedziałek, wiadomo - Dzień Edukacji Narodowej, a zaraz potem, już następnego dnia w mediach dominował temat rocznicy ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych.

To taka nowa tradycja, bo do tej pory jedynymi wyborami wspominanymi ze szczególną refleksją były te, po których Joanna Szczepkowska ogłosiła z ekranu telewizyjnego, że 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. W sumie nie do końca wiadomo, czy nie była to informacja nieco przedwcześnie i ze zbytnim optymizmem ogłoszona, ale tak właśnie to wtedy postrzegano, bo zmiana była jednak ogromna i bezdyskusyjna, i nic dziwnego, że data stała się historycznie istotna.

Święto edukacji narodowej, w potocznym języku ciągle nazywane częściej dniem nauczyciela, upłynęło zgodnie z tradycją wieloletnią. Były akademie, życzenia, nagrody i wiele słów o tym, jak ważną rzeczywistością i przestrzenią jest szkoła. Słowa, jak to słowa – płyną wartkim strumieniem, bo wszak język giętki jest i co tam głowa wymyśli, to on sprawnie przekaże. Na znanym portalu można było – jak zwykle przy takiej okazji – poczytać głębokie analizy prezentowych potrzeb i oczekiwań pedagogicznego grona, które to analizy są chyba tylko po to, by komentujący wyrzucili z siebie trochę jadu i poobrzucali się nawzajem słownym błotkiem. To niewątpliwie twórcze zajęcie, więc portal cierpliwie takie analizy zamieszcza przy różnych okazjach. A edukacja dalej będzie przeżywać kolejną reformę reformy, w której jedni będą dostrzegać tylko niszczenie, a drudzy ratunkowe koło.

Drugie ubiegłotygodniowe święto to rzeczywiście tradycja całkiem nowa. Wybory są niewątpliwie bardzo ważnym elementem demokratycznej codzienności, ale właśnie przez to nie są również czymś niezwykłym i wyjątkowym. No chyba, że jak te wspomniane już na początku wybory czerwcowe, które były w tamtej rzeczywistości zupełnie niezwykłe, bo dały wyborcom – po raz pierwszy od wielu lat – możliwość częściowego wyboru. Brzmi to dosyć paradoksalnie, ale rzeczywiście tak było i wszyscy pamiętający czasy PRL-u potwierdzą, że chociaż wybory odbywały się regularnie, to rzeczywisty wybór był mocno ograniczony. Teraz jednak jest już przecież zupełnie inaczej i w wolnych wyborach możemy podejmować decyzje, których skutkiem jest określony wyborczy wynik. Ten z kolei musi być ostateczny i akceptowany bez względu na to, komu się podoba, a komu podoba się mniej.

Budowanie narracji wyjątkowości ostatnich wyborów średnio chyba służy demokracji. Deprecjonowanie przy okazji słuszności innych dokonanych wyborów, chociażby prezydenckich, podobnie. To dosyć mało eleganckie, delikatnie mówiąc, ale przede wszystkim sprzeczne z podstawowymi zasadami tego podobno prawie doskonałego systemu „Prawie doskonałego”, bo ciągle można odnieść wrażenie, że te wybory, w których wybierają „naszych”, są jakby bardziej wolne i demokratyczne.

Janusz Eleryk