Źle przesłuchani
Feliks Dzierżyński powiedział kiedyś: „Nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani”. Mimo że jego pomnik zniknął już z dzisiejszego placu Bankowego, to jego duch zdaje się krążyć po naszej ziemi. A twierdzę tak, przyglądając się medialnemu show pod tytułem „Łapaj Gila”. I tutaj zazwyczaj pojawiają się w komentarzach zastrzeżenia, że piszący te słowa jak najbardziej jest za tępieniem pedofilii, szczególnie w szeregach kleru katolickiego (to znamienne, że badania wskazują, iż w USA odsetek czynów pedofilskich księży jest niższy od podobnych czynów nie tylko wśród rabinów żydowskich i pastorów protestanckich, ale również wśród trenerów i nauczycieli), że nie dopuszcza możliwości, by wina pozostawała bezkarna, że brzydzi się osobnikami popełniającymi podobne czyny itp. Ja tych zastrzeżeń nie czynię. Dlaczego? Dlatego, że jestem normalnym człowiekiem i dla mnie są one tak oczywiste, że nie trzeba ich eksplikować i czynić z nich publicznej wieści. Zresztą piszę ten felieton na sześć dni przed jego publikacją, więc zawarte w nim stwierdzenia mogą okazać się chybione. Cóż, jest to jakieś ryzyko. Ale na dzisiaj (czyli w dniu pisania) moje odniesienie do sprawy polskiego duchownego z Dominikany (i tylko do tej sprawy!) jest cokolwiek nacechowane rezerwą w ferowaniu wyroków. Już spieszę z wyjaśnieniami.
Okopy jak pod Verdun
Ogólnie dzisiaj można zarysować zarówno linię oskarżenia, jak i linię obrony. Otóż oskarżenie opiera się na trzech zasadniczych dowodach: zeznania pokrzywdzonych dzieci, odnalezione w komputerze oskarżonego duchownego zdjęcia i filmy oraz śledztwo przeprowadzone przez dziennikarkę z Dominikany. Natomiast linia obrony jest znacznie krótsza: otóż rzeczony ksiądz twierdzi, a potwierdzają to jego współpracownicy (choć dla większości mediów są oni przedstawicielami duchownego lobby pedofilskiego), że został wrobiony w całą aferę przez mafijno-klanowe struktury dominikańskiej wioski i jej okolic za działalność mającą na celu odwiedzenie młodych ludzi od narkotyków i związanej z tym przynależności do przestępczych struktur. Medialni oskarżyciele od razu jednak podnoszą argument, że wskazywane przez duchownego argumenty są tylko jego konfabulacją i żałosną próbą ratowania własnej skóry. Być może, ale dlaczego nie spróbować choć przez chwilę zastanowić się nad ich potencjalną prawdziwością? Chociażby w imię zasady domniemania niewinności, zawartej zresztą nie tylko w polskiej konstytucji, ale i w aktach międzynarodowych, jak np. Powszechna Deklaracja Praw Człowieka. Zgodnie z nimi nie wolno uważać człowieka za winnego, jeśli mu się sądownie nie udowodni popełnionego czynu i nie zostanie on skazany prawomocnym wyrokiem sądowym. A więc: czy możliwe jest, że dowody przeciwko ks. Gilowi zostały spreparowane? Otóż taka teza jest przynajmniej możliwa (zaznaczam jeszcze raz: możliwa).
Dominikański raj
Aby ją przyjąć za prawdziwą, trzeba zadać sobie dwa pytania: czy policja na Dominikanie jest kryształowo czysta oraz czy mafijne struktury na tejże wyspie są słabe bądź ich w ogóle nie ma? Otóż wystarczy tylko sięgnąć do raportów Amnesty International, by stwierdzić, że zaangażowanie policji dominikańskiej w działania pozaprawne jest znaczne. Dla przykładu warto przytoczyć przypadek dość świeży, a mianowicie uprowadzenie 28 września 2009 r. Juana Almonta Herrery, działacza Dominikańskiej Komisji Praw Człowieka, którego nie odnaleziono do dzisiaj. Jak donosi AI: „od momentu zaginięcia Juana, jego krewni oraz adwokaci są pod stałą obserwacją policji. Są śledzeni przez ludzi w samochodach, a także obserwowani w domach przez osoby, które stoją na ulicy. Siostra Juana odbierała anonimowe telefony z żądaniem, by przestała nagłaśniać sprawę zaginięcia brata. Władze nie zapewniły ochrony rodzinie Juana”. Jak widać na tym przypadku, czystość rąk funkcjonariuszy jest cokolwiek wątpliwa. Podrzucenie materiałów kompromitujących to całkiem prosta sprawa, dowodzi tego chociażby sytuacja ks. Popiełuszki, u którego w mieszkaniu PRL-owska milicja „odnalazła” podrzucone przez siebie broń i materiały drukarskie. A jeśli chodzi o struktury mafijne, to warto tylko zauważyć, że od 2007 r. na wyspie tej spotykają się chociażby bossowie struktur mafijnych z Sycylii i z Nowego Jorku (Cosa Nostra i rodzina Gambino), inwestując tam w możliwości przerzutowe narkotyków, a wiadomość ta pochodzi z grudnia 2007 r., a więc już po spektakularnych aresztowaniach na Sycylii w 2006 r. Ponadto już od lat osiemdziesiątych Dominikana jest domeną działalności kartelu z Medellin z Kolumbii. Choć rozbity, to jednak nie został do końca unieszkodliwiony. Tyle faktów. Znając Dominikanę jako sielski raj dla turystów, można je przeoczyć, ale dla jasności obrazu należy je znać.
Audiatur et altera pars
Mam również cokolwiek wątpliwości wobec strony oskarżycielskiej. Osobą, która skupia na sobie dzisiaj uwagę polskich mediów, jest dominikańska dziennikarka, która specjalnie ponoć przybyła, by złożyć wyjaśnienia w polskiej prokuraturze. Ponoć, gdyż – jak sama powiedziała – chciała przeprowadzić rozmowę z matką i siostrą ks. Gila. Zapewne miało to ubarwić jej reportaż o zdegenerowanym kapłanie. Osobiście uznaję to za zwykły sadyzm i chamstwo w obliczu i tak ogólnego linczu na księdzu i jego najbliższych. Gdy oglądałem wojaże owej pani po Polsce, zadałem sobie pytanie, czy normalnym jest dostęp dziennikarza do materiałów będących dowodem w śledztwie, a takimi są przecież zdjęcia odnalezione w komputerze duchownego? Ponadto owa pani stwierdziła, że na żadnym zdjęciu nie widać oskarżonego, a tylko jego mieszkanie. W dzisiejszej dobie możliwości komputerowych manipulacji warto zadać pytanie o to, czy zdjęcia te zostały poddane badaniu w tym kierunku i jakie są tego rezultaty. Koronnym argumentem są ponoć zeznania nauczyciela i dzieci. No cóż, w USA oskarżeń księży katolickich o pedofilię było ok. 4,2 tys. (lata 1950-2002), ale tylko 98 przypadków zakończyło się skazaniem. W większości oskarżyciele wycofywali się ze swoich oskarżeń (ciekawostka: w 2009 r. przypadków molestowania przez duchownych katolickich w USA było 6 – słownie sześć!). A tym, którzy uważają, że dzieci nie mogą przecież kłamać, polecam film „Czarownice z Salem”.
Resumując:
Nie wiem, czy ks. Gil dopuścił się inkryminowanego czynu (czynów). Nie wiem, czy linia obrony jest prawdziwa. Nie wiem, czy przedstawione dowody przeciwko duchownemu są wiarygodne. A jeśli tego nie wiem, to nie mogę ferować wyroków. I Państwu też to radzę. Bo jeśli okaże się, że było to wszystko spreparowane, to dziennikarze jak zawsze będą mogli wykonywać różniste wolty i wygibasy, a Państwu pozostanie niesmak sumienia. O ile jeszcze je macie.
Ks. Jacek Świątek