Komentarze
Za jedną twarzą sto różnych

Za jedną twarzą sto różnych

Stanisław Trembecki w swojej bajce pt. Myszka, kot i kogut pozostawił dość jasne przesłanie: Nie sądź nikogo po minie, bo się w sądzeniu poszkapisz. Cała zresztą wspomniana bajka nadaje się dzisiaj do cytowania, gdy spoglądamy na naszą scenę polityczną, opisywaną przez rozmaite periodyki i przedstawianą w mediach maści wszelakiej.

Czynienie z jednych najgorszych niszczycieli uwolnionej z jarzma komunistycznego ojczyzny, z drugich zaś zatroskanych o jej los intelektualistów niepozwalających złapać się na populizmy i nacjonalistyczne zagrania stanowi kanwę wynurzeń niejednego dziennikarza. Ten landszaft byłby nawet do przejścia, w końcu potrafimy jeszcze (choć jeno na poziomie hasłowym) określić proweniencję poszczególnych mediów.

Problem zaczyna się wówczas, gdy w owych przekaziorach stroi się w szatki poszczególne „autorytety”, by osiągnąć efekt w głowach odbiorców. Owo przybieranie póz i przywdziewanie medialnych szat najczęściej polega na przemilczaniu właściwych poglądów oraz działań w przeszłości poszczególnych „znawców polskiej duszy i polskich realiów”. Weźmy pierwszy z brzegu przykład.

Minka jego nie nadęta

W jednej z polskich gazet natknąłem się na wywiad z lekarzem, który wyrażał swoje poparcie dla pielęgniarek z Centrum Zdrowia Dziecka i ich strajku w sprawach płacowych. Pomijam przy tym moje zapatrywania na tę konkretną sytuację, bo nie są one tematem tegoż felietonu. Nie roztrząsam więc argumentów poszczególnych stron konfliktu. Otóż wspomniany „autorytet” (za taki winien uchodzić z powodu profesji) oświadczył był wszem i wobec, że, opowiadając się za strajkującymi pielęgniarkami, nie rozumie argumentów strony rządowej (choć w tym konflikcie akurat rząd nie był stroną, od kiedy poprzednia ekipa przeforsowała komercjalizację służby zdrowia). Perorując o słuszności postulatów personelu pomocniczego, wskazywał, że skoro rząd ma 26 mln zł, by przekazać je mediom o. Rydzyka, a sami posłowie podnieśli sobie miesięczne uposażenia na biura o 2,5 tys. zł, to znalezienie 3,5 mln zł na „załatwienie postulatów” nie powinno być problemem. Przyglądając się tylko takiemu zestawieniu „argumentów”, już można natknąć się na manipulowanie myślami odbiorców. Sprawa owych pieniędzy dla o. Rydzyka to wynik ugody pomiędzy NFOŚ a fundacją Lux Veritatis, dotyczącej odebranego dofinansowania do geotermii toruńskiej, realizowanej przez ową fundację. Niezależny biegły stwierdził, iż pod względem formalnym fundacja wykonała wszystkie działania, by można było przyznać ową dotację. Jednak po dojściu do władzy PO w 2007 r. NFOŚ cofnął dotację (w wysokości 27 mln zł). Cofnął z powodów politycznych, co zresztą potwierdził w 2014 r. wicepremier Janusz Piechociński. Fundacja oddała więc sprawę do sądu i wszystko wskazywało na to, że ten uzna słuszność jej argumentów. Oznaczałoby to konieczność wypłaty środków wraz z odsetkami. Ugoda pozwalała na uniknięcie owych odsetek, co wydaje się korzystne dla polskiego podatnika (po prostu mniej pieniędzy zostanie wydanych). Owszem, można było pójść na walkę sądową lub po prostu nie wykonać jego wyroku. Tylko wówczas czekałaby nas jeszcze większa batalia i być może zaskarżanie przed sądami międzynarodowymi, a wówczas odsetki byłyby wyższe. Ale to już dywagacje nie związane z tematem. Wróćmy do „autorytetu” strajkowego.

