Wyprawa niemiecka na Drelów 19 listopada 1918 r.
Tego dnia wkroczyli na Piszczankę (dzisiaj ul. Piłsudskiego) i rozpoczęli bezprzykładny rabunek. Wcześniej nie odważali się tam pokazywać w obawie, iż mieszkańcy posiadają broń i mogą ich zaatakować. Teraz pokazali, na co ich stać. Zabierali mieszczanom rolnikom wszelkie pieniądze - ruble i marki, złoto i srebro - inwentarz żywy: krowy cielęta, świnie, ubrania, buty, zegarki; słowem wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. Drugim „chwalebnym” czynem okupantów tego dnia był prowizoryczny niechrześcijański pochówek poległych i zamordowanych. Obawiając się wybuchu epidemii, Niemcy zezwolili wreszcie na urągający cywilizowanym normom „pogrzeb” poległych peowiaków, których zmasakrowane ciała leżały obok spalonego pałacu lub wewnątrz niego. Do tego celu użyli jednego z ocalałych obrońców - żołnierza z oddziału Zowczaka, pochodzącego ze Stężycy peowiaka Antoniego Komosę.
Opowiadał później o swoim poniżającym losie. Gdy niemieccy huzarzy śmierci wtargnęli do spacyfikowanego pałacu hr. Potockich, na szczęście nie zauważyli go ukrytego za piecem i dlatego nie zamordowali. Gdy podpalili pałac, do ostatka chował się w budynku, nie chcąc wyskakiwać w obawie przez zastrzeleniem. Dopiero gdy huzarzy odstąpili, ciężko poparzony wydostał się z budynku i skrył w pałacowej piwnicy. Przez dwa dni żywił się piwniczną brukwią, a trzeciego dnia został wykryty, tym razem przez „międzyrzeckich” Niemców. To, że teraz nie został zastrzelony, uważał za niezwykły zbieg okoliczności. Być może niepogrzebane zwłoki obrońców pałacu skłoniły oprawców do chwilowego pozostawienia go przy życiu i wtrącenia do piwnicznego więzienia. 19 listopada kazano mu kopać ogromny dół dla poległych, których w liczbie 31 zwleczono w jedno miejsce. Po wykopaniu mogiły w parku Komosa wrzucał ciała zabitych najpierw na wozy, a później do wykopanego dołu. Jak twierdził później, z powodu zniekształcenia zwłok mógł rozpoznać tylko niektórych ze swojej sekcji. Niemcy oblali zwłoki cuchnącym płynem, a zasypaną mogiłę obłożyli granatami i drutem kolczastym, aby nie można było łatwo ich wydobyć. Po zakończonej upokarzającej pracy A. Komosa jako „niebezpieczny przestępca” wtrącony został znowu niemal na trzy tygodnie do piwnicznego więzienia.
Trzecim wydarzeniem tego dnia zapisanym w pamięci mieszkańców Międzyrzeca było powołanie przez okupantów nowego burmistrza. Kazano zwołać zebranie międzyrzeczan i zapytano wszystkich, kto z nich jest najmądrzejszy. Gdy mieszkańcy wskazali Władysława Zubika, Niemcy zatwierdzili go jako burmistrza do swoich poleceń. Rozlepiono nową odezwę niemiecka, aby oddać każdą broń, a zajęty przez Niemców inwentarz żywy na Piszczance wykupić. Zawartą z polskimi władzami umowę w Łukowie Niemcy potraktowali dość jednostronnie. Uznali, że w obrębie należącego do nich terenu, zakreślonego linią demarkacyjną, mają wolną rękę. Postanowili teraz ukarać niektóre wioski i dokonać nowych rekwizycji.
Jedną z pierwszych wsi napadniętych 19 listopada był Drelów. Najpierw wystosowano do niego ultimatum, aby zwrócił zabrane podczas rozbrojenia mienie. Mieszkańcy odpowiedzieli odmownie i zaczęli przygotowywać się do obrony. Tamtejsi peowiacy rozebrali most na przesmyku przed cmentarzem i zorganizowali zasadzkę na skraju lasu zwanego „bagno”. Część z nich pozostała przy zerwanym moście, inna część skryła się na skraju „bagna”, jednak podczas ostrzału szybko rozproszyła się po lesie. Tamże w trakcie wymiany ognia został ranny peowiak Wacław Wawdysz z Łózek. Wycofującego się z trudem Wawdysza dogonił jeden z Niemców i zadał mu śmiertelny cios bagnetem. W tym czasie druga grupa Niemców, mimo braku mostu, sforsowała niezbyt głęboki rów i zepchnęła obrońców na teren cmentarza. Tam został ranny peowiak Czarnecki. Nie miał szans na wycofanie się, gdyż Niemcy okrążyli cmentarz, a walczącym drelowcom kończyła się amunicja. Jednak na pomoc okrążonym biegł ze wsi Marek Stańczuk. Mimo iż miał tego dnia chrzest dziecka, usłyszawszy strzały, pobiegł do walczących kolegów. Przy przekraczaniu ogrodzenia cmentarnego został wzięty przez Niemców do niewoli. Ponieważ znaleziono przy nim pistolet, najpierw bestialsko go pobito, a potem zakłuto bagnetami. W tym czasie inny z peowiaków będący we wsi – Stefan Kowalczuk – wystrzelił zza jednej ze stodół i szybko odjechał w kierunku Wólki Łózeckiej. Niemcy przekonani, że w budynkach ktoś się ukrywa, podpalili cztery stodoły następujących gospodarzy: Byczyka, Hukaluka, Ostapiuka i Rabczuka. O wystrzał posądzono Stefana Hukaluka, którego zabudowania znajdowały się niedaleko. Niemcy napadli na niego i uderzyli w głowę tak silnie, że następnego dnia zmarł. Nie zważając na pożar, którego nie pozwalano gasić, napastnicy rozpoczęli szczegółową rewizję w reszcie wsi, poszukując bojowców, broni i wartościowych rzeczy. Za głównego organizatora spisku mylnie posądzili Bazylego Łaźko, który do POW wcale nie należał. Podpalono mu spichrz i mieszkanie. U innych mieszkańców rozpoczęto bezwstydny rabunek i grabież wszelkiego mienia. Po obrabowaniu Drelowa wydzielone patrole niemieckie dotarły do Łózek i Przechodziska, gdzie dokonano również rekwizycji.
W tym czasie w Międzyrzecu były niemiecki komendant Kwapp, ponownie przywrócony do władzy, wezwał kilku byłych członków rady miejskiej i zwrócił się do nich z pretensją: „Na coście panowie tyle nieszczęścia narobili?”. Jeden z nich odważnie mu odpowiedział: „Przecież sami oddaliście broń młodym, toście ich potem pozabijali. Na Piszczance broni nie ma”. Zdeprymowany Kwapp zdołał tylko wyrzec „Niech będzie po staremu, jak było”.
Józef Geresz