Historia
Wytrwały uciekinier z Syberii

Wytrwały uciekinier z Syberii

31 marca 1878 r. w Warszawie został aresztowany pochodzący z Hruszniewa na Podlasiu Adam Szymański, członek organizacji konspiracyjnej działającej tzw. systemem piątkowym.

Stawiający sobie za cel dążenie do przywrócenia języka polskiego w szkołach, sądownictwie i administracji przedstawiciele instytucji mieli kontakty z ks. Adamem Sapiehą w Galicji, członkiem efemerydycznego Rządu Narodowego usiłującego inicjować przygotowania powstańcze w czasie wojny rosyjsko-tureckiej. Wraz z Szymańskim aresztowano jego kolegów - byłych uczniów siedleckiego gimnazjum: Jastrzębskiego, Olędzkiego, Wróblewskiego, Pasznickiego i Obuchowskiego.

7 kwietnia Szymon Lasko, pochodzący z Lisiowólki unita – uciekinier z Syberii, został przyjęty przez nowego papieża Leona XIII. W grupie, której udzielono audiencji, było 12 osób, w tym trzech unitów i dwóch kapłanów.

W połowie 1878 r. we wsi Koroszczyn toczyła się ostra walka o serwituty, zakończona przegraną chłopów w sądzie i egzekwowaniem kar przez komornika. Na wieść o planowanym sekwestrze rzeczy, ludność ukryła posiadany inwentarz w lesie. Na miejscu pozostali jedynie chłopi i część kobiet. Wszyscy też stawili czynny opór straży ziemskiej. Zagrożony pobiciem naczelnik wycofał się ze wsi wraz z komornikiem i służbą folwarczną, którą dwór przysłał do pomocy w zajmowaniu rzeczy. Wójt, który próbował interweniować, otwierając przy pomocy kowala drzwi do mieszkań, wobec groźby czynnego znieważenia zaniechał czynności. Ludność dostała jednak ostrzeżenie, że grozi jej egzekucja wojskowa.

Wprawdzie po aresztowaniu ks. Jackowskiego aktywność misyjna jezuitów na kilka lat uległa zawieszeniu, jednak konspiracyjna działalność katolicka nie ustała. „W moim domu we wsi Kornica znalazła się nieznajoma szlachcianka prosząca o nocleg. Potem ujrzałem w jej osobie tercjarkę: czarny strój przepasany białym sznurem św. Franciszka, z mnóstwem szkaplerzy i różańców. Wyjęła kilka modlitewników, mówiąc, że zna wszystkich świaszczenników diecezji chełmskiej i u wszystkich bywała, także u biskupa łacińskiego. Zapytana o strój odrzekła, że należy do III zakonu franciszkańskiego i modli się za zmarłych duchownych. Była to mieszkanka Dokudowa, gdzie prowadziła modlitwy różańcowe, czytała polskie modlitwy i przewodniczyła śpiewaniu polskich pieśni. Nazywała się Smętkowska. Pielgrzymowała po wszystkich wsiach, ale ani razu nie wpadła w ręce policji” – wspominał wydarzenia z sierpnia 1878 r. jeden z unitów.

Zdarzały się jednak drakońskie posunięcia carskich władz. Pewnego jesiennego wieczoru 1878 r. strażnicy z wójtem niespodziewanie wpadli do domu Marianny Waszczuk we wsi Horoszki. Korzystając z nieobecności gospodyni oraz jej starszej córki, porwali trzyletnie dziecko, będące tylko w koszuli, po czym powieźli je do popa do Gnojna. Chłopczyk zanosił się od płaczu, wołając: „Nie chrzcijcie mnie, ja już ochrzczony w kościele”. Niestety, krzyki na nic się zdały i nastąpił powtórny obrzęd w gnojeńskiej cerkwi. Kiedy nocą wójt ze strażnikami odwieźli matce dziecko, zastali dom zamknięty. Na rozkaz wójta strażnicy wyjęli ramę okna, następnie wpuścili je – płaczące i drżące od zimna – do środka. Nie przypuszczali jednak, że matka, doznawszy szoku, nie zechce przyjąć syna z powrotem, tylko wyrzuci je na zewnątrz, grożąc przy tym, że będzie się bronić nożem. Dopiero perswazja sąsiadów oraz lament córek sprawiły, że opamiętała się, pozwalając synkowi wejść do wnętrza domu.

Załamanie matki można jednak zrozumieć, biorąc pod uwagę doświadczenia, jakie stały się jej udziałem. Najpierw jej męża wywieziono w głąb Rosji, potem przemocą ochrzczono niemowlę, a starszą córkę, która je broniła, pobito tak bardzo, że stała się, konającą powoli, kaleką… Wreszcie kobietę pognębiono materialnie – zalegała z karami pieniężnymi za nieochrzczenie dzieci w cerkwi prawosławnej. Odebrano jej też ostatnią krowę i owce, sprzedając je na licytacji na poczet kar.

W pogrzebie pobitej przez strażników 12-letniej córki kobiety wziął udział tłum ludzi, tak że władze nie śmiały interweniować. Przy grobie małej męczennicy wszyscy ślubowali wytrwać w wierze. Matka na klęczkach publicznie żaliła się: „Boże, Ty wiesz, że przemocą mi je zabrali, nie z własnej woli oddałam [chodziło o trzyletniego chłopczyka ochrzczonego w cerkwi – J.G.])… Jezu przyjmij duszę mojego zamęczonego dziecka”.

Jadwiga Łubieńska zanotowała jesienią 1878 r.: „Wczoraj do wsi naszej [Kolana – J.G.] wkroczyła sotnia wojska rosyjskiego, rzekomo zbuntowanych muzułmanów azjatów, w istocie zgraja nieregularnego wojska celowo zesłana bez dozoru do zbuntowanego kraju Lachów, aby mogła pohulać. Gwałty popełniają, chaty podpalają”. Z kolei pod datą 3 grudnia w pamiętniku Łubieńskiej znalazła się wzmianka: „W Gęsi skrył się Jozafat Spuś, unita zbiegły z Sybiru. Przebył drogę pieszo o żebraczym chlebie, bez dokumentów, bez obuwia i pieniędzy”. Człowiek ten pochodził ze wsi Rudno. Był ubogim gospodarzem, mającym – oprócz ogrodu – zaledwie sześć morgów ziemi, ale swój domek, dwie krowy i kilkoro dzieci. Za odmowę przyjęcia prawosławia najpierw został skazany na okrutną chłostę, jednak nahajki go nie złamały. Potem wywieziono go w głąb Rosji. W tym czasie zmarła mu żona, a starszego syna siłą wcielono do carskiego wojska. Jozafatowi udało się po raz pierwszy uciec szczęśliwie z zesłania. Będzie jeszcze wywieziony dwa razy, dwukrotnie też podejmie próbę ucieczki. W trakcie trzeciego powrotu umrze z wyczerpania niedaleko domu rodzinnego.

Ucieczka J. Spusia była przejawem niezgody na państwo, będące więzieniem ludzi i narodów, jak również nieuznawania przemocy za normę, by z nią się godzić. Chciał zaświadczyć o niegodziwości systemu, który mienił się chrześcijańskim, i podtrzymać na duchu ciemiężonych w kraju unitów. Ojczyzna była dla niego drugą Jerozolimą, czyli ziemią świętą, obiecaną wiernym wyznawcom, której nie wolno opuszczać…

Józef Geresz