Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Zapraszamy do ciuciubabki

Mądrość ludowa głosi, iż czym skorupka w młodości nasiąknie, tym na starość trąci. Być może jest to zbyt prosta zasada, niedopuszczająca możliwości zmiany w ludzkich zachowaniach, jednakże nie można jej odmówić słuszności.

Wkodowane w wyniku wychowania w dzieciństwie zasady, nawet jeśli tylko na bazie konfliktu, wpływają na nasze działania w dorosłym życiu. Obserwując jednak gwałtowność inicjatyw po wyborach prezydenckich w Polsce, dochodzę do wniosku, iż ta prawda dotyczy nie tylko zasad i kulturowo ustawionej wizji świata.

Można odnieść wrażenie, że dość silny wpływ na nasze sposoby działania w dorosłym życiu mają również zabawy, którymi zapełniano nam czas w dzieciństwie. A zwłaszcza ciuciubabka. W mętliku powstających inicjatyw wydaje się ona być zasadą zapełniania wolnego czasu naszemu społeczeństwu.

Wystarczy tylko w krąg ustawić się

Czym właściwie jest zabawa w ciuciubabkę? Znalazłem w zasobach internetowych następujący opis tej gry: „Jedno dziecko zostaje ciuciubabką, której zasłania się oczy. Pozostałe dzieci otaczają ciuciubabkę, która na hasło „łap nas!” dąży do złapania jednego z uczestników gry, nie odsłaniając swoich oczu, starając się kierować tylko dochodzącymi głosami”. Całość gry można więc sprowadzić do poszukiwania po omacku, z zakrytymi oczami, kierując się tylko sporadycznie i hasłowo wydawanymi przez współgraczy dźwiękami, z nadzieją, że ucapi się kogoś, by wyzwolił nas z konieczności poszukiwania i zapewnił jasność widzenia. Podochocenie samym faktem zabawy powoduje, że im głośniej ktoś wyda z siebie dźwięk, tym szybciej w tamtą stronę się kierujemy.

Popatrzmy teraz na naszą scenę polityczno-społeczną. Cóż na niej widzimy po 24 maja 2015? Ano pączkowanie różnorakich inicjatyw. Szczególnie tam, gdzie znajduje się tzw. plankton polityczny. SLD ponownie z uporem maniaka stara się jednoczyć lewicę (a Henryk Wujec znowu wytacza Wałęsowską teorię wspierania lewej nogi), poseł z Biłgoraja ożywa i zapowiada, że teraz to już na pewno mu się uda, element tzw. kukizowy przebąkuje o tworzeniu stowarzyszenia (bo partia nie może być antysystemowa), a wyrwany z czeluści politycznego hadesu Balcerowicz wraz z finansistą Petru zakładają kolejną platformę – NowocześniPL. A wszystko na kanwie nienawiści do partii politycznych. Czy czegoś jednak nie przeoczamy? W końcu ideą zabawy w ciuciubabkę są zakryte oczy. Otóż wszyscy ci, którzy głoszą konieczność odejścia od dotychczasowych partii politycznych, a może i od systemu partyjnego w ogóle, sami wpadają we własne wnyki. Gdyż jeśli założę twór o nazwie stowarzyszenie, ruch społeczny czy coś tam jeszcze, to czym on (poza nazwą) różni się od partii politycznej? Przecież także ma strukturę, władze i inne elementy, które posiadają partie polityczne. Jest to więc de facto nowa partia polityczna, niezależnie od tego, co będziemy głosić. A istota problemu polskiej sceny politycznej nie tkwi w istnieniu partii (starych czy nowych), ile raczej w etatyzmie politycznym. Brak w Polsce po 1989 r. wykształcenia aparatu urzędniczego niezależnego od wpływów politycznych (oczywiście na miarę możliwości) oraz rozbuchanie istniejącej biurokracji (pod wpływem konieczności przestrzegania wszelakich zarządzeń brukselskich, poczynając od krzywizny banana, a na prawach biedroniopodobnych kończąc) powoduje, że każde wybory będą „skokiem na kasę”, tzn. na zatrudnienie w administracji lub czerpanie zysków z publicznego skarbca. Bo to, co łączy ludzi w partie (czy też stowarzyszenia – jak zwał, tak zwał), to idea organizacji życia społecznego, a nie załatwianie doraźnych spraw.

Chusteczkę jedną mieć

Po opadnięciu wyborczego kurzu politycy wszelkiej maści nagle odkryli konieczność wsłuchiwania się w „głos ludu”. Odnoszę jednak wrażenie, że nie do końca zrozumieli swoją w tym rolę. Oglądając przekazy medialne z niedzielnej konwencji nowego ugrupowania NowocześniPL, ze śmiechu mało nie spadłem z fotela. Otóż założyciele tego przedsięwzięcia postanowili, że ich program polityczny składać się będzie z postulatów wskazanych przez ewentualnych wyborców. Prowadzi to niechybnie do bzdur i sprzeczności. Załóżmy, że równie głośno ich elektorzy zażądają np. całkowitej wolności w obrocie marihuaną (jedna grupa) oraz całkowitego i drastycznie obwarowanego zakazu jej dystrybucji w Polsce (druga grupa). Co wtedy robić i jakie hasło wybić na sztandary? Przykłady można mnożyć. Istotnym w tym przekazie jest tylko jedno – opinie ludzkie mają zastąpić znaczenie prawdy w życiu społecznym. Zresztą jeszcze jeden postulat tego „ugrupowania” przykuł moją uwagę, a mianowicie promowanie konieczności dostosowania sposobu kształcenia młodych ludzi do rynku pracy. Owszem, w dobie bezrobocia wśród młodych ludzi taki postulat może być chwytliwy. Tylko czy nabycie określonych umiejętności zawodowych można nazwać wykształceniem? Nauka ma to do siebie, że zajmuje się odkrywaniem prawdy o świecie i rozumieniem rzeczywistości, a nie operowaniem kielnią czy młotkiem. Dlaczego więc panowie po prostu nie powiedzą, że chodzi im o skierowanie jak największej liczby młodych ludzi (co nie jest takie do końca głupie) w kierunku szkoleń zawodowych? Ano chyba tylko dlatego, że stracą elektorat wśród tych, którzy lubią siebie nazywać „Młodymi Wykształconymi z Wielkich Miast”. I tutaj właśnie ujawnia się „groza ciuciubabki” – zakrywanie oczu chwytliwym hasłem bez ukazania prawdziwych intencji. Temat ten był już aż nadto wałkowany w czasie rządów obecnej koalicji. Samo powstanie Platformy Obywatelskiej miało u podstaw ów grzech pierworodny, a zmielenie przez nią postulatów (własnych zresztą) inicjatywy 4xTak najlepiej pokazuje, czym się takie myślenie kończy.

Ciuciubabkę szybko wybrać raz

Pamiętam jeden z wierszyków, którego uczono nas w dzieciństwie w przedszkolu, opisujący istotę zabawy w ciuciubabkę: „Ciuciubabka ma zakryte chustką oczy, po omacku łapie, szuka, uciec jej nie sztuka”. Medialna wrzawa po elekcji prezydenckiej może jednak doprowadzić do mętliku, w którym ucieczka przed tą zabawą (w wymiarze politycznym) będzie dość trudna. Cóż pozostaje? Nadzieja na nadchodzące wakacje.

Ks. Jacek Świątek