Z rozpaczą w tle
Nie usłyszycie tego imienia na ambonie, podczas katechezy. Kiedy nawiązał doń kard. Giacomo Biffi podczas watykańskich rekolekcji w Wielkim Poście w 2007 r., a także wtedy, gdy o Antychryście pisał papież Benedykt XVI - fala kpin i niesmaku przetoczyła się przez (także katolicką) prasę. Zarzucono hierarchom „zły gust” i… operetkowość. Punktem wyjścia rozważań obu stała się wizja rosyjskiego filozofa Włodzimierza Sołowjowa zawarta w „Krótkiej opowieści o Antychryście”, stanowiąca rodzaj duchowego testamentu (opublikowana tuż przed 1900 r.). Choć dziś zapomniana, warta jest wnikliwych studiów. Nie dlatego, jakoby miała przywołać coś, co już znamy z Objawienia. Ale byśmy zrozumieli, że to, o czym pisze filozof, dzieje się na naszych oczach. I nie przespali nadchodzącej apokalipsy.
W wizji Sołowjowa nie jest szatanem, raczej jego swoistym alter ego, dzieckiem nihilistycznej pustki. W przestrzeni, która pojawiła się po skazaniu Boga na banicję, zajaśniał na firmamencie ludzkości jak nowa jutrzenka, stając się nadzieją dla milionów! Co ważne, jest dokładnym przeciwieństwem opisywanych w tysiącach książek, pokazywanych w filmach tyranów. Nie zbudował żadnej opozycji, nikogo nie potępił. Przyniósł coś „zamiast” skompromitowanych złudzeń materialistycznego świata, nudnych wierzeń: odnowioną religię, bez śmiesznej „średniowiecznej moralności”, podziału na złych i dobrych, otwartą na każdą inność, nieupierającą się przy swoich racjach. Na początku wierzył w Boga, choć „dawał pierwszeństwo przed Nim sobie”. ...
Ks. Paweł Siedlanowski