Komentarze
Żeby chciało nam się chcieć

Żeby chciało nam się chcieć

Kubuś Puchatek mówił: „Żeby tylko chciało nam się chcieć!” Możemy zrobić więcej, niż wam się wydaje. Istotne jest, aby nie przejmować się tym, jak ocenią nas inni i czy aby na pewno działanie okaże się poprawne pijarowsko.

Chodzi mi po głowie taka oto (dawno temu zasłyszana) opowieść. Posłuchajcie….

„Ojciec i syn wybrali się kiedyś do pobliskiego miasteczka. Wzięli ze sobą nieobjuczonego osła. W pewnym momencie syn zaproponował ojcu: – Zmęczyłeś się zapewne, odpocznij sobie, wsiądź na osła! Ledwie ojciec ujechał kilkanaście metrów, a doszło do jego uszu: – Patrzcie, co to za ojciec – sam rozsiadł się na ośle, a biedny dzieciak ledwo idzie.

Ojciec ustąpił więc miejsca synowi. I znowu po paru metrach nie omieszkał ktoś zauważyć: – Ach ta dzisiejsza młodzież! Chłopak silny jak dąb jedzie na ośle, a ojciec starowinka musi dreptać obok!

Postanowili więc obaj wsiąść na osła. Nie musieli jednak długo czekać na reakcję: – Litości dziś ludzie nie mają za grosz. Chłopy jak tury, a męczą biednego osiołka. Mało mu grzbietu nie złamią!

Zeszli więc z osła i poszli dalej piechotą. Przechodnie stukali się znacząco w czoło, mówiąc: – Widział ktoś kiedyś takich idiotów? Ledwo idą, a osioł taki wypasiony. Szkoda, że go jeszcze nie niosą na plecach!”

Bywa nieraz tak, że cokolwiek człowieku zrobisz, powiesz, napiszesz – jest źle… Eeeeh…

Opowieść tę dedykuję wszystkim, dla których ważniejsze od sprawy, jaką podejmują, jest to, jak ich inni będą postrzegać. Zastanawiają się, co zrobić, aby jak najlepiej „wypaść”, zdobyć pochwałę przełożonych, wygrać, zamiast skupiać się na celu. I rezygnują, gdy okazuje się, że komuś akurat nie spodobało się, co robią.

Sprawa jest poważniejsza, niż mogłoby się wydawać. Nie chodzi nawet o to, że specjaliści od tzw. public relations są dziś najlepiej opłacanymi fachowcami od mydlenia oczu, zatrudnianymi przez prezesów partii politycznych, premiera i prezydenta, ministrów, a nawet prowincjonalne urzędy. Od dawna wiadomo, że pomiędzy „wizerunkiem” a prawdą nader często rozciąga się przepaść nie do przebycia. Rzecz w tym, że mechanizm dotyka naszych codziennych relacji. Na przykład: wstydzimy się być dobrzy, konserwatywni. Boimy się przyznać w tzw. towarzystwie, że słuchamy radiowej stacji katolickiej, czytamy Biblię w domu, modlimy się przed jedzeniem, że „marnujemy” czas, troszcząc się o bliźnich, mamy ortodoksyjne poglądy na rodzinę, małżeństwo, rozwody, wysyłamy dziecko do szkoły katolickiej. Bo co inni powiedzą? A jeśli na ich twarzach pojawi się uśmiech politowania? Zarechoczą rubasznie (bo tak wypada) i pokażą, że oni jednak są ciut do przodu. No bo wiadomo: XXI w., a nie ciemnogród jakiś. I wypada pokazać, że pępowina ze zmurszałą tradycją została zerwana.

Z ogromną radością i satysfakcją patrzę na ludzi, którym się „chce” coś zmienić – najpierw w sobie, potem w otaczającym ich świecie. Wbrew docinkom kumpli, pełnym politowania spojrzeniom rodziny. Pewnym swoich racji i odpornym na głupie komentarze wałkoniów, którzy rozwaleni na fotelach chłoną bezsmakową papkę, serwowaną im doocznie i dousznie przez pośrednictwo telewizora czy ekranu komputera. Odważnych jest coraz więcej. Często nie wiedzą o swoim istnieniu – nie mają możliwości, aby się policzyć, zobaczyć, zjednoczyć w działaniu. Nie chodzi o zespolenie, któremu towarzyszyć będzie zadęcie w postaci słynnych orkiest imć pana Owsiaka. Rok liczy 365, a nie jeden dzień.

Kubuś Puchatek mówił: „Żeby tylko chciało nam się chcieć!” Możemy zrobić więcej, niż wam się wydaje. Istotne jest, aby nie przejmować się tym, jak ocenią nas inni i czy aby na pewno działanie okaże się poprawne pijarowsko.

„Alleluja i do przodu” – mawiał klasyk. Czyż to nie piękne?

Ks. Paweł Siedlanowski