Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Zawsze blisko ludzi

Ks. Leopold Mosak miał dar łatwego nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem. Potrafił wspierać i pocieszać w nieszczęściu, ale także przyjść na wesele nowożeńców, którym wcześniej udzielił ślubu. Zawsze był blisko swoich parafian i ich spraw, zarówno w trudnych, nawet dramatycznych, jak i w radosnych chwilach. Takiego go pamiętamy - my, jego parafianie.

Kiedy 71 lat temu biskup siedlecki erygował parafię Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych w Borkach (dekanat radzyński), pojawił się problem świątyni: byli wierni, ustanowiona parafia, grunty przekazane Kościołowi przez Zygmunta Jadźwińskiego, a nie było gdzie sprawować Eucharystii. Pierwszy borkowski proboszcz ks. Jan Socha przysposobił do tego celu starą, drewnianą stajnię podworską.

Pełniła tę funkcję przez pierwsze lata istnienia parafii. Oczywistą jednak była potrzeba budowy świątyni z prawdziwego zdarzenia.

Tymczasem PRL-owskie władze traktowały Kościół jako zagrożenie dla siebie. Oficjalną religią komunistów był brak religii, czyli ateizm, choć kult przywódców komunistycznych nosił znamiona jakiejś dziwnej, wypaczonej religii. Niewiele zmieniła śmierć Stalina i Bieruta. Rozpoczęcie budowy kościoła na przełomie lat 40 i 50 ubiegłego wieku było niemożliwe nawet bez przeszkód natury ideologicznej – w pierwszych powojennych latach ciężko było o jakiekolwiek materiały budowlane. Pod szyldem propagandowego hasła komunistów „Cały naród buduje swoją stolicę” rozbierano całe kwartały miast na zachodzie Polski (np. w Szczecinie), wioząc cegłę z rozbiórki do Warszawy.

Dzieło rozpoczęte

Wraz z nadejściem 1956 r. i tzw. odwilży gomółkowskiej, chcąc sobie zjednać naród do siłą narzuconego ustroju, komuniści zmniejszyli restrykcje wobec Kościoła. W tym właśnie czasie biskup siedlecki Ignacy Świrski skierował do parafii w Borkach z misją pracy duszpasterskiej, ale także rozpoczęcia budowy świątyni, energicznego kapłana – ks. Leopolda Mosaka. Starsze pokolenie mieszkańców Borków – wraz z piszącym te słowa – dobrze go pamięta. Był postawnym, przystojnym mężczyzną o krzaczastych brwiach i czarnych włosach. Cechowała go wrażliwość na ludzką krzywdę i biedę. Miał dar łatwego nawiązywania kontaktu i choć był surowy, to sprawiedliwy – szczególnie dla niesprawiedliwych. Pamiętamy jego wyprostowaną sylwetkę na rowerze marki Mesko, gdy w powiewającej na wietrze sutannie, z blaszanymi spinaczami na nogawkach objeżdżał wszystkie wioski w parafii, by w wiejskich chałupach udzielać dzieciom katechezy i podstaw wiary, przygotowywać do I Komunii św., bierzmowania etc. Miał czas odwiedzać chorych, pogadać z ludźmi na drodze, obdarować dziecko cukierkiem odnalezionym w kieszeni. Przede wszystkim jednak sprawował codzienną kapłańską posługę „w stajence” – jak nazywaliśmy kaplicę – i przygotowywał nas do rozpoczęcia wielkiego dzieła budowy kościoła.

Porwać do działania

Dziś nazwalibyśmy ks. Leopolda dobrym menagerem, gdyż miał niezwykły dar organizatorski. Zaczął od pozyskania sobie w każdej wsi ludzi o niekwestionowanym autorytecie. Stworzył z nich coś w rodzaju „komitetu” do spraw budowy kościoła. Ta grupa – przy jego aktywnym wsparciu i cotygodniowych żarliwych argumentach z ambony – poderwała do działania całą parafię.

