Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Wyrośnie Rzeczpospolita wielka i piękna

Gdy napisałem tytuł dzisiejszego felietonu, zaczerpnięty z „Ksiąg pielgrzymstwa i narodu polskiego” Adama Mickiewicza, to wstrzymałem się nieco i zamyśliłem. Wszak ponoć już wyrosła. Po co więc we współczesnych nam czasach pisać o Polsce jak o niezrealizowanym projekcie, tkwiącym nadal w sferze marzeń, planów, wyczekiwań, tęsknot?

Przecież wielu z nas nieodparcie wierzy, iż rozparci we własnych fotelach, śledząc w telewizorach wielkie uroczystości, wspaniałe manifestacje, a może niosąc biało-czerwone flagi, dumni są z „tygrysa Europy”, „zielonej wyspy”, „przedmurza chrześcijaństwa” czy też inaczej określanej naszej współczesnej Polski. I, myśląc, nie miałem wątpliwości lub przynajmniej dumny się czułem z większości tych określeń. Tylko jeden wyraz nie dawał mi spokoju – „naszej”…

Boże Jagiellonów!

Mickiewicz w kończącej „Księgi” Litanii wołał w modlitewnym uniesieniu: „O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej – prosimy Cię, Panie!”. Całość jest zawsze wyznaczona jakąś granicą. W przededniu polskiej akcesji do struktur unijnych przekonywano nas, że zniesienie granic wyjdzie nam tylko na korzyść, bo przecież handlować i podróżować będzie łatwiej. I znieśliśmy granice. Tymczasem, spoglądając na dzieło dynastii Jagiellońskiej, wyrosłej na śmiałym planie połączenia dwóch organizmów państwowych, a potem realizowanego konsekwentnie przez następców, łatwo można zauważyć, że owo łączenie nigdy nie było tylko otwieraniem się, ale niosło ze sobą wyznaczanie granicy. Powstający i istniejący w tej części Europy potężny organizm państwowy nie był enigmatycznym tworem, ale jasno określoną całością. To późniejsze zdrady i knowania, wojny i najazdy łączyły się z rwaniem „sukna Ojczyzny” na strzępy. Ta określona całość, jednoczona nie tylko słupami granicznymi, lecz nadto pielęgnowaną tradycją, stanowiła siłę, przed którą ustępowali nawet późniejsi kaci naszego kraju. I myślę o tej Jagiellońskiej potędze w kontekście dzisiejszych wydarzeń. Zjednoczeni z Unią Europejską musimy dzisiaj wysłuchiwać jej krzyków, ponagleń i wytycznych, które każą nam uwalniać od winy pseudoartystę, drącego na strzępy Biblię, a w jego poczynaniach widzieć wyraz wolności. Ta sama Unia nie widzi jednak problemu w zestawianiu na plakacie krzyża z sierpem i młotem. Myślę o Jagiellońskiej potędze, gdy widzę, jak w pewnym programie muzycznym jury skręca się z obrzydzeniem, gdy młody chłopak śpiewa o miłości do ojczyzny, zakrzykuje go wezwaniami, by nie szedł tą „bogoojczyźnianą drogą”, a chwilę później to samo jury rozpływa się w zachwytach nad ogłuszającą muzyką zespołu, gloryfikującego odrywanie Śląska od Polski. To dzieje się dzisiaj, w naszym kraju. W naszym?

Boże Sobieskich!

W Mickiewiczowskiej „Modlitwie pielgrzyma” znajduje się i to zawołanie, nie tylko zwrócone do Boga na niebie, ale i do dziejów dawnych, o świetności Polski świadczących. Jak Jagiellonowie wprowadzili do dziejów świata bitwę pod Grunwaldem, tak imię Jana Sobieskiego nieodłącznie kojarzy się z wiktorią wiedeńską. Miałem możliwość zobaczenia na własne oczy listu polskiego króla do papieża, przesłanego wraz z zieloną chorągwią Proroka, zaczynającego się od słów: „Venimus, vidimus, Deus vicit”. Ten mały skrawek papieru świadczył o potędze polskiego narodu. A w naszym wspomnieniu narodowym zwycięstwo wiedeńskie nieodłącznie kojarzy się z szarżą husarską. Ta polska, choć pochodząca z Węgier czy Serbii, formacja wojskowa przez dwa wieki zadziwiała europejską scenę wojenną. O niej pisał Andrzej M. Fredro: „Póki kopii a husarza staje, będzie Polak pan w polu. Skoro kopia zginie, zginie i polska cnota”. Męstwo łączące się w wiernością Bogu, który jest gwarantem prawdy, stanowiło podstawę formacji charakteru polskiego wojska. Nie potrzeba było wtenczas wybijać medali z dewizą „Sapere auso” (Temu, który odważył się być mądrym), bo dewiza ta miała swoje miejsce w sercu i w życiu. I była podstawą wielkości Rzeczpospolitej. Współczesność nasza jest jednak chyba inna. Bo dzisiaj, jak w jednym z ościennych krajów, zwalnia się z pracy dziennikarza, który chce dochodzić prawdy. Dzisiaj karmieni jesteśmy papką ideologiczną, która pozwala jednego polityka nazwać świrem, talibem czy w jeszcze inny sposób, ale gdy drugiego ktoś nazwie matołem, jak np. kibice z Białegostoku, to wodzony jest przed sądy i skazywany na różne kary. Dzisiaj musimy bić się i głodować, by w polskiej szkole nauczano historii Polski w odpowiednim wymiarze. Dzisiaj odmawia się miejsca w kraju dla ludzi, którzy ośmielają się podważać serwowane przez układ władzy idee czy teorie. I jak na ironię przed Narodowym Świętem Niepodległości wymiar sprawiedliwości skazuje za naruszenie porządku człowieka, którego w czasie Marszu Niepodległości w 2011 r. skopał nieumundurowany policjant, a tegoż „stróża prawa” ten sam wymiar sprawiedliwości uznaje za niewinnego, chociaż walił z fleka w twarz i traktował gazem Polaka niosącego biało-czerwoną flagę, uznając że działał w wyższej konieczności. Konieczności czego? Chyba tylko konieczności zdławienia niepodległego i samodzielnego myślenia obywateli naszego kraju. I znowu pytanie: czy aby naszego?

Boże Kościuszków!

Straszną wydaje się ta moja myśl. I może zdawać się, iż nie ma już nic, a głowę trzeba zwiesić jak sitowie i poddać się „prawidłom historii”, rezygnując z suwerenności. Nic podobnego. Zawołanie Mickiewiczowskie do „Boga Kościuszków” jest wzywaniem do nadziei. Bo nawet wówczas, gdy zdawało się postanowione zdławienie naszej ojczyzny, znalazła się garstka, która wznieciła zryw ku potędze. Droga jest w miarę prosta. To droga pielęgnowania pamięci. Mickiewicz jednak pisał: „Gotując się do przyszłości, potrzeba wracać się myślą w przeszłość, ale o tyle tylko, o ile człowiek gotujący się do przeskoczenia rowu wraca się w tył, aby się tym lepiej rozpędzić”. Ten skok jest możliwy. Bo jest to skok ducha. Potrzeba tylko męstwa i uporu. Zatem „zasiewajcie miłość Ojczyzny i duch poświęcenia się, a bądźcie pewni, iż wyrośnie Rzeczpospolita wielka i piękna.” Jeszcze na naszych oczach.

Ks. Jacek Świątek