Komentarze
Zdopingowani

Zdopingowani

- Wszyscy biorą, ale tylko niektórzy dają się złapać - mówią złośliwcy i odchodzą od telewizorów, kiedy newsem staje się informacja o dopingu wykrytym u kolejnego sportowca.

Do coraz dłuższej listy sportsmenów, za wynikami których – w większej mierze niż talent, ciężka praca, pot i łzy – stoją niedozwolone środki farmakologiczne, dołączyła polska biegaczka narciarska. Znalazła się ona w grupie 2 tys. uczestników olimpiady w Vancouver, których przebadano na okoliczność obecności nielegalnych środków potęgujących osiągnięcia sportowe. Ale tylko u naszej zawodniczki wykryto to, co w krwi walczącego o olimpijskie podium znaleźć się nie powinno. Fakt ten spowodował, że o Kornelii Marek usłyszał cały świat, niestety, nie w kontekście wyczynów sportowych, ale jako o pierwszej i jedynej uczestniczce igrzysk w Vancouver na dopingu. Specjaliści orzekli, że o pomyłce w wynikach testów nie może być mowy, zaś nasza biegaczka zaprzeczała, jakoby wzięła cokolwiek zakazanego świadomie. Z tego, że środka, który miała przyjąć, czyli EPO, nie można kupić na bazarze, w sklepie czy nawet aptece, a podaje się go dożylnie, wynikałoby, iż ktoś narciarce pomógł. Cień podejrzeń padł na ukraińskiego lekarza Marek, którego już zwolniono z opieki sprawowanej nad biegaczką. Samą Kornelię zaś zawieszono w prawach zawodnika oraz odebrano jej stypendium. Do akcji wkroczyła Komisja Dyscypliny Polskiego Związku Narciarskiego, która sprawę dopingu biegaczki będzie rozkładać na czynniki pierwsze i wśród nich szukać winnych.

Natomiast za doradzanie naszej narciarce, jak powinna zareagować na wyniki testów, wziął się podczas TVN-owskiego programu sprinter z czołówki najszybszych lekkoatletów w historii oraz bohater jednego z największych skandali… dopingowych – Ben Johnson. Jego zdaniem nie powinna ona brać winy na siebie. Najlepiej wynająć prawnika, który sprawdzi, czy dochowano wszelkich procedur, a w laboratorium nie pomylono próbki. Podobnych porad mogłyby naszej rodaczce udzielać – zaprawione w bojach toczonych z przeprowadzającymi badania laborantami i opinią publiczną – takie sławy, jak: kolarz Lance Armstrong, sprinter Dwein Chambers czy lekkoatletka Marion Jones, która za kłamstwo przez pół roku oglądała świat zza krat.

Tym samym nasza biegaczka znalazła się, jakby nie było, wśród czołowych gwiazd sportu. Oczywiście ich promieniowanie zgasło wraz z odkryciem bliskich kontaktów ze środkami dopingującymi. Mogli się jednak poszczycić medalami z igrzysk czy innych ważnych imprez sportowych, czego o Marek powiedzieć nie można. Bo sens dopingu da się jeszcze zrozumieć, kiedy wyniki życiowe plasują zawodnika na III miejscu wśród innych faworytów, a farmakologiczne wsparcie powoduje zwyżkę o dwa oczka. Niezrozumiałym jest szprycowanie się, kiedy zawodnik zamiast na 14 pozycji, plasuje się na 11 – bo takie zajęła nasza biegaczka. Zysk żaden, a kompromitacja spora.

Coraz częściej ma się więc wrażenie, że prawdziwe piękno sportu zostało zatracone, a rekordy ustanawiane przez sportowców dawno przekroczyły ludzkie możliwości. Nie bez winy są też sponsorzy, którzy wywierają na swoich podopiecznych presję, żądając nadludzkich osiągnięć, za które wypłacają kosmiczne premie. Mówi się też, że ten, kto wpada na dopingu, ma z reguły obok siebie kogoś, kto niezbyt dobrze obliczył czas wykrywalności zakazanego środka podanego przed zawodami. A doping biorą nawet szachiści, nie tyle wytrzymałościowy, co wspomagający zdolności, pamięć i intelekt.

Krótko mówiąc: kibice robieni są w bambuko, zaś wygrywa ten, kto ma przy sobie lepszego laboranta.

Kinga Ochnio