Wieś podlaska u schyłku lat 50 była uboga. Nie było dróg ani komunikacji samochodowej. Podstawą transportu na wsi był koń i żelazny wóz. Drewniane, pokryte strzechą domy na zimę gacono, tj. ocieplano słomą lub nagrabionymi w lesie liśćmi. Elektryczność dopiero instalowano, radio było rzadkością, a o telewizji niektórzy tylko słyszeli. Prace polowe wykonywane były wyłącznie siłą rąk ludzkich i konnego zaprzęgu. Synonimem mechanizacji był tu i ówdzie konny kierat do napędu małej młocarni, tzw. sztyftówki. Każda gospodyni potrafiła upiec chleb i uszyć ubranie – nierzadko z płótna, która własnoręcznie utkała z lnu przez siebie wyhodowanego i obrobionego. Renty i emerytury rolnicze pojawiać się miały za czasów Gierka. Środkiem płatniczym w GS-owskim sklepie bywały jajka, a najczęściej kupowany wtedy towar to nafta do lamp oświetlających izby domostw.

Dobry organizator

Ks. Leopold potrafił zmobilizować do wspólnego działania całą społeczność. Podstawą było obliczanie ilości dniówek do przepracowania przez zdrowych, dorosłych mężczyzn i ustalenie kolejki. Starsi lub niedomagający byli z tego obowiązku zwolnieni, lecz mogli w nim uczestniczyć, jeśli chcieli – osobiście bądź wynajmując np. sąsiada czy znajomego. Drugą ważną decyzją przyjętą przez „komitet” było określenie dla każdej rodziny wkładu finansowego w budowę. Te wkłady były bardzo rozsądnie ustalane (brano pod uwagę zasobność rodziny i jej liczebność) oraz rozłożone w czasie. Wpłaty mogły być także wnoszone w naturze, np. w postaci drewna, piasku, kamieni pod fundamenty czy transportu.

Kolejnym menadżerskim pomysłem ks. Leopolda było zaangażowanie w budowę wszystkich parafian niezależnie od wieku i płci. Np. gospodynie domowe hodujące wiosną kurczaki na swoje potrzeby miały ich wyhodować nieco więcej, tak, by co piątego sprzedać na targu, a pieniądze przeznaczyć na budowę (nazywało się to „kogutki”). Gospodarze przekazywali na ten sam cel równowartość tego, co po żniwach zostało na polu, tzw. zgrabki. Starsze kobiety i dzieci miały obowiązek zebrać 5 i 3l jagód. Staruszki po kolei gotowały kompot dla robotników na budowie. Starsi mężczyźni organizowali transport konny, np. kamieni z pól, które dziś widać w przyziemiu kościoła, cegły ze stacji kolejowej w Bedlnie, drewna z tartaku itp. Przez trzy lata od wczesnej wiosny do późnej jesieni trwało to „pospolite parafialne ruszenie”. Indywidualny wkład nie znaczył wiele, ale pomnożony przez liczbę parafian był efektywny. Dzięki temu także i moje pokolenie ma poczucie, iż w murach borkowskiego kościoła jest parę „naszych” cegieł za zebrane jagody.

Pamiętam ojca, wuja i dziadka, którzy pod wieczór wracali ze swojej kolejnej dniówki z odciskami i wżerami od wapna na dłoniach, zmęczeni, ale usatysfakcjonowani, bo właśnie zostały zalane fundamenty, bo widać ściany przyziemia, bo mury już „na chłopa”, bo już widać zarys wieży…

Sobie znanymi sposobami ks. Leopold zdobywał materiały budowlane: cegłę, stal, cement w czasach, gdy były na przydział.

Pierwsza Msza w nowych murach

Kiedy stały już ściany nośne i kolumny oraz boczne nawy, ale nie było jeszcze stropu i dachu, rozeszła się pogłoska o bardzo krótkim terminie, jaki władze wyznaczyły do zakończenia budowy, w przeciwnym razie miało przyjechać wojsko i zburzyć niedokończoną budowlę. Wywołało to powszechny odruch sprzeciwu i swoistą demonstrację, za którą, jak przypuszczam, stał ks. Leopold. Otóż w piękną słoneczną niedzielę pośród strzelistych rusztowań, ścian i filarów schlapanych wapnem, z błękitnym niebem zamiast łuków stropowych nad głowami, w budynku i wokół niego stanęło ponad tysiąc osób. Przy prowizorycznym ołtarzu ks. L. Mosak celebrował pierwszą w tych murach liturgię Mszy św. Miałem wtedy siedem, może osiem lat, lecz dobrze pamiętam łzy płynące po policzkach mojej mamy i potężny, dostojny śpiew pieśni „My chcemy Boga, my poddani, On naszym królem, on nasz Pan…”. Pamiętam także rozmowę rodziców po Mszy o tym, że jacyś nieznajomi panowie stojący z tyłu za ludźmi robili zdjęcia.

