Komentarze
Ziemia i groby

Ziemia i groby

Nadchodzący wrzesień, Polski Wrzesień, każdego roku pobudza mnie do refleksji. Może dlatego, że nasłuchałam się w dzieciństwie wielu związanych z nim historii.

 

Śledzonych z wypiekami na twarzy opowieści o ludziach, którzy zginęli od wrzuconego do piwnicy granatu, o niedawno poślubionym mężu, rozstrzelanym na oczach ciężarnej żony, o wielkim pożarze podpalonej przez Niemców wsi, łapankach, kobiecie biegnącej z roztrzaskaną do ramienia ręką po pomoc dla konającej córki… O Zosi Lewandowszczance, którą (14-letnią wówczas) Niemcy wywieźli na roboty, o zabitych w lesie za wsią Jaśkach, o Błażeju i Olku Szostkach, mocno zaangażowanych w partyzantkę. O bratobójczych walkach z „trzciniakami”, którzy z kolegów i zalotników stali się któregoś dnia śmiertelnymi wrogami. Było jeszcze o „warszawiakach” – uciekinierach, wśród których znalazł się pracownik banku z walizką nieporozcinanych jeszcze banknotów, i o tragedii 14 września, czyli dnia, w którym rozegrał się bój.

Bo w mojej rodzinnej miejscowości czas ostatniej wojny dzielił się na „przed bojem” i „po boju”. Pamiętnego dnia o świcie na peryferiach wsi rozegrała się bitwa. Żołnierze I Dywizji Wileńskiej im. J. Piłsudskiego podobno pytali mieszkającego na kolonii młynarza, czy we wsi są Niemcy. Podobno udzielił przeczącej odpowiedzi. Większość opowiadających o tym zdarzeniu mówiła, że nie musiał wiedzieć. Bo rzeczywiście Niemcy pojawili się znienacka. Ci, którzy go oskarżali, zarzucali mu zbytnią pewność. Mógł powiedzieć, że nie wie. Piłsudczycy wystawili się jak kaczki na tym odkrytym pagórku. Ukryty w stojącej nieopodal stodole niemiecki erkaemista nie miał trudnego zadania.

Na cmentarzu w Woli Wodyńskiej pochowano 240 żołnierzy Wileńskiej Dywizji. Zbierano ich po boju jak snopy. Nie dało się ustalić tożsamości wszystkich. Ale na tabliczkach z nazwiskami są też te obco brzmiące. Obok krzyży na grobach stoją gwiazdy Dawida. Ten cmentarz to dla mnie symbol tolerancji i patriotyzmu. Do dziś nie wyobrażam sobie Wszystkich Świętych bez zapalenia świeczki „u żołnierzy”. Tego dnia o zmroku zawsze można spotkać kogoś ze starych znajomych. Ale także młodzież – dzieci moich koleżanek i kolegów. Jakoś tak, chyba nawet bez wielkich słów, wrosło to miejsce w tradycję, a może nawet obowiązek wsi. To nasi wolińscy żołnierze, choć z daleka przecież do nas przyszli.

Kiedyś nie mogłam zrozumieć, że czas okupacji to też czas zwykłego, codziennego życia. Że ludzie żenili się, rodzili, umierali śmiercią inną niż od kul. Były zabawy, potańcówki, młodzi zakochiwali się w sobie i umawiali na randki. Dziewczyny powłóczystym wzrokiem wodziły za przystojnym, szarmanckim niemieckim żołnierzem na kwaterze i śmiały się z innego, który chcąc przypodobać się jednej z panien, wyrecytował na powitanie: „Dżen dobry, panenka, ja glupy jak wieprz”. To był taki mały sabotaż chłopaka poproszonego o lekcje polskiego.

Historia to nie tylko daty i statystyka wielkich liczb i wielkich zdarzeń. Lekcje patriotyzmu to także, a może przede wszystkim, cmentarze takie jak ten w Woli Wodyńskiej. To często porozsiewane po parafialnych nekropoliach pojedyncze mogiły. I o nich nie wolno nam zapomnieć. Tak jak o tamtych, coraz bardziej odległych czasach. „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody, tracąc pamięć, tracą życie.

Anna Wolańska