Wieszli jak się zowie ten, co tak siedział skromnie

Poglądy wyrażone przez owego lekarza być może szokującymi nie były. Mam jednak zwyczaj zapoznawania się z osobami, które w przestrzeni publicznej odzywają się w poszczególnych kwestiach. W końcu nie chcę, aby powtórzyła się sytuacja, gdy za autorytet w relacjach międzynarodowych naszej ojczyzny uchodził specjalista od domów publicznych w średniowiecznym Krakowie. Wbiwszy w najpopularniejszą dzisiaj wyszukiwarkę nazwisko owego pana, otrzymałem dość obszerne dossier, a w nim dostęp do jego facebookowego konta. I cóż się okazało? Ów autorytet nie był wcale zdystansowanym do polskiej rzeczywistości politycznej ekspertem ani niezależnym politycznie komentatorem, ani nawet spokojnie zajmującym się swoją pracą lekarzem. Był ideowym i czynnym działacze KOD, ubolewającym nad przejęciem władzy przez PiS zwolennikiem świetlanych rządów poprzedniej ekipy oraz zapalonym miłośnikiem kotów i kobiecego ciała. Całość swoich „poglądów” na obecną władzę opisał w jednym z postów: „nie lubię, jak ktoś wkłada mi rękę do majtek i narzuca swoją ideologię”. Poziom wręcz autorytecki. Lecz od poziomu ważniejsze jest po prostu zaangażowanie polityczne. Czy można przyjąć, że ów pan bezstronnie ocenia sytuację? Nie. Czy jest to zarzut przeciwko niemu? Nie, dopóki jest przedstawiany jako strona w konflikcie społeczno – politycznym. Ale jeśli ktoś będzie mi wciskał go jako bezstronnego eksperta, to wówczas będzie to zwykła manipulacja. I w tym tkwi problem. W demokracji, o której tak wiele się dzisiaj słyszy w naszym kraju, nie jest najważniejszym tylko wyrażanie poglądów. Najważniejszym jest informowanie społeczeństwa, kto jest kim. Przykładem może być chociażby żona Czesława Kiszczaka, która udzieliła wypowiedzi prasie po przeforsowaniu przez sejm obniżki emerytur byłym esbekom. Gdyby potraktować jej wypowiedź jako twierdzenia starszej schorowanej kobiety, wówczas narzekanie, że na emeryturze nie sposób wyżyć za 2 tys. zł, przyjęlibyśmy z jak największym zrozumieniem. Ale jeśli przypomni się wysokość emerytury jej męża, która była wynikiem udziału w zbrodniczym systemie, wówczas na to narzekanie nóż się kieszeni otwiera. To pokazuje jak ważnym jest rozpoznanie, kim jest wygłaszający dane twierdzenia. Sama bowiem teza nie wystarcza.

Strzeż się tego skromnisia

Podobne uczucie, jak po lekturze wywiadu z owym lekarzem, miałem w przypadku wysłuchiwania tyrad jednego z felietonistów, który gorąco i z wielką swadą perorował nad tragedią ugruntowania w naszym społeczeństwie plagiatów. Mając w pamięci kilka jego artykułów, które oparte były na przekalkowaniu wypowiedzi innych osób bez podania źródła i przypisanie ich sobie, zaczynałem dostawać odruchu zwrotnego. I dlatego nie wiem, czy taki sposób uprawiania medialnej polityki jest tylko manipulacją, czy też mamy do czynienia z usankcjonowaniem chamstwa i buractwa. Jedno jest pewne: trzeba się przed tym bronić. A jedyna metoda to sprawdzenie „autorytetu” zanim przyklaśnie się głoszonym przez niego tezom. Bo można się poszkapić.

Ks. Jacek Świątek