Ofiarni parafianie

Sprawa rozbiórki kościoła ucichła, a budowa postępowała szybko. Wiem także od ojca, że kiedy kładziono blachę na dachu, a o fachowców było trudno, ks. Leopold zdjął sutannę, wszedł na dach i osobiście przyuczył paru miejscowych, pokazując, jak to się robi.

Główny ciężar inwestycji spoczywał na parafianach, ich ciężkiej fizycznej pracy i ofiarności. Był to dla tych paru wiosek wielki wysiłek, jednak postępująca budowa mobilizowała ludzi, a najwięcej dobrego dla sprawy zdziałały energia ks. Mosaka i jego osobisty przykład. Kiedy brakowało pieniędzy, dogadywał się z dostawcami, przekładał płatności i ruszał na kwestę po parafiach diecezji. Toteż i prace wykończeniowe posuwały się energicznie. Na tynki wewnętrzne położono białą farbę, ułożono posadzki z drobnej terakoty (na podłodze w wejściu głównym do dziś widoczna jest data). Wykończono także chór, w miejsce starej fisharmonii ustawiono organy, w związku z czym ówczesny mistrz Tarkowski nie musiał już deptać po miechach.

W ołtarzu głównym początkowo znajdował się wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, jednak kiedy Sobór Watykański II zalecił zmiany w liturgii, tj. m.in. celebrowanie Eucharystii twarzą do wiernych, w ich ojczystym języku, a kard. Wyszyński wprowadzał polski Kościół w drugie tysiąclecie, nieznany artysta, ponoć zakonnik, przedstawił na ścianie nawy głównej scenę milenijnego wydarzenia, tj. chrztu Mieszka I i jego orszaku. Ważne to szczególnie dzisiaj, kiedy obchodzimy 1050 rocznicę tego wydarzenia. Fresk nie do końca będący działem sztuki (widoczne są błędy w perspektywie, proporcjach, figuratywności) wymową wpisuje się jednak idealnie zarówno w miejsce, jak i czasy, w jakich powstał. Przedstawiona scena obrazuje spiętą ponadczasową metaforę przepędzania złych demonów – mocą krzyża.

Fresk kryje lokalną ciekawostkę. Otóż twarzom trzech postaci artysta nadał rysy parafian. Żaden z nich już nie żyje, toteż pozostawmy tę sprawę w sferze domysłów.

Marek Korulczyk

PS.

Składam serdeczne podziękowania ks. kan. prof. Edwardowi Jarmochowi za udostępnienie materiałów archiwalnych dotyczących ks. L. Mosaka z zasobów Archiwum Diecezji Siedleckiej. Dziękuję także Panu mgr. Bogdanowi Czeżykowi za zaangażowanie się w ich poszukiwania.


Ks. Leopold Mosak

Urodził się 1 listopada 1917 r. w Jaczewie (par. Korytnica). W 1924 r. rozpoczął edukację w Szkole Powszechnej w Korytnicy. W 1932 r. wstąpił do Wyższego Gimnazjum Biskupa Podlaskiego w Siedlcach. W 1937 r. zdał maturę i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Janowie Podlaskim. Święcenia kapłańskie otrzymał 2 lipca 1944 r.

Jako wikariusz pracował w parafiach: Rusków (1944), Huszlew (1944-1945), Korytnica Łaskarzewska (1945-1946), Kosów Lacki (1946-1949), krótko pracował w Trzebieszowie, ale na prośbę wiernych powrócił do Kosowa, Ostrów Lubelski (1949-1950), Ryki (1950-1954).

Pierwszą samodzielną placówką była parafia Ortel Książęcy (1954-1957), następnie pracował jako proboszcz w Borkach (1957-1967), gdzie wybudował kościół, Osiecku (1967-1973), a od 1 sierpnia 1973 r. w parafii Wniebowzięcia NMP w Białej Podlaskiej, gdzie również wybudował kościół parafialny. W dowód uznania bp Jan Mazur mianował go 1 stycznia 1983 r. kanonikiem honorowym Kapituły Kolegiackiej Janowskiej.

Zmarł 10 lipca 1990 r. Pochowany został na cmentarzu w Białej Podlaskiej.