Zawsze się radujcie!
Ojcze Profesorze, często słyszymy pogląd, że chrześcijanin to człowiek smutny albo - w wersji bardziej umiarkowanej - poważny asceta, któremu nie przystoi poszukiwanie śmiechu, zadowolenia czy radości. Dla wielu to wystarczający powód, by wytknąć chrześcijaństwu smutne ponuractwo.
Zastanawiam się, jak sam zachowałbym się w takiej sytuacji. Gdyby takie rzeczy mówił mój znajomy, być może udałoby mi się powiedzieć mu w sposób zwyczajny i szczery, bez ukrytych podtekstów: „Wybacz mi, że po mnie tak mało widać, iż chrześcijaństwo jest religią radości. Ale uwierz mi, że radość jest jednym z najważniejszych owoców mojej wiary, że chrześcijaństwo bez radości jest czymś martwym, a w każdym razie czymś jałowym”.
Gdybym umiał takie słowa powiedzieć prawdziwie, kto wie, może właśnie w tym momencie zaczęlibyśmy naszą prawdziwą rozmowę o sensie wiary.
A jak Ojciec odpowiedziałby na zarzut, że w Ewangelii nie słyszymy np.: „błogosławieni, którzy się śmieją” ani „błogosławieni radośni”, mamy tylko: „błogosławieni, którzy płaczą”? Nigdzie też nie ma wzmianki, że np. Pan Jezus śmiał się czy żartował. Na kartach Ewangelii widzimy Go wzruszonego, zasmuconego, płaczącego, bolejącego, zagniewanego, zdziwionego…
Może zacząłbym taką rozmowę od próby zwrócenia uwagi na niestosowność wymądrzań się na temat zdania: „Błogosławieni, którzy płaczą”? Zdanie to ma bowiem swój kontekst, który należy uszanować. ...
Jolanta Krasnowska