Komentarze
Zaklinanie - czarowanie

Zaklinanie – czarowanie

W nauczaniu papieża Franciszka swego czasu pojawił się wątek III wojny światowej. Ojciec św. określał w ten sposób działania ekonomiczno-społeczne, które niszczyły godność człowieka oraz deprecjonowały wszelkie próby jej ratowania.

Oczywiście, znany z nastawienia bliskiego doczesności papież koncentrował się przede wszystkim na sferze ekologiczno-socjalnej, ale jak w każdej intuicji, także i w tej odnaleźć można pewną myśl głębszą. Obserwując chociażby dzisiejszą rzeczywistość polityczno- społeczną w naszym kraju nie sposób nie odnieść wrażenia, iż język debaty politycznej, a szczególnie jego odzwierciedlenie w przestrzeni medialnej, jako żywo przypomina język wojenno- rywalizacyjny. Wciskani jesteśmy w ściśle dychotomiczny podział, zawarty w parach wyrażeń, np. zwycięstwo opozycji - przegrana opozycji, zwycięstwo rządzących - porażka rządzących, wygrana Kościoła - porażka Kościoła itp. Problem w tym, że zazwyczaj te pary wyrażeń opisują tę samą rzeczywistość i to równocześnie. Biorąc pod uwagę przaśną logikę dwuwartościową należałoby stwierdzić, iż z dwóch zdań sprzecznych jedno i tylko jedno jest prawdziwe. Oznaczałoby to, iż przynajmniej w jednym przypadku mamy do czynienia ze zwykłym kłamstwem.

Ale odkrycie, które z tych zdań jest prawdziwe, a które fałszywe, nastręcza pewnej trudności. Są one bowiem nie tyle stwierdzaniem faktów, ile raczej utkanymi marzeniami i ideologią interpretacjami rzeczywistości.

 

Po wielkiej bitwie kurz

Przyjrzyjmy się chociażby opisowi sytuacji wokół wyborów prezydenckich, które powinny właśnie się odbywać. Tytuły prasowe po głosowaniu senackim i wobec możliwej wolty jednego z koalicjantów Zjednoczonej Prawicy pełne są wyrażeń iście wojennych: porażka, przegrana, zwycięstwo, sukces etc. W tym galimatiasie radosnej dziennikarskiej twórczości, związanej najczęściej z linią partyjną danego czasopisma lun innego medium znikają z pola widzenia dwie zasadnicze kwestie. Pierwszą z nich jest związany z układem sił w parlamencie fakt, iż od początku było wiadomo, że Senat ustawę sejmową odrzuci. Skoro od momentu skierowania jej do prac senackich było to wiadome, to pozostało tylko szukać sposobu, by Sejm nie odrzucił senackiego stanowiska. Wieszczenie druzgocącej porażki czy też sensacyjnego zwycięstwa jest w tym miejscu nieznajomością rzeczy lub po prostu robieniem wody z mózgu odbiorcom wiadomości. Jest oczywiście jeszcze możliwość urabiania społeczeństwa i oswajania go z myślą o niezdolności do racjonalnego rządzenia przez obecną większość, ale o tym może trochę później. Jedno jest pewne, że w tym przypadku nie mamy do czynienia z informowaniem, ile raczej z wyrażaniem stanowisk przez publikatory. Druga kwestia jawi się jednak o wiele poważniej. Znika w tym quasi-konflikcie z pola widzenia fakt demontażu polskiego państwa. Doprowadzenie do sytuacji, iż po 6 sierpnia 2020 nie będzie urzędującego prezydenta, stawia bardzo silnie sprawę ciągłości władzy państwowej. Jest to uderzenie w spoistość polskiego państwa. Konstytucja radzi sobie z tą sytuacją wyznaczając na wakujące miejsce marszałka Sejmu do czasu wyboru kolejnej głowy państwa. Gdyby jednak opozycji udało się doprowadzić w tej sytuacji do zmiany marszałka, wówczas mielibyśmy do czynienia z całkowitym paraliżem legislacyjnym w państwie, co w konsekwencji dałoby efekt chaosu, a w konsekwencji praktycznemu demontażowi państwa, a przynajmniej jego paraliżowi. I to w momencie, gdy zasadniczym dla jego funkcjonowania będzie sprawność rządu.

 

Zmieszanie boskiego z cesarskim

Język bojowo-wojenny w publicystyce ostatnich dni odnosi się również do tego, co dzieje się w Kościele w Polsce. Gdy oswoiliśmy się z myślą o życiu w cieniu wirusa (i to niejednego), zaczęto snuć dywagacje o kondycji Kościoła post-epidemicznego. Z jednej strony spotykamy się z apokaliptycznymi wizjami upadku instytucji kościelnych, połączonych z perspektywą bankructwa i pustych świątyń, z drugiej zaś słychać hurraoptymistyczne tezy, iż Kościół wyjdzie z tej opresji zwycięsko, umacniając dodatkowo pola dotychczasowych braków czy niedomagań. To rozdwojenie, jako żywo przypominające okopy pod Verdun, niestety zaciemnia zasadniczy problem, który pojawił się w czasie pandemii, a który zasadniczo wpłynie na sytuację Kościoła w najbliższych latach. Problemem tym jest miałkość dogmatyczna, a właściwie praktyczne zastąpienie skały prawdy piaskami doraźnych opinii i mniemań na poziomie dostosowania się do tego, co dzisiejszy świat myśli. Po części jest to pokłosie przekierowania „strategii” Kościoła, w której przestało się liczyć, co się głosi, na rzecz tzw. dotarcia do współczesnego człowieka, czyli na rzecz sposobów głoszenia. Brutalnie rzecz ujmując, priorytetem stały się tłumy na niekorzyść rzetelnie wierzących. Dominacja sposobów działania charakterystycznych dla form internetowych i brak trwałości tez teologicznych w przekazie wiary jest tego najlepszym dowodem. Ze słynnego aggiornamento pozostało tylko szybkie i sprawne dostosowywanie się do świata. Biskupi i kapłani zeszli z pozycji głosicieli prawdy na pozycję celebryckich selfie w internecie i przyklepywania wszystkiego, co świat wymyśli. Dzisiaj nie grozi Kościołowi dawny i zapomniany sojusz ołtarza z tronem, ale realny i wciśnięty w strukturę kościelną sojusz ołtarza z tłumem. Oznacza to proste wydanie prawdy na rzecz opinii ogółu. Wystarczy w tym momencie przypomnieć jedną tylko ewangeliczną scenę – dziedziniec Piłata. Prawda kontra tłum.

 

Cukrowanie tematu

Jest jeszcze jeden problem, który pojawia się w kontekście tego, z czym będziemy mieli do czynienia po epidemii, a właściwie po odwołaniu obostrzeń. To całkowita demolka świata dotychczasowego. Być może obostrzenia są konieczne w związku z rozprzestrzenianiem się owego wirusa, ale nie sposób nie zauważyć, iż ich pośrednim efektem jest całkowita degeneracja relacji międzyludzkich. Uzbrojeni w maseczki i przyłbice, zaopatrzeni w smartfonowe aplikacje wykrywające zarażonych, nauczeni obyczajów nie-bycia z drugim, bliźniego zaczniemy (jeśli nie już) traktować jako potencjalnego wroga. Zatomizowanie społeczne osiągnie w tym momencie swój szczyt. Przy jednoczesnym czarowaniu i zaklinaniu, że to dla naszego dobra.

Ks. Jacek Świątek