Komentarze
Źródło: J
Źródło: J

Z najlepszymi życzeniami…

Zbyt bezpiecznie obchodzimy te święta. Kordonem sanitarnym jest dla nas sztuczna szopka w kościele oraz aniołek kiwający główką za pieniążek i potakujący nad naszym żywotem.

On na wszystko się zgodzi, nawet bez patrzenia na nominał wrzucanych pieniędzy. Maryjka z gipsu ni słowa nie powie, a dziecię słodkimi oczętami popatrzy na nas z aprobatą. Sumienie zatkamy kawałkiem karpia i obowiązkowym siankiem pod wigilijnym obrusem. Bezpieczne świętowanie. Bez konieczności pokazania siebie. Uperfumowani i czyściutcy, wygładzeni i z pękiem savoir vivre’u w dłoni, nieprzylepni i śliscy, bo ciągle za pan brat z rajskim akwizytorem boskości. Nie, niekoniecznie od razu krzyczeć należy o zrosłej z naszą wolą grzeszności. To najłatwiejszy sposób na tworzenie współczesnych „naczyń duchowych”, które umieją tylko odkryć co do nanometra odstępstwo od prawa boskiego i ludzkiej tradycji. W gruncie rzeczy ci również sytuują się za bezpiecznym kordonem świętowania, utkwiwszy swój wzrok w tym tylko, co jawi się im jako doskonałość, nie wychodząc poza schemat klatki urojonego dobra. Cóż, sposobów na życie bez konieczności konfrontacji z samym sobą jest nadzwyczaj wiele.

A gdyby im powiedzieć, że Mesjasz przyszedł już miesiąc temu, to zapewne i jedni, i drudzy parsknęliby śmiechem. Jedni jeszcze karpiami i choinką nie byli obładowani, a drudzy gadaliby coś o przesileniu zimowym itp. A dla mnie Boże Narodzenie już się odbyło. Znam nawet jego datę: 23 listopada 2019 r., ok. 13.00, w jednym ze sklepów podsiedleckiej sieci handlowej, znajdującym się niedaleko zachodniego wjazdu do miasta. Dokonało się przy trzeciej kasie od wejścia. To była sobota. Zwykła sobota, upstrzona handlową gorączką i zakupami na cały tydzień. Także i ja chciałem przynajmniej chleb kupić i coś do niego, by w niedzielny poranek nie przeszukiwać lodówki w celu znalezienia czegokolwiek na jakiekolwiek śniadanie. Stałem już w ogonku do kasy, gdy dokonało się Narodzenie, które zazwyczaj umiejscawiamy w okolicach 25 grudnia. Spokojne oczekiwanie na zapłacenie przerwało nagle pewne wydarzenie. Do kasy, nie zważając na stojących ludzi, zaczęła przedzierać się starsza kobieta. Jej wygląd wskazywał, że nie należy do tzw. elity, a być może jest mieszkanką jakiejś noclegowni. Niosła w swojej ręce małą puszkę pasztetu, produkowanego zresztą w Siedlcach. Podeszła do kasjerki i, podając jej ten produkt, wyciągnęła zawiniątko, z którego wysupłała coś około 2 zł. Kasjerka nabiła towar na kasę i okazało się, że kosztuje on coś około 3 zł. Starsza kobieta ze zdziwieniem stwierdziła, że widziała cenę 1,80 zł, na co sprzedawczyni powiedziała, że zapewne chodziło o mniejsze opakowanie. W oczach kobiety pojawił się strach. Nie dość, że jak zaszczute zwierzę przedzierała się przez tłum przyzwyczajonych do supermarketowych zakupów ludzi, niosąc w rękach małą puszkę, która dla niej stanowiła najwyższy stopień luksusu, to jeszcze nie wiedziała, co teraz ma zrobić. Zwróciła się z prośbą do kasjerki, czy ona może przynieść jej tamto mniejsze opakowanie. Sprzedawczyni z ociąganiem się zgodziła, ale z kolejki za mną poleciały gniewne pomruki od pani w nowym paltku i jej córki na wysoki połysk, którym sekundował jakiś młodzian: „nie dość, że bez kolejki, to jeszcze wymyśla”. W oczach starszej kobiety pojawił się strach, który mgłą przykrył marzenie o szczęściu zamkniętym w małej konserwie. I w tym momencie stało się Narodzenie.

 

Mesjasz w zwykłej kurtce

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, z kolejki do drugiej kasy odwrócił się normalnie powszedni człowiek. Powiedział do kasjerki: „Ja zapłacę”. A do starszej pani rzekł po prostu: „Wesołych świąt!”. Odeszła ze swoim pasztetowym szczęściem, które dla niej stanowiło kwintesencję radości. Zostawiła za sobą panią w nowym paltku i jej córunię na wysoki połysk, dzierżące w dłoniach rączkę wózka sklepowego wypełnionego po brzegi sztucznie pędzonymi warzywami i dobraną w swej chudości wędlinką. Starsza pani odeszła w swój byt niewiadomy, nakreślony być może granicami noclegowni. Odeszła, nie wiedząc, że dzięki niej narodził się Człowiek. Pomiędzy sklepowymi półkami, oskarżanymi przez licznych duchownych o kradzież świąt na rzecz marketingu, narodził się Mesjasz, dla którego zabrakło miejsca w plastikowo-cepeliowskich szopkach strzeżonych przez aniołka kiwającego główką za każdy grosz. To Narodzenie mogło stać się faktem, ponieważ ludzki wzrok spojrzał po ludzku na stojącego obok człowieka. Oczęta aniołka od pieniążków są ślepe nie tylko na nominały, ale przede wszystkim na człowieka. I nie idzie tutaj o kolejną akcję charytatywną, bo nimi też klajstrujemy nasze sumienia. Bóg – Człowiek nie rodzi się wśród prezentów naszpikowanych naszą pyszną darczynnością. On przychodzi, gdy przy najmniejszym darze widzimy człowieka i z szacunkiem doń się odnosimy. Bo w darze nie idzie o nasze samozaspokojenie, ale o podniesienie człowieczeństwa drugiego do poziomu rzeczy świętej. Do dzisiaj mam w ustach posmak tego pasztetu i nie jest w stanie go zatrzeć smak wybornych dań świątecznych, nie może go pokryć zapach choinki, nie zagłusza go kolęda ni światełka świeczek na drzewku. Nawet prezenty nie mają tej radości, która zawarta była w małej konserwie. I w tym prostym stwierdzeniu: „Wesołych Świąt!”

 

Życzenia z ciemności

Być może trzeba doświadczyć ciemności, by radość światła ogarnęła człowieka. Ale nawet z tej ciemności mogą i winny popłynąć życzenia. Wszak święta mamy. Życzę więc Tobie, starsza kobieto zaszczuta przez ślepy luksus pustych serc i oczu, by Twoje szczęście w małej puszce nieustannie trwało. Życzę Tobie, Mesjaszu w normalnej kurtce, byś wzroku nie tracił, bo on przywraca człowieczeństwo. Życzę Tobie, pani w nowym paltku i Twojej córce, byś w malutkim pasztecie znalazła radość prawdziwą. Życzę Tobie, czytelniku, byś oderwał wzrok od tekstu i ujrzał prawdziwą rzeczywistość. I życzę sobie, bym już więcej się nie spóźnił, gdy może narodzić się Człowiek.

Ks. Jacek Świątek