Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Z piekła do piekła

W ostatnich dniach dwa wydarzenia przykuły moją uwagę, chociaż o jednym z nich jakoś opinia publiczna w Polsce nie została zbyt dokładnie poinformowana. Ale tak to już bywa, gdy media mają swoje typy w jakiejś rozgrywce wewnątrzpaństwowej.

Bardzo dokładnie widać to w rozlicznych programach publicystycznych. Ogląda na przykład człowiek program, słucha wypowiedzi członków poszczególnych ugrupowań partyjnych, jeden z nich atakuje drugiego, a gdy ten drugi zaczyna odpowiadać, wówczas pani prowadząca program merytoryczne argumenty przerywa jednym stwierdzeniem: „No to na tyle byłoby agitacji partyjnej”.

Poprzednikowi spijała słowa z ust, a jego ofiarę sekuje na równi z rzeźnikiem trzymającym jagnię w łapach. Rozumiem, że władze w danej stacji telewizyjnej są w rękach rządzącej koalicji, ale czy trzeba być po prostu tak stronniczym? Chyba tylko lecące na łeb notowania jedynie słusznego i koncyliarnego kandydata sprawiają, iż trzeba w tak prostacki sposób prowadzić program telewizyjny. Wracając jednak do wydarzeń, które zaprzątnęły moją uwagę, to z pozoru nic ich nie łączy. Mam na myśli incydent na Uniwersytecie Rzeszowskim oraz zajścia w Legionowie.

Naznaczeni, potępieni i sprzedani

W czasie pobytu w Rzeszowie urzędującej głowy państwa doszło do niezbyt przyjemnego, a dla mnie wręcz odrażającego wydarzenia. Otóż jedna z osób przybyłych na spotkanie z Bronisławem Komorowskim postanowiła zamanifestować swoje niezadowolenie z jego prezydentury. Niestety, nieszczęśnik trafił na sprawną ochronę, która nie tylko powaliła go na glebę, lecz ponadto… zalepiła mu usta. Pytanie – dlaczego? Czy tylko po to, żeby nie wykrzykiwał haseł przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu, które są jak nieumyte rączęta, czy też po to, żeby nie mógł nawet zwrócić na siebie uwagi? Gdyby przyjąć tę drugą wersję, to wówczas mielibyśmy do czynienia z praktyką znaną z lat ciemnych komunizmu w Polsce, gdy niewygodnym zatykano usta, by nie zwracali na siebie uwagi społeczeństwa. Tak, właśnie w ten sposób drzewiej znikali ludzie. By społeczeństwo nawet nie zauważyło ich istnienia. Przecież fety na cześć ukochanego przywódcy nic nie może zakłócać. Nawet sama obecność przeciwnika. Pomyślałem sobie, że całkiem niedawno sekowano śp. Lecha Kaczyńskiego, który nie chciał rozmawiać z jakimś człowiekiem. Włożono w jego usta słowa, których nie wypowiedział i straszono całą Polskę, że tak samo będzie przezeń potraktowana. Lecz różnica pomiędzy tamtym wydarzeniem a tym, co spotkało nieszczęśnika w Rzeszowie, polega na tym, że poprzednik obecnej głowy państwa przynajmniej wdał się w rozmowę ze swoim adwersarzem (nieważne, czy kulturalną), a Bronisław Komorowski (mam nadzieję, że nie on sam, tylko nadgorliwe służby) zgodę buduje na eliminacji inaczej myślących oraz na klajstrowaniu im ust. Potem wystarczy dokonać choćby symbolicznej stygmatyzacji (nieumyte ręce lub żydowskie korzenie) i już mamy sprawę przeciwnika załatwioną. W końcu cel uświęca środki. Przypomniała mi się jedna pani, która w czasie spotkania z osobą legitymującą się dowodem na nazwisko Anna Grodzka wyraziła swoje oburzenie na działania młodych ludzi, nieakceptujących tejże osoby słowami: „Przecież trzeba iść z postępem!”. Coś podobnego rozegrało się w filmie „Matka Królów”, gdy jeden z braci podsumował marsz w awangardzie postępu swojego rodzonego słowami: „I dlatego nadałeś chłopakowi imię Józef Bolesław?” (rzecz działa się w początkach komunizmu w Polsce).

Syn z pepeszy tnie jak grad

Wydarzenia w Legionowie w pewnym momencie zdawały się przypominać regularną bitwę. Przy czym powód wystąpień młodych ludzi przeciwko policjantom zmieniał się jak marcowa pogoda. Najpierw dowiadywaliśmy się, że przyczyną jest zamordowanie 19-latka przez stróżów prawa, a następnie nieudzielenie pomocy. Słuchając w telewizji wystąpień rodziny denata, ze zdziwienia przecierałem oczy, aż dostałem zapalenia spojówek. Otóż ich argumentacja przebiegała wzdłuż iście sofistycznej linii: policjanci są winni śmierci, ponieważ zatrzymali go, podejrzewając o posiadanie narkotyków, a zatrzymany połknął saszetkę z marihuaną, którą następnie się zadławił i udusił. Krótko mówiąc, policjanci są winni, ponieważ egzekwowali prawo. Gdyby odstąpili od swoich poczynań, to wówczas nie doszłoby do tragedii. Najciekawszym było jednak to, że najbliżsi bez żenady mówili, że nie dostrzegali problemu z używaniem narkotyków przez 19-latka. Jest to czystej wody proceder przerzucenia odpowiedzialności za własne błędy wychowawcze. Dziwię się dziennikarzom, że uczestniczą w tym idiotycznym procederze. Nie jestem zwolennikiem siłowych rozwiązań policyjnych, ale w tym przypadku trzymam stronę stróżów prawa. Po prostu: młody człowiek sam zrobił głupotę, za którą poniósł najcięższy wymiar kary. Nikt go do tego nie namawiał. On sam zdaje się chciał sprytem wybrnąć z sytuacji, bo może jakoś się uda. Tymczasem się nie udało. Winienie za to policjantów stanowi po prostu chęć wybielenia siebie nawet za cenę popadnięcia w idiotyzm.

Ósmy krąg

Pozornie tych wydarzeń nic nie łączy. Niestety, pozornie. W obu wypadkach występuje chęć sprytnego usunięcia od siebie podejrzeń. Ochrona prezydencka, kneblująca usta niewygodnego oponenta, miała nadzieję, że jego argumenty nie dotrą do świata i w ten sposób ich pryncypał będzie mógł chodzić w glorii jedynego obrońcy zgody narodowej i arbitra elegancji na salonach polskiej polityki. Rodzina i znajomi zmarłego 19-latka, kamuflując własną odpowiedzialność za błędy wychowawcze, z czystymi rączętami chcieli stanąć nad jego trumną. Spryt – najcięższa zbrodnia dzisiejszego świata. Pogrążyć innych, by samemu jakoś żyć. Lecz ten świat, oparty na tej zasadzie, jest światem jak najbardziej nieludzkim. Pozwala zabijać innych w imię własnych doraźnych korzyści. I jest to świat strachu, bo przecież prawda zawsze może wyjść jakoś na wierzch. Pozwalając i przyzwalając na tego typu zachowania, budujemy nieufność pomiędzy nami. Potem pozostanie tylko dojmująca samotność i walka wszystkich ze wszystkimi, gdzie liczyć będą się nie zwoje mózgowe, ale nadmiernie rozwinięte bicepsy. W takim świecie nikogo nie zdziwi kandydat na prezydenta pozujący z encyklopedią w rękach trzymaną do góry nogami. Bo wcześniej przyzwoliliśmy, by świat stanął na głowie.

Ks. Jacek Świątek