Wyznania neofity
Już nie wystarcza zgrabna publicystyka dziennikarska, aby zdyskredytować słowa Namiestnika Chrystusowego. Nie wystarczają zgrabne puenty felietonistyczne ani prześmiewcze komentarze zadeklarowanych antyklerykałów. Sięga się po wypowiedzi polityków oraz deklaracje, uchwały i rezolucje uchwalane przez parlament. Podobnie jak za czasów rewolucji francuskiej wydaje się, że należy zadekretować cokolwiek, aby stało się to faktem w rzeczywistości społecznej. Uchwalona przez parlament belgijski deklaracja przeciwko papieżowi wykazuje, że ingerencja władzy politycznej w doktrynę religijną staje się coraz bardziej faktem. Sprawa „wykoszenia” przez państwo katolickich ośrodków adopcyjnych w Wielkiej Brytanii tylko dlatego, że w imię własnych przekonań nie chciały one zgadzać się na adopcję dzieci przez pary homoseksualne, jest podobnym przypadkiem. Wydaje się, że dążenie do kontrolowania sposobu myślenia w społeczeństwie zaczyna nabierać konkretnych wymiarów. Czekać należy jeszcze, że na wzór kłamstwa oświęcimskiego prokuratury wszystkich „postępowych krajów” zaczną ścigać również „kłamców seksistowskich”, „kłamców przeciw tolerancji”, „kłamców antykondomistów” etc. W zależności od potrzeb katalog owych „kłamstw” będzie uzupełniany.
Póki co, trzeba jeszcze uzasadnić
Niedoskonałość (póki co) systemu kontroli umysłów sprawia, że piewcy nowego ładu nadal zmuszani są do podania jakiegoś, chociażby małego i wątłego, uzasadnienia dla własnych tez. W takich przypadkach najlepiej sięgnąć po „dyżurnego katolika”, który nie zgadza się z nauczaniem papieża. To nic, że w dawniejszych czasach nazywano takiego heretykiem, apostatą, schizmatykiem itd. Dzisiaj w ramach tolerancji próbuje się nam wmówić, że jest to element „wewnątrzkościelnej dyskusji”, czego jakoś nie mogę zrozumieć, ponieważ Biblia wyraźnie naucza, że Chrystus nie może być wewnętrznie podzielony, ale w końcu św. Paweł mógł się mylić, w końcu jego słowa też należy (jak głoszą postępowi katolicy) odczytywać w jakiś kluczu kulturowym. Ostatni atak na Benedykta XVI również potrzebował protezy, która podparłaby wyznania postępowców. Sięgnięto więc po dwa lata temu nawróconego na katolicyzm byłego premiera Wielkiej Brytanii, Tony’ego Blaira. W wywiadzie dla jednego z gejowskich pisemek stwierdził był on autorytatywnie, że papież stanowczo się pomylił w ocenie sytuacji panującej na kontynencie afrykańskim, więc powinien zmodyfikować swoje stanowisko. Jednakże w całym wywiadzie padają inne stwierdzenia, które cokolwiek wskazują, że świeżo pozyskany wyznawca nie do końca orientuje się w wyznawanej przez siebie wierze. Otóż Tony Blair stwierdza dość wyraźnie, że sensem bytu Jezusa Chrystusa (podobnie jak proroka Mahometa ?!?) ma być kontestowanie zastanego konserwatywnego porządku i dokonanie zmiany społecznej. Ponadto Kościół, zdaniem angielskiego konwertyty, powinien dokonać zmian w swoim credo, ponieważ przynajmniej część jego tez nie znajduje dzisiaj poparcia w sondażach oraz w sposobie myślenia wielu członków społeczności zachodniej. Warto przyjrzeć się tym tezom, aby zrozumieć, jak miałkie są ich podstawy.
Jezus jak Che?
Marzenie o Jezusie jako przedstawicielu nurtów rewolucyjnych w społeczności ludzkiej jest od dawien silne. Czy jednak rzeczywiście był On rewolucjonistą? Otóż z dwóch powodów trzeba stwierdzić, że nie. Po pierwsze tym, co rzeczywiście stanowi „pole zainteresowania” Chrystusa jest serce człowieka. Z niego bowiem pochodzi wszelkie zło, ponieważ tam usadowił się grzech. Przemiana, którą przynosi Jezus, nie dotyczy porządku społecznego, gdyż bez zmiany ludzkiego wnętrza nie jest możliwe budowanie właściwych relacji społecznych. Jezus zresztą nie może być uznany za społecznego rewolucjonistę, bo sam za takiego się nie uważał. Wyraźnie stwierdzał, że nikt Go nie ustanowił rozjemcą w sprawach spadkowych, namawiał do płacenia podatków na rzecz cesarza oraz podatku świątynnego, a Jego uczniowie (chociażby św. Piotr w swoim liście) nakazywali modlić się za władców i być im posłusznym w tym, co stanowi dobro. Trudno więc uznać go w zewnętrznym wymiarze za „starożytnego Che Guevarę”. Po drugie sam Chrystusa wyraźnie wskazywał, że Jego zadaniem jest przywrócenie porządku zaprowadzonego przez Stwórcę na początku stworzenia, zniszczonego przez grzech. Zatem, tylko po ludzku sądząc, Jezus nie jest rewolucjonistą, ale ultrakonserwatystą, ponieważ dąży do restauracji jeszcze starszego porządku społecznego niż ten, który zdaniem Blaira chciałby obalić. Oczywiście rozważania powyższe są tylko pewnym zewnętrznym opisem działania Jezusa z Nazaretu. Nie dotykają zasadniczego wewnętrznego działania. Ale już ten sam opis fenomenologiczny wskazuje, że nazywanie Chrystusa rewolucjonistą jest cokolwiek nieuprawnione, jeśli nie po prostu głupie. Jezus nie dążył do nowego zdefiniowania stosunków społecznych, ale do przywrócenia właściwego ładu w człowieku, który został „narzucony” stworzeniu w dniu powołania go do istnienia. Być może jest to „jakaś rewolucja”, ale nie w sensie łamania i niszczenia ładu społecznego, lecz raczej swoiste anamnetyczne poznanie tego, co było na początku.
Kościół w kolejce do sondażowni?
Podobnie głupią jest teza o określaniu zawartości credo w oparciu o doraźne stwierdzenia większości społeczeństwa. Wystarczy stwierdzić, że w czasach Chrystusa i pierwszych latach działalności apostolskiej Jego uczniów większość społeczeństwa nie popierała ich nauczania. Dlaczego wówczas nie zmieniano prawd wiary? Właśnie dlatego, że nie są one opiniami, wystawionymi na porywy mód i trendów, ale prawdami, które nie podlegają zmienności. Chrystus był ten sam wczoraj, jest ten sam dziś i będzie ten sam na wieki. A Kościół nie jest twórcą prawdy, tylko jej depozytariuszem. Namawianie go do odrzucenia bądź modyfikacji prawdy oznacza nakazywanie zdrady. Tylko czy „trzydzieści srebrników” poparcia większości społeczeństwa nie jest kręceniem sznura, na którym zwiśnie zdrajca? Dziwna jest więc wypowiedź pana Blaira. Wydaje się, że nie do końca przemyślał wiarę, którą wyznaje. A fakt, że swoje wypociny publikuje w pisemku gejowski, wskazuje wyraźnie, że bliżej mu do tęczowej flagi niż do krzyża Chrystusowego. Ale to już zmartwienie jego żony.
Ks. Jacek Świątek