Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Zanim zabrzmi kolęda…

Tydzień temu przeżywaliśmy tzw. Niedzielę Gaudete - radości. „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!” - słyszeliśmy słowa św. Pawła Apostoła (Flp 4,4). Już niedługo będziemy składali sobie nawzajem życzenia. W wielu z nich wybrzmią słowa: wesołych świąt! Czy w dobie niepewności, bliskości wojny i kryzysu będą prawdziwe? I wreszcie: czy naprawdę istotą Bożego Narodzenia ma być owa sloganowa wesołość?

Może to tylko słowa i nie ma o co kruszyć kopii? - ktoś powie. Z drugiej strony to przecież słowa kreują rzeczywistość. Niosą treść, wzmacniają nasz sposób jej postrzegania, interpretacji. Dlatego są ważne. „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” - napisał św. Jan w swojej Ewangelii (J 1,14).

W tym kontekście stawiamy sobie pytanie: czy potrafimy cieszyć się Bożym Narodzeniem? Co oznacza pojęcie, tak częste w Biblii, od którego wyprowadzana jest także nazwa Ewangelii – „radosna nowina”? – pyta ks. Tomáš Halik w książce pt. „Przebudzenie aniołów. Kazania o bliskości Boga w niespokojnych czasach”.

„Nie mylmy radości ze zwykłą ulotną emocją, z dobrym nastrojem. Nastroje przychodzą i odchodzą, zmieniają się w zależności od tego, jak się wyspaliśmy, co zjedliśmy, co się dzieje w naszym ciele, jaka jest pogoda czy jak intensywnie świeci światło, i od szeregu innych nietrwałych okoliczności” – zauważa czeski teolog. „Wiele przyjemnych niespodzianek w ciągu dnia może nam – jak to się mówi – sprawić radość, ale cały czas nie jest to owa radość, o której mówi Pismo. Radość jest czymś znacznie głębszym i wewnętrznym. Czasem myślę, że nasza cywilizacja utraciła poczucie radości, radości w głębokim biblijnym sensie – i że ten deficyt przykrywa szeregiem tanich imitacji. Powierzchowną namiastką radości jest jej karykatura – zabawa. O utracie radości nic nie świadczy tak wymownie jak rozpowszechnienie się przemysłu zabawy komercyjnej. «Zabawić się na śmierć» – brzmi tytuł książki jednego z analityków współczesnej cywilizacji, Neila Postmana. Wielu ludzi, którzy nie poznali prawdziwej radości, poszukuje zabawy i używa jej jak narkotyku” – dodaje.

Z problemem, który zauważa ks. Halik, mierzy się wielu ludzi. Żyjemy w świecie, w którym zakładamy maski. Mamy ich całe komplety – na każdą okazję inna: maska dla rodziny, najbliższych, dla szefa w pracy, kolegów. Maski zakładają celebryci i zwykli ludzie. Przybierane pozy imitują zainteresowanie, odwagę, pobożność, miłość. Pozwalają funkcjonować, wypełniać swoje role w strukturze społecznej. A co pozostanie, gdy trzeba je zdjąć? Pustka? Smutek? Niespełnienie?…

Zabawa pozwala je ukryć, zamaskować. Uciec w tanią rozrywkę, przez chwilę zapomnieć. Ciekawe, że jeszcze kilka czy kilkadziesiąt lat temu kabarety – z natury rzeczy wchodząc nieco w rolę Stańczyka, słynnego błazna króla Zygmunta I Starego – recenzowały rzeczywistość, stanowiły swoisty wentyl bezpieczeństwa dla gromadzących się emocji, pozwalały zbudować dystans do siebie, otoczenia. Nie wchodziły na teren sacrum. Dziś bez żenady wyśmiewa się to, co dla ludzi najświętsze – i co zarazem niepokojąco demaskuje prawdę o nich samych.

 

Zabawa, zabawa!

„Zabawa przenika nie tylko do sztuki komercyjnej, produkującej powódź kiczu, i do politycznego świata populistycznych błaznów, ale także do świata religii” – pisze dalej ks. Tomáš Halik. „Każdy, kto kiedyś miał okazję oglądać religijne programy w licznych kanałach amerykańskiej telewizji, widział szereg podobnych zawodowych rozweselaczy, sprzedających – zwykle w zabawnej formie – tani religijny kicz. Wydaje mi się, że relacja między radością i zabawą jest taka sama jak relacja między nadzieją i optymizmem. Zabawa to powierzchowna namiastka radości, a optymizm – założenie, że wszystko automatycznie idzie ku dobremu – jest powierzchownym naśladownictwem nadziei. Nadzieja to cnota, która daje nam siłę wytrwać także w sytuacjach, kiedy sprawy mają się coraz gorzej (…). Nadzieja zna także ciężar życia, nie ucieka ku iluzji taniego optymizmu, ale pomaga nam ten ciężar przepracować i unieść. Punktem zwrotnym między zabawą i radością, między optymizmem i nadzieją jest moment, kiedy przechodzimy przez dolinę cienia i bólu, a jednak nie damy się im złamać i zstępujemy głębiej. Właściwa, głęboka radość rodzi się z przyjętego i przemienionego bólu. Mało kto potrafi uniknąć w życiu trudnych chwil”.

Wesołość łatwo zdusić. Szybko się kończy. Wesołość – w myśl słów składanych życzeń – Bożego Narodzenia mija zaraz po rozpakowaniu prezentów, rozebraniu choinek. Tak naprawdę nie potrzebuje Dobrej Nowiny, nie przejmuje się Synem Bożym, który „opuścił śliczne nieba i obrał ziemskie barłogi”, bo też takowy nie jest współczesnej, wypranej z sacrum, kulturze do niczego potrzebny. Nie dziwi dialog podsłuchany w Warszawie przy kiosku.

– Pięć kartek świątecznych – zwraca się do ekspedientki starsza pani, wskazując konkretne projekty. – Tylko bez tych „jezusków” poproszę… – dodaje.

W świecie, gdzie ewangeliczna radość została zastąpiona wesołością i zabawą, jest on logiczną jego kontynuacją i egzemplifikacją „ducha”, ucieczką w nicość. Na swój sposób to uczciwe podejście.

Niepokojące jest, że dziś wielu chciałoby Kościoła, który byłby w stanie podtrzymać ową cywilizacyjną zmowę. Ma grać muzyka, nawet wtedy, gdy „Titanic” – świat spętany pychą, marzeniami o egzystencjalnej samowystarczalności – tonie! Kościoła bez krzyża, bez wymagań, bez rozdzierającego płaczu Nowonarodzonego – za to z gromadą aniołków, pastuszków, facetów w czerwonych kubraczkach imitujących starożytnego biskupa z Miry. Kościoła ulotnego, niegroźnego, „rozbrojonego”, niemającego wpływu na codzienne wybory i decyzje. Podtrzymującego tani optymizm, że przecież „będzie dobrze” i że nie może być inaczej. Takiego, w którym owa „wesołość” znajdzie swoje zakotwiczenie. W istocie porażająco smutnego i bez nadziei.

 

Co się stanie, gdy zgasną świąteczne iluminacje?

„Różnica między zabawą i radością leży między innymi w tym, że zabawa rozprasza, podczas gdy radość jednoczy: jednoczy nas z innymi […] i jednoczy nas także z Bogiem. Prawdziwi mistycy, ludzie zanurzeni w Bogu, to ludzie, z których promienieje pokój i radość” – podsumowuje swoje rozważania ks. Halik.

Słuchaliśmy w trzecią adwentową niedzielę słów Izajasza: „Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe!” – wołał prorok. „Powiedzcie małodusznym: Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, aby was zbawić”. Padły w kontekście zagrożenia wygnaniem babilońskim, czasu upokorzenia i poniżenia, ale też swoistej pedagogii, próby wiary. Sedno przesłania było takie: w tej dziejowej „ciemności” będzie Bóg Jahwe. On nie opuści swojego ludu.

Chrześcijańska radość płynie z faktu, że Bóg jest ze swoim ludem. Jest blisko, bliżej, niż nam się to może wydawać. Ta lekcja jest dziś dla nas szczególnie ważna. Toczące się wojny, chaos, buzująca nienawiść szokują. Nie brakuje kasandrycznych wizji wieszczących koniec Kościoła, znanego nam świata, potężne siły i środki są angażowane w ich niszczenie. Tworzy się wrażenie, że jego los zależy tylko od ludzi. Ale Bóg jest w nim obecny. Czytamy w Psalmie 23: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (w. 4). Autor nie pisze: Bóg zabierze ciemność, uchroni przed nią, załatwi za nas to, co źle posługując się wolnością, popsuliśmy. On na nią pozwala, jest w niej! Abyśmy – w sensie ludzkim: tracąc orientację – bardziej Jego szukali, Jemu powierzali prowadzenie. Dziś także.

I to jest źródło naszej niegasnącej radości.

Ks. Paweł Siedlanowski