Komentarze
Ziobro - komisja 6:0

Ziobro – komisja 6:0

Zapewne wciąż wiele osób zastanawia się, po co powołano komisję śledczą badającą sprawę wykorzystywania systemu szpiegującego Pegasus, na którą z państwowej kasy łożone są ciężkie miliony.

Na to iście filozoficzne pytanie sensownej odpowiedzi udzielił dotychczas jedynie Witold Zembaczyński, członek pracującego niestrudzenie od kilku miesięcy gremium. „Celem komisji nie jest dochodzenie do prawdy tylko dochodzenie do Zbigniewa Ziobro” - wymsknęło się posłowi uśmiechniętych nazywanemu przez złośliwych „naleśnikiem” tudzież najzwyczajniej „członkiem”. Komisja pod wodzą tytana intelektu, byłej policjantki, a obecnie posłanki Trzeciej Drogi Magdaleny Sroki, dostarczyła nam już wielu radości.

Jednak podejmowane przez nią działania pozwalają podejrzewać, że nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Od pewnego czasu ekipa pani Magdy usiłuje przesłuchać – a raczej wezwać na przesłuchanie – Zbigniewa Ziobrę. Tego, w jaki sposób pragnie tego dokonać, mogą jej pozazdrościć scenarzyści najbardziej kultowych komedii. Samo zaś spisanie wszystkich wpadek i groteskowych zachowań członków komisji to już materiał na co najmniej kilkutomową powieść.

Najpierw komisja miała zaorać prezesa PiS-u. Jak wiadomo, orka na tyle się nie powiodła, że nawet zwolennicy rozliczeń poprzedniej ekipy rządzącej chcieli przegonić Srokę z funkcji przewodniczącej. Nokaut, jaki wówczas zaliczyli najbardziej ambitni członkowie tego wybitnego gremium, niczego ich nie nauczył i kolejnym przełomowym krokiem działalności komisji miały być przymusowe doprowadzenia świadków. Pierwszym „przywleczonym” był szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Piotr Pogonowski. Ale i tym razem zapowiadana orka przerodziła się w samozaoranie. Generał bezlitośnie obnażył brak kompetencji i wiedzy prawnej poszczególnych członków. Wreszcie po serii przesłuchań, o których przesłuchujący chcieliby jak najszybciej zapomnieć, przyszedł czas na finał spektaklu. Śledczy postanowili sięgnąć po broń ostateczną, wzywając przed swe oblicze Zbigniewa Ziobrę. Były minister sprawiedliwości, co było do przewidzenia, uznający komisję – zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego – za bezprawną, wykorzystując do tego wszystkie możliwe sposoby, unika stawienia się przed jej majestatem. Kiedy jednak pamiętnego styczniowego dnia ogłosił, że nie będzie utrudniał pracy policji i pozwoli się doprowadzić we wskazane miejsce, wystraszona komisja zdezerterowała. Wcześniej w pośpiechu przegłosowała jedynie wniosek o areszt dla byłego ministra. Ostatecznie wniosek został odrzucony, bowiem gdy ostatni członek zamykał drzwi „sali przesłuchań”, minister – co zauważył sąd – właśnie do niej wchodził.

I gdy wydawało się, że po tej kompromitacji komisja wreszcie oprzytomnieje, nadszedł dzień, w którym Zbigniew Ziobro miał po raz szósty stanąć przed obliczem Sroki i jej przybocznych. Jednak tym razem okazało się, że komisja nie była w stanie skutecznie doręczyć świadkowi wezwania na przesłuchanie. Śledczy wyznaczyli termin posiedzenia na 12.00, w dniu, w którym świadek miał prawo odebrać korespondencję z placówki pocztowej nawet chwilę przed jej zamknięciem (teoretycznie o 23.59). Tak więc Zbigniew Ziobro, nie stawiając się przed komisją, w żaden sposób nie naruszył prawa i po raz wtóry naraził ekipę Sroki na szyderę. Po tym samobóju, jaki strzelili sobie uśmiechnięci profesjonaliści, były prokurator generalny prowadzi w starciu z nimi już 6:0.

Pamiętający słusznie minione lata doskonale wiedzą, że komuna upadła choćby dlatego, że naród, zaczynając się z niej nabijać, przestał się jej panicznie bać. Patrząc na obecnie rządzących, myślę, że także obrali już odpowiedni kurs.

Leszek Sawicki