Zawsze było „pod górkę”
Kilka dni temu w „Gazecie Wyborczej” można było przeczytać tekst, w którym autorka zachwycała się decyzjami nowego, socjalistycznego premiera Hiszpanii Pedrem Sánchezem. Cóż takiego uczynił? Stał się pierwszym szefem rządu, „który podczas ceremonii zaprzysiężenia zażądał usunięcia Biblii i krzyża. W kampanii wyborczej zapowiadał wypowiedzenie umowy z Watykanem”. Poza tym rozpoczął „rewolucję seksualną, jako kontrpropozycję dla katechezy, wprowadzając nowy przedmiot o nazwie «wartości obywatelskie i etyczne»”. Ale nie tylko. Dziennikarkę zafascynował fakt, iż sekularyzacja postępuje bardzo szybko, tylko dwie trzecie Hiszpanów to katolicy, aborcja przez pierwszych 14 tygodni dostępna jest na życzenie, legalne są małżeństwa osób tej samej płci. I pyta z nadzieją: - Kiedy przyjdzie pora na Polskę?...
Rzecz w tym, że Kościół jest w permanentnym kryzysie do dwóch tysięcy lat. Więcej! Znalazł się w nim, zanim jeszcze w pełni zdążył się ukształtować. Gdy przyszedł na świat Jezus, wkrótce potem Herod – choć nie wierzył, aby małe dziecko mogło zagrozić jego władzy – „na wszelki wypadek” wysłał żołnierzy, aby „zrobili porządek”. Józef musiał z rodziną uciekać do Egiptu. Potem było zagubienie Dwunastolatka w świątyni jerozolimskiej. Gdy Jezus rozpoczął publiczną misję, wiele razy próbowano Go „uciszyć”, ponieważ wypowiadał słowa godzące w obowiązujące religijne status quo. Nawet mieszkańcy rodzinnego Nazaretu chcieli strącić Go z wysokiej skały (por. Łk 4,21-30). Gdy tłumaczył, że Jego Ciało i Krew są „prawdziwym pokarmem” i „prawdziwym napojem”, wielu Jego uczniów – zgorszonych! – odeszło („Trudna jest mowa…”). Pozostała garstka. „Czyż i wy chcecie odejść?” – zapytał (por. J 6,60-69).
Apogeum kryzysu miało miejsce wówczas, gdy Jezusa ukrzyżowano i martwego zamknięto w grobie. ...
Ks. Paweł Siedlanowski