Komentarze
Wyrzucić szkoły ze szkół

Wyrzucić szkoły ze szkół

Minął czas bardziej lub mniej udanych studniówek i najwyższa pora wziąć się do rzetelnej roboty. Co zresztą wielu maturzystów czyni i chwała im za to. Do szkoły przychodzą rzadko, bo, jak argumentują i oni sami, i ich rodzice - uczą się do matury. Zakrawa to na paradoks?

Niekoniecznie. Paradoksów taki u nas dostatek, że pewnie niedługo nie będą już chyba w ogóle zauważane.

Jak powszechnie wiadomo, cały świat ewoluuje. Czyli że z założenia powinien się rozwijać. Ale czy tak jest naprawdę? Od pewnego czasu trwa spór o nauczanie historii. Do szkół stopniowo wchodzi nowa podstawa programowa. W tym roku szkolnym obowiązuje w I i II klasie gimnazjum. Do III klasy liceum wejdzie w roku 2014/2015. Co proponuje? Jeśli posłuchać minister Katarzyny Hall, wnosi niezwykle pozytywne, rewolucyjne wręcz zmiany. Kiedy się przyjrzeć jej bliżej, ogranicza, żeby nie powiedzieć wręcz: eliminuje nauczanie tego przedmiotu. Kurs historii sprowadza bowiem do pierwszej klasy szkoły ponadgimnazjalnej. Dla tych uczniów, którzy na maturalne egzaminy wybiorą przedmioty ścisłe, ma być wprowadzony interdyscyplinarny blok „Historia i społeczeństwo”, gdzie, jak mówi minister Hall, „w sposób problemowy będzie nauczana historia z elementami wiedzy o społeczeństwie, kulturze itd.”. Brzmi ładnie, ale co oznacza w praktyce? Ni mniej, ni więcej, jak to, że historia będzie się ograniczała do cyklu czytanek na tematy „związane” z tym przedmiotem (np. emancypacja kobiet). Nietrudno więc zauważyć, że powyższe zabiegi zmieniają liceum ogólnokształcące w komplet przygotowawczy do matury. Ogólnokształcąca pozostaje w zasadzie tylko pierwsza klasa. Zastanowić by się zatem należało, czy nie pora na zmianę nazwy szkoły. Bo co to za „liceum ogólnokształcące”, jeśli kształcenia ogólnego w nim tyle, co kot napłakał. Dodać też należy, że w sytuacji wyboru profilu uczeń będzie decydował o swojej przyszłości mając 16 lat (a kiedy wejdą do szkoły roczniki rozpoczynające naukę jako sześciolatki, w wieku 15 lat). Trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby uczęszczając na okrojony kurs jakiegoś przedmiotu miał szanse zdać go na maturze. W dodatku na tyle dobrze, by myśleć o studiach. Pozostaje chyba jeszcze jedna kwestia. To obywatelska i patriotyczna funkcja nauczania historii. Ale pewnie pora schować ją do lamusa, skoro jeśli obywatelstwo, to tylko europejskie, a patriotyzm nie tylko trąci myszką, ale straszy zaściankiem. Wydawać by się mogło, że doświadczenie z językiem polskim, z którego maturę zdać dziś może w zasadzie każdy, czegoś naszych decydentów nauczyło. Ale może tylko tego, jak podnieść procent wykształciuchów.

Historia nauczycielką życia – mówi stara sentencja. Tylko że najpierw sama chyba powinna być poznana. Czy można bowiem zrozumieć dotyczący nas ciąg zdarzeń bez znajomości pewnych zasad, powtarzających się historycznych procesów? Ale może to nikomu nie jest potrzebne. Przeszkadza i spokojnie żyć, i spokojnie rządzić. W takim razie zlikwidujmy może szkoły w ogóle. Przerzućmy się na praktyczne kursy zawodu. A za całą wiedzę niech nam wystarczy internet.

Anna Wolańska