Komentarze
Zanim zaśniemy

Zanim zaśniemy

I znowu w głównej roli rozbłysłe światłem cmentarze. Miejsce tęsknoty i zadumy. Wspomnień i refleksji nad życiem. Próby odpowiedzi na pytanie: kim jestem?

Żyjemy w czasach odrzucających śmierć. Zostawiamy ją za zamkniętymi drzwiami. Już tylko w niewielu domach ludzie zbierają się na wspólne śpiewanie, na wspólną modlitwę, na dobre wspominanie zmarłego. Odganiamy śmierć jak najdalej od siebie. Nie rozmawiamy o niej z bliskimi, z dziećmi, a potem się dziwimy, że w jej obliczu jesteśmy aż tak zagubieni. Narzekamy, że nie potrafimy umierać, nie potrafimy towarzyszyć odchodzącym z tego świata. Nie potrafimy docenić człowieka za jego życia, a po jego śmierci rozpaczamy, że nie zdążyliśmy mu wielu rzeczy powiedzieć. Dobrych rzeczy, bo te gorzkie zazwyczaj zdążamy. Życie nie prosi nas o zgodę na przemijanie. Po prostu przemija - czy tego chcemy, czy nie. Sami w sobie musimy tę zgodę odnaleźć. Bo to właśnie przemijanie buduje naszą trwałość. Buduje pamięć po nas. „To przemijanie ma sens.”

Znam ludzi, którzy na każdą, najogólniejszą nawet wzmiankę o śmierci reagują alergicznie. Boją się, że samym wspominaniem mogą ją przywołać do siebie. I dają wiarę pokutującemu do dziś przekonaniu, że przypomnienie żałobnej pieśni otwiera śmierci drzwi do ich domu.

Czy da się zaakceptować śmierć? Zaakceptować przemijanie? Podobno potrafią to ludzie spełnieni. I niekoniecznie należą do nich ci, którzy za życia osiągnęli wysoki status majątkowy, dorobili się pięknego domu, dobrego samochodu, wysokiego stanowiska. Wobec śmierci wszyscy stajemy nadzy. Niezależnie od tego, do czego – w sensie majątkowym – doszliśmy. W ostatniej godzinie ważne jest, czy mamy kogoś, kto zechce nam w tym odchodzeniu towarzyszyć, zechce z nami aż do kresu iść. Właściwie całe nasze życie jest drogą ku śmierci, przygotowaniem do niej. Może gdybyśmy każdego dnia mieli tę świadomość, udałoby się nam łatwiej, lepiej żyć? Może bylibyśmy wtedy bardziej otwarci na drugiego człowieka, na to, co przynosi nam kolejny dzień?

Wiem, to wszystko truizmy, powtarzane frazesy. To dlaczego nie potrafimy wcielić tego w życie? Dlaczego tak wiele chwil przecieka nam przez palce? Dlaczego ranimy tych, których podobno kochamy, i dopiero w obliczu nieuniknionego próbujemy nadrobić stracony czas?

– Najlepsze chwile w moim małżeństwie? – zastanowiła się kiedyś nad moim pytaniem pewna starsza pani. – To, paradoksalnie, te, kiedy mąż wiele miesięcy przed śmiercią chorował. Za niczym już wtedy nie goniliśmy, nie śpieszyliśmy się, mogliśmy sobie spokojnie potowarzyszyć, powspominać, powiedzieć to, na co wcześniej nie mieliśmy czasu.

Tak, wtedy udaje się odzyskiwać właściwą hierarchię wartości. Problem w tym, że nie każdy taki czas dostaje. Warto więc w porę się zbudzić – zanim zaśniemy na wieki.

Anna Wolańska