Zgooglowane pokolenie
Zwykle są nimi młodzi ludzie, ciut przed lub po maturze, pytania zaś podstawowe, dziecinnie proste. Zasadniczo średnio rozgarnięty gimnazjalista nie powinien mieć z nimi kłopotu. Ale to tylko teoria. Autor „Pana Tadeusza” – Sienkiewicz? Najwyższy szczyt w Polsce – Śnieżka? Mickiewicz? – nie znam… Trzy najważniejsze polskie rzeki? Krainy geograficzne? Szczegóły anatomii człowieka: ile mamy zmysłów, gdzie znajduje się kość piszczelowa? To już bariery intelektualne nie do przebycia. I nawet nie w tym rzecz, że ktoś nie wie. Problem w tym, że rozmówcy Kuby nie czują żadnego zażenowania.
Kolejne sondaże pokazują rosnącą ignorancję Polaków. Nieprzypadkowo największą poczytność mają tabloidy czy pisma swoją treścią i formą do nich się zbliżające. Sensacja, ludzka niefrasobliwość, podłość, głupota czy okrucieństwo zawsze trafiają na podatny grunt ludzkiej ciekawości. Dobro ma słaby piar, więc wstydliwie jest upychane po kątach. Podobnie dzieje się z tzw. wyższą kulturą, ciekawością świata, która wielu z nas z tzw. średniego pokolenia kazała ślęczeć wieczorami nad książką, biegać do bibliotek, notować, wycinać zdjęcia czy teksty z gazet. Jeśli pokoleniowym guru jest Doda, nie ma o czym mówić. Konsekwentnie wywala się z telewizji programy ambitne, prowokujące do myślenia, a dziury wypełnia medialną sieczką, które są tak „obiektywne” i poprawne, że trudno odróżnić jeden od drugiego. Wszystko staje się bezkształtną masą, schlebiającą gustom odbiorców. A one są coraz mniej wyrafinowane.
Któryś z blogerów, prywatnie nauczyciel języka polskiego w liceum, zapytał swoich uczniów, dlaczego tak marnie idą im przygotowania do matury. Usłyszał, że „przecież wystarczy 30%”, aby zdać. Zero wstydu. Po co się męczyć, skoro jeśli nawet nie dostaną się na studia dzienne, to prywatna uczelnia, po iszczeniu stosownego czesnego, przyjmie ich z otwartymi ramionami? A potem jej wykładowcy będą przymykać oko na nieobecności i fikcyjną pracę, bo – jak mówią obyci z życiem – „każden chce żyć” i nie odtrąca się ręki, która karmi. Błędne koło się zamyka.
Nie ma się co wstydzić, ponieważ ogół to akceptuje. A że myślenie boli i druk (bez kolorowych obrazków i tekst dłuższy niż dziesięć tysięcy znaków) kłuje w oczy? Nie ma sprawy. Są tacy, którzy roztłumaczą co trzeba i naświetlą sprawę z właściwą sobie prostotą (przy okazji załatwiając swoje interesy). Po co tracić czas na sięganie do źródeł, skoro dookoła tyle gotowców?
W filmie „Pogoda na jutro” po kilkunastu latach nieobecności do domu wraca ojciec (świetna rola Jerzego Stuhra). W stanie wojennym, chcąc ratować rodzinę, uciekł do klasztoru. Polska jest już inna, dzieci – dorosłe. Któregoś dnia proponuje córce rozmowę. Słyszy: „A co ty mi możesz powiedzieć, czego ja nie znajdę w internecie?”… To zdaje się być odpowiedzią na problem, który został zarysowany na początku felietonu. Skoro w każdej chwili mogę wpisać w google dowolne zapytanie, w ułamku sekundy uzyskać wynik, po co się uczyć? Po co czytać lektury, skoro na wyciągnięcie ręki są bryki? Jaki jest sens nabijać sobie głowę niepotrzebną wiedzą, zasadami, jeśli życie i tak to po swojemu okrutnie zweryfikuje?
Ktoś powiedział ciekawe zdanie. Zanotowałem je sobie: „Dziś są takie czasy, że wstydzimy się tego, z czego powinniśmy być dumni i jesteśmy dumni z tego, czego winniśmy się wstydzić.” Trudno odmówić słuszności twierdzeniu. Szkoda.
Ks. Paweł Siedlanowski