Historia
Źródło: PAU
Źródło: PAU

Zawołani po imieniu

Historia Piotra, Franciszka i Antoniego Domańskich z Rzążewa to jedna z wielu, które od zapomnienia ocala Instytut Pileckiego. W piątek 28 maja odbyły się uroczystości upamiętniające ich postawę, o której mieszkańcy mówią do dziś.

Piotr Domański wraz z dwoma synami, Franciszkiem i Antonim, mieszkali we wsi Rzążew niedaleko Zbuczyna (powiat siedlecki). Żona Piotra, Marianna, zmarła jeszcze przed wybuchem wojny. Mężczyźni prowadzili duże gospodarstwo rolne, z którego się utrzymywali. W okolicy znani byli ze swej pracowitości i życzliwości wobec innych. Gdy pod koniec sierpnia 1942 r. Niemcy rozpoczęli akcję likwidowania gett w Łosicach, Mordach i Siedlcach, wielu Żydów podjęło ucieczkę i poszukiwało kryjówki. - Pomimo grożącej kary śmierci Domańscy zdecydowali się pomóc kilku, a może nawet kilkunastu zbiegom, prawdopodobnie z getta w Mordach - opowiada Marcin Panecki, historyk z Instytutu Pileckiego. - W jednej ze swoich stodół (na kolonii wsi Wielgorz) razem z uciekinierami zbudowali podziemny schron, w którym ich ukryli. Pod osłoną nocy dostarczali im żywność - tłumaczy, dodając, że w zamian za pomoc Żydzi, przy zachowaniu ostrożności, pomagali w pracach na roli. Zostali jednak zauważeni. Do Domańskich docierały ostrzeżenia, że wzbudzają zainteresowanie niemieckiej żandarmerii. - Piotr wielokrotnie namawiał synów, by dla własnego bezpieczeństwa wyjechali z Rzążewa.

Oni jednak zdecydowali się zostać z 76-letnim ojcem – zaznacza M. Panecki. 8 kwietnia 1943 r., około południa, na posesję Domańskich wtargnęli żandarmi. Całą trójkę brutalnie wyprowadzili na podwórko. Gdy Domańscy nie przyznali się do zarzutu udzielenia pomocy Żydom, w zemście zostali poddani bestialskim torturom. Na rozkaz nietrzeźwego żandarma ojciec i jego synowie resztkami sił biegali wokół domu. Następnie ledwo przytomnych wywieziono do pobliskiego lasu w Radzikowie-Stopkach i zastrzelono – relacjonuje okoliczności mordu.
Piotra, Franciszka i Antoniego Domańskich pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu w Zbuczynie. W dniu pogrzebu Niemcy zabronili rodzinie wstępu do kościoła. 

 

Głęboka wymowa
Uroczystości upamiętniające rodzinę Domańskich, jakie miały miejsce 28 maja, rozpoczęła Eucharystia w kościele św. Stanisława MB w Zbuczynie. Po niej odsłonięto przed kaplicą w Rzążewie tablicę upamiętniającą lokalnych bohaterów.
– Spotkaliśmy się tutaj, by potępić donosy i uczcić bohaterów – mówiła  wiceminister kultury Magdalena Gawin. – Tych, którzy nie zawahali się, którzy zginęli, żeby chronić życie innych. Śmierć za drugiego człowieka ma głęboką wymowę. Mam nadzieję, że historia rodziny Domańskich zostanie zapamiętana, że będą o niej uczyć w szkołach. To bardzo ważne, by tego typu historie były ostrzeżeniem przed nienawiścią, ale także ostrzeżeniem przed zakłamywaniem historii. Myślę, że śmierć za pomoc jest czymś bardzo trudnym, dlatego że nawet dzisiaj trudno nam zrozumieć, jak można było bić, torturować trzech mężczyzn za to tylko, że udzielili schronienia innym – zaznaczyła, zauważając, że nie wiadomo, jaki los spotkał ratowanych Żydów, nie udało się również ustalić ich nazwisk. – Na pewno Instytut Pileckiego będzie starał się ich odszukać, być może znajdziemy jeszcze jakieś dokumenty, które w tym pomogą.

 

Zawołani po imieniu
Historia Domańskich to jedna z wielu opowieści, które do tej pory zachowywane były jedynie w rodzinnych lub lokalnych wspomnieniach. – Te historie nie są znane ogółowi społeczeństwa i dlatego Instytut Pileckiego kontynuuje badania oraz podejmuje działania, by upamiętnić Polaków, którzy za okazanie człowieczeństwa w obliczu niemieckiego terroru zapłacili najwyższą cenę – mówi Wojciech Kozłowski, dyrektor Instytutu Pileckiego. – Musimy się spieszyć, bo z upływem czasu ubywa bezpośrednich świadków. Nie możemy zwlekać z tymi upamiętnieniami, jesteśmy to winni „Zawołanym” i ich rodzinom. Niektóre historie przez lata nie miały szansy wybrzmieć w pamięci zbiorowej, rzadko wspominano o nich w polskich i międzynarodowych dyskusjach o historii. Dokumenty i świadectwa pozostawały nieznane i rozproszone w archiwach, ślady materialne stopniowo ulegały zniszczeniu. Dziś dopiero pamięć o nich, utrwalona w przekazach rodzin i wspólnot lokalnych, dociera do wszystkich i staje się naszą wspólną sprawą – podkreśla, dodając, że niektóre są dobrze udokumentowane, znajdują się świadkowie, wciąż żyją ich dzieci. – W przypadku Domańskich były to przede wszystkim relacje świadków, ponieważ na razie na poziomie archiwalnym ta zbrodnia nie została udokumentowana. Dlatego tym bardziej cieszymy się, że udało nam się ją poznać – tłumaczy, dodając, że uroczystości dotyczące rodziny Domańskich stanowią 17 upamiętnienie w ramach projektu „Zawołani po imieniu”.

 

Czas, by pamiętali kolejni
Podczas piątkowych uroczystości pojawili się nie tylko przedstawiciele lokalnych władz, społeczności oraz instytucji, ale przede wszystkim mieszkańcy i rodzina zamordowanych. Wśród nich znalazł się Jan Piotr Ługowski, burmistrz Mordów, którego z Domańskimi łączą więzy krwi: synowie Piotra Domańskiego byli też synami siostry jego pradziadka. – Urodziłem się po wojnie, ale pamiętam, że zarówno dziadkowie ze strony ojca, jak i ze strony mamy, która pochodziła z Rzążewa i pamiętała te tragiczne dla całej wsi wydarzenia, mówili o tym – mówił Jan Paweł Ługowski. – Wszystko zostało przerwane w ciągu jednego dnia… Pamięć była pielęgnowana, żyli ich cioteczni bracia, siostry – wspominał, zauważając, że teraz czas na młodszych, zaś monument pozwoli o tym pamiętać kolejnym pokoleniom. 
Do tego, że dziś niektórzy zapominają o historii, odniósł się także wojewoda mazowiecki Sylwester Dąbrowski. – Dziś myślimy o życiu codziennym, przyszłości, by zarobić jak najwięcej, by jak najlepiej nam się żyło. Po co pamiętać o historii… Niektórzy mówią: lepiej zapomnieć, odciąć grubą kreską to, co było, pamiętajmy o tym, co mamy dzisiaj. Piłsudski mówił, że naród który traci pamięć, przestaje być narodem, staje się tylko grupą ludzi, którzy zamieszkują dane terytorium – podkreślił.
Podczas uroczystości głos zabrał także starosta siedlecki, któremu losy Domańskich nie były obce. – Historię, którą od lat żyli mieszkańcy Rzążewa i okolic, ja też znałem, bo stąd pochodzą moi dziadkowie – mówił Karol Tchórzewski. – Często opowiadali o tym, jak bestialsko Niemcy postąpili z Franciszkiem, Piotrem i Antonim, jak ich męczyli, jak cała wieś z sołtysem na czele starała się wszelkimi sposobami ich uratować. Niestety, nie udało się… To był 1942 r. Od trzech lat na tych terenach trwała okupacja niemiecka. To było tysiąc dni bestialstwa i okrucieństwa, a mimo to ci ludzie udzielali pomocy Żydom uciekającym z gett lub transportów. Mimo niebezpieczeństwa, groźby śmierci. To niesamowita odwaga synów tej ziemi. Dziś przytoczę słowa mojego dziadka Ignacego Chojeckiego: świata nie zmienisz, świat taki był i będzie, są ludzie dobrzy i źli. Ale każdym dobrem, które uczynisz, nawet najmniejszym, zmienisz świat i pozostawisz coś po sobie. Tym samym kierowali się panowie Domańscy. Dzięki takim iskierkom dobra możemy naprawiać świat – podkreślił.


Projekt „Zawołani po imieniu” poświęcony jest osobom polskiej narodowości zamordowanym za niesienie pomocy Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Nazwa przedsięwzięcia nawiązuje do wiersza Zbigniewa Herberta „Pan Cogito o potrzebie ścisłości”, w którym poeta wzywa do precyzyjnego oszacowania liczby ofiar „walki z władzą nieludzką”. Powstał z potrzeby zaznaczenia w przestrzeni publicznej miejsc związanych z pomordowanymi. Instytut Pileckiego podejmuje starania, aby te lokalne doświadczenia stały się częścią powszechnej świadomości historycznej.

JAG