Zapisać klimat duszy i serca
Na łamach ponad 330-stronicowego swego rodzaju przewodnika autorka dzieli się opowieściami z wyjazdu do wielu zakątków Europy, a nawet Afryki, Azji i Ameryki. Wrażenie na czytelniku może robić wspomnienie Ziemi Świętej. Autorka doskonale zapamiętała Kafarnaum, Jerozolimę, a szczególnie Grotę Narodzenia Jezusa w Betlejem: „Wzruszenie ogarnia serce, do oczu cisną się łzy, gdy pochylona całuję miejsce, gdzie dwa tysiące lat temu wszystko się zaczęło. Przytuleni w tym małym pomieszczeniu usiłujemy ze ściśniętym z przejęcia gardłem śpiewać najpiękniejszą polską kolędę „Bóg się rodzi” - napisała w książce T. Kultys-Lentowicz.
Nie mniejsze wrażenie towarzyszyło podróżniczce podczas audiencji generalnej u Jana Pawła II. „Aula tętniła od oklasków i okrzyków „Viva il Papa!”. (…) Ojciec Święty wstał i głównym przejściem poszedł między ludzi. (…) Na szczęście byłam blisko i udało mi się dotknąć ręki Papieża i powiedzieć kilka słów” – wspomina na kartach publikacji. Kontakt z Papieżem Polakiem wywołał ogromne emocje. „Po policzkach płynęły łzy wzruszenia. Nie tylko mnie. (…) Jestem urzeczona otwartością i bliskością, jaką stwarzał Ojciec Święty w kontaktach z ludźmi, którzy nie posiadali się z radości, gdy przechodził obok nich, całował dzieci i błogosławił”.
Połączeni wspólną pasją
Autorka zaczynała wojażowanie za czasów PRL, gdy wyjazdy były możliwe tylko do tzw. demoludów. Kiedy otwarto granice, przyszedł czas na bardziej egzotyczne i niedostępne wcześniej kierunki. Zawsze jednak podróże odbywały się w tej samej formie, czyli trampingu. Były to miesięczne wyjazdy z grupą globtroterów. – Połączyła nas pasja poznawania świata – twierdzi pisarka. Zabierali ze sobą własny namiot, kuchenkę gazową, garnki, stoliki, krzesełka, a nawet młotek, gwoździe i pompkę do materaca. Jedzenie musiało im wystarczyć na cały miesiąc. Na miejscu kupowali tylko warzywa i owoce, ale też degustowali potrawy danego kraju.
Tego typu podróże wymagały wielu przygotowań i to nie tylko materialnych. Wyruszali z bagażem wiadomości o historii, kulturze i zabytkach nawiedzanych państw. „Ale dzięki temu wyprawy miały charakter kształcący oraz stwarzały okazję poznania ciekawych ludzi” – pisze podróżniczka.
Utrwalić przeżycia i wzruszenia
Książka nie powstałaby bez kronikarskiego zacięcia pani Teresy. Gdziekolwiek przebywała, robiła notatki, dzięki czemu „Krajobrazy piórem zatrzymane” mają charakter reportażu. – Chciałam utrwalić przeżycia i wzruszenia, aby ten oglądany świat nie minął mnie, nie zostawiwszy śladu. Gdyby nie zapiski, zresztą czynione często w biegu, nie potrafiłabym zrekonstruować tamtych wydarzeń, zapamiętać mnogości kościołów, bazylik, ważnych miejsc – wyznaje pisarka.
Wspomnienia zaowocowały publikacją opatrzoną barwnymi zdjęciami i trafnymi cytatami z wybranych utworów literackich. W książce tej nie chodzi tylko ,, o wracanie pamięcią do czasów wojażowania, ale również o przywracanie świadomości tamtej mnie sprzed lat. Chciałabym jeszcze raz spojrzeć tamtymi oczami i nie uronić nic z tamtego widzenia świata. To nie tylko zapis faktograficzny, ale przede wszystkim zapis klimatu mojej duszy i serca”.
ROZMOWA
Teresą Kultys-Lentowicz, autorka „Krajobrazów piórem zatrzymanych”
Jak narodziła się Pani pasja podróżowania?
Co znajduje się za tą górą, lasem, za horyzontem? Takie pytania rodzą się już w dzieciństwie i są wyrazem ciekawości świata. Mnie też nie były obce. Później, w latach szkolnych, wyobraźnia karmiona lekturą takich pism, jak ,,Świat” czy ,,Poznaj Świat” podsuwała wizje dalekich krajów, które chciałoby się zobaczyć. Ale pozostawało to w sferze mrzonek. Utkwił mi w pamięci sen z tamtych lat, zapewne inspirowany jakąś opowieścią czy ilustracją: rozległe pola czerwonych róż w dolinie rzeki Marica w Bułgarii. Bliscy skwitowali to słowami: może tam kiedyś pojedziesz… I tak sen nastolatki stał się zwiastunem mojej pierwszej zagranicy – właśnie Bułgarii.
Czy wraca Pani do lat wojażowania?
Trudno nie wracać pamięcią, to jest moje bogactwo. Każda podróż – jak napisałam w książce – skłania do zamyśleń nad światem i nad sobą. To są przecież też podróże wewnętrzne, z każdej wracałam bogatsza o nowe wrażenia i doświadczenia. Nie są już dla mnie abstrakcją takie pojęcia, jak fatamorgana na Saharze czy ziejąca ogniem Etna z nieforemnymi bryłami stężałej magmy i ciepłem przenikającym przez podeszwy butów. Od czasu pobytu w Ziemi Świętej, słuchając Ewangelii. zawsze przenoszę się a to na górę Tabor, a to do Gospody Miłosiernego Samarytanina lub wędruję z marnotrawnym synem po bezdrożach Galilei.
Jakie pamiątki pozostały z odległych krajów?
Oprócz pamiątek materialnych z pieczołowitością przechowuję zasuszone listki z drzewa oliwnego, kwiaty bugenwilli, bilety do muzeów, fotografie, a także kilkanaście brulionów z notatkami robionymi w trakcie podróżowania. Bez tego trudno byłoby zrekonstruować wydarzenia i przeżycia.
Oprócz pisania esejów, zajmuje się Pani również poezją…
Ktoś powiedział, że poezja jest zapasową wrażliwością. Zdarza mi się napisać coś w mowie wiązanej. Poezja powinna przemawiać nie tylko do uczucia, ale i do intelektu. Uświadomiłam sobie, że często do pisania inspiruje mnie piękno przyrody – raduje serce widok kropelki rosy na trawie o poranku, żółty mlecz przytulony do skały. W ubiegłym miesiącu ukazał się pod patronatem biskupa lubelskiego ,,Almanach poezji religijnej”, który zawiera refleksyjną lirykę religijną, a w nim kilka moich wierszy o tej tematyce.
Mieszka Pani w Kielcach, ale pochodzi z Ryk. Czym dla Pani jest rodzinne miasto?
Tu są moje korzenie, tu się urodziłam. Wszystko, co dotyczy Ryk i okolic, nie jest mi obce. To też swego rodzaju genius loci. W gronie znajomych kielczan często z dumą przywołuję nazwiska wielkich osobowości związanych z moją małą ojczyzną. Tu miał swoje włości i skończył swój żywot Stanisław Poniatowski – ojciec króla. Henryk Sienkiewicz urodził się w niedalekiej Woli Okrzejskiej. Sobieszyn to gniazdo rodu Sobieskich, zaś Maria Jasnorzewska-Pawlikowska przez jakiś czas mieszkała w Dęblinie. Ślad swojego kunsztu zostawił Leon Wyczółkowski w tutejszym kościele – malowidło w głównym ołtarzu. Okolice Ryk były polem działania „Orlika”. Nie można zapomnieć również o mieszkającej w Kośminie rodzinie Kossaków. Tadeusz Kossak, brat bliźniak słynnego Wojciecha, uczęszczał na kursy rolnicze w Rykach, a imieniem urodzonej tu jego słynnej córki Zofii Kossak-Szczuckiej nazwany jest most na Wieprzu.
W mojej bibliotece znajduje się wydzielona półka z publikacjami dotyczącymi rodzinnego miasta; są tu albumy, książki historyczne, a także tomiki poezji autorów wywodzących się z tychże okolic. A w teczce przechowuję egzemplarze gazet, artykuły i wycinki z prasy.
Czy miasteczko się zmieniło z perspektywy czasu?
Nie chciałabym konfrontować swoich wspomnień z rzeczywistością. Wolę, by to zostało pod powiekami w niezmienionej formie: zbiórki harcerskie, podchody w lesie Postoła, szkolne obozy wędrowne, gry i zabawy na rynku. Chodzę ulicami miasta, wracam pamięcią do dziewczyn i chłopaków z tamtych lat i choć niezupełnie jest tak samo, to te miejsca są we mnie i ze mną odejdą.
Tomasz Kępka