Z kraju do Dubaju
Bliski Wschód, kojarzony do tej pory głównie z ropą i gazem, ma zacząć jawić się jako rynek zbytu dla firm z naszego kraju. Takie przynajmniej zadanie na obcej, dalekiej, a dla naszych producentów jeszcze w dużej mierze dziewiczej ziemi ma spełnić ta placówka. Jej celem jest pomoc polskim firmom w wejściu na tamtejszy rynek, co może oznaczać nie lada zysk dla rodzimych producentów. Kraje Bliskiego Wschodu sprowadzają bowiem do 97% żywności, jest więc o co walczyć. Tym bardziej, że Zjednoczone Emiraty Arabskie już zaczęły importować polskie produkty spożywcze: mleko w proszku, serwatkę czy sery. Bliskie kontakty z Bliskim Wschodem, poza rynkiem zbytu dla artykułów żywnościowych, stać się mają także szansą dla firm budowlanych, które w rodzimym kraju przeżywają kryzys. Aby pomóc w nawiązywaniu zagranicznych kontaktów, uruchomiono nawet bezpośrednie połączenie lotnicze między Warszawą a Dubajem, obsługiwane przez arabskie linie.
Najważniejsze jednak, żeby wraz z napływem polskiej siły roboczej w okolice Zatoki Perskiej nie dotarły echa skutków wyjazdowych tournée polskich fachowców. A te są nader spektakularne. Wystarczy wspomnieć ubiegłoroczny występ w małym francuskim miasteczku. Polscy robotnicy przez przypadek zrównali z ziemią osiemnastowieczny pałacyk, podczas gdy jego właściciel polecił – w ramach renowacji, na którą zresztą musiał dostać zgodę lokalnych władz – zburzenie jedynie nieistotnych przybudówek. Można gdybać, że może pałac faktycznie wyglądał jak ruina i górę wziął zmysł estetyczny naszych budowlańców… W każdym razie ich argumenty były na tyle przekonujące, że właściciel podpisał kontrakt na odbudowę zamku… z polską firmą architektoniczną. Na całe szczęście w Dubaju nie ma zbyt wiele zabytków.
Niestety, problem może pojawić się w kwestii eksportu miodu. W polskich sklepach trudno wciąż uświadczyć specyfik pochodzący jedynie z naszych pasiek. Półki wciąż zalewa miód wyprodukowany w Chinach, które są znane z produkcji wszystkiego, co tanie. Procederu nie zlikwidowała nawet afera sprzed kilku lat, kiedy w jednej z partii produktu z tego kraju wykryto bardzo szkodliwą substancję. Narzekać za to nie można na jakość polskiego mleka. Zapędy w jego produkcji ogranicza jednak Unia Europejska, która wprowadziła kwoty mleczne. Za przekroczenie ich limitu, a więc nadprodukcję, grożą pieniężne kary.
Inne produkty żywnościowe mogą nastręczyć więcej kłopotów. Po pierwsze muzułmanie nie jedzą wieprzowiny, więc jej eksport odpada. Pozostaje wołowina, z której renomą w ostatnim czasie nie jest najlepiej. Służby weterynaryjne wzięły ją pod lupę i okazało się, że mają do czynienia z koniną. Obecnie laboratoria zajmują się określeniem jej procentowego udziału w mięsie deklarowanym jako wołowe. Przypomniał mi się dowcip, w którym pani domu chwali się koleżance przepisem na pasztet z zająca z domieszką konia. – No dobrze, ale w jakich proporcjach? – dopytuje znajoma. – Naturalnie pół na pół. Jeden zając, jeden koń…
Skandal z niezadeklarowaną koniną w wyrobach mięsnych wywołał niepokój także na Islandii. Tam testy dały zupełnie nieoczekiwane rezultaty. W pierogach z wołowiną nie stwierdzono koniny! Okazało się bowiem, że… w ogóle nie ma w nich mięsa.
W tej kwestii powinno się ponownie oddać głos polskim fachowcom, którym udało się przecież zbudować autostradę bez asfaltu…
Kinga Ochnio