Zły dzień, gorszy wieczór
Z jeden strony drażnią mnie sondaże typu: jaki będzie nowy rok dla ciebie i dla różnych instytucji, a z drugiej z dużym podziwem spoglądam na Mędrców wędrujących do Betlejem. Połącznie tych dwóch sytuacji może komuś wydawać się raczej dziwne. Pozornie. Łączy je wszak jedno: nadzieja lub jej brak. Czytając wyniki zbieranych od przypadkowych osób wrażeń i planów związanych z nieznanym czasem, który jest przed nami, każdego roku konstatuję dobrowolną rezygnację charakteryzującą owe wypowiedzi. Dominantą jest stwierdzenie: oby nie był gorszy od poprzedniego. Czy jest to wynikiem strachu przed nieznanym, czy raczej przyrastającej liczby lat na karku każdego z nas - tego do końca nie wiem. Jedno jednak wydaje się pewnym: stulenie uszu po sobie i zwinięcie się do własnej skorupy jak ślimaczek przebija z nich z całkowitą jasnością.
Z drugiej zaś strony determinacja Mędrców ze Wschodu w poszukiwaniu wszak dla nich domniemanego króla żydowskiego jest porażającym świadectwem hartu ducha ludzkiego, który potrafi pokonać nie tylko trudności zewnętrzne, ale nade wszystko siebie, by odnaleźć to, co najcenniejsze. Gdy zastanawiam się nad tym, co właściwie pchało tych ludzi do pokonania zewnętrznych dróg i wewnętrznych ścieżek, jedno tylko przychodzi mi na myśl: poszukiwanie prawdy i wierność poznanej. Bazowali wszak tylko, jak mówi tradycja, na tym, co poznali własnym rozumem i odczytali z istniejącego świata. Ich nadzieja zrodziła się z prawdy. I nie tylko ich.
…wtedy dopiero utrafiłem prawdę
Nieznane zawsze człowieka onieśmiela i napełnia lękiem. Któż z nas w dzieciństwie nie bał się ciemnych pomieszczeń? W nich widzieliśmy strachy rodzące się tylko w naszej wyobraźni. Potrzebna była pomocna dłoń, która towarzyszyć będzie w tym kroku w nieznane i pomoże rozjaśnić mrok nader straszny. Gdy spoglądam na to, co przed nami w tym rodzącym się nowym czasie, wówczas chciałbym sięgnąć po tę pomocną dłoń. I okazuje się, że jest ich wiele. 2019 rok naznaczony jest rocznicami zarówno narodzin, jak i śmierci wielu tych, którzy na miano człowieka jak najbardziej zasłużyli. Lista jest długa: Lwowskie Orlęta, Roman Dmowski, św. Maksymilian Maria Kolbe, Stanisław Wyspiański, Zygmunt Krasiński, św. Kazimierz Jagiellończyk, mjr Leopold Lis-Kula, Walery Sławek, Stanisław Moniuszko, Gustaw Herling-Grudziński, Romuald Traugutt, Anna Walentynowicz, Jacek Malczewski, Fryderyk Chopin, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, Stefan Starzyński. Lista tylko kilku postaci, ustawionych chronologicznie miesiącami roku, to lista różnych dróg człowieczeństwa, które uprawomocnione zostało pięknym życiem. Każdy z nich szedł swoją drogą, ale każdy z nich był przede wszystkim człowiekiem prawdziwym. Pomiędzy dziewięcioletnim Orlęciem Lwowskim a najstarszym z przedstawionej listy jest nić prawdy, której nie można zatracić własnym strachem, nieprawością, kunktatorstwem, sprytem czy inną wewnętrzną przeszkodą. Świat nowy, wchodzący na arenę mojego życia, nie jest światem ciemności rodzącej niepewność, lecz nocą rozświetloną nieboskłonem gwiazd, jasno i mocno świecących, które pozwalają rozpoznać drogę. Tak jak Mędrcy zdążający do Betlejem, nie idziemy tylko po omacku, lecz możemy pewnym krokiem iść w bramy nadziei. Choć i tutaj cień się może pojawić.
Nic nie jest prawdziwe – wszystko jest dozwolone
Tym, co naprawdę zagraża nam w nowym roku, nie są zewnętrzne strachy i lęki, apokaliptycznie nawet brzmiące, lecz to, co siedzi w nas. Dojmującą cechą współczesnych czasów jest brak ludzi z charakterem. Owszem, większość z nas owładniętych brawurą życia, w pełnym pychy chojractwie widzi ów charakter. Jest on jednak oderwany całkowicie od prawdy. To iluzja zatruwająca nasze własne życie. Poruszamy się w niej jak dzieciaki we mgle, okładając na lewo i prawo ludzi kułakami, myśląc, iż w tym realizuje się nasz los, a nawet nasze chrześcijaństwo. Na początku tego roku, czytając księgę proroka Jeremiasza, głęboko odniosłem do naszej rzeczywistości pewien jej fragment: „Oczy moje wylewają łzy dzień i noc bez przerwy, bo wielki upadek dotknie Dziewicę, Córę mojego ludu, klęska bardzo wielka. Gdy wyjdę na pole – oto pobici mieczem! – Jeśli pójdę do miasta – oto męki głodu! Nawet prorok i kapłan błądzą po kraju nic nie rozumiejąc.” Jest wśród nas duża grupa wierzących, którzy z niepokojem spoglądają w przyszłość, ponieważ zapowiedź pewnych zdarzeń w nadchodzącym roku wydaje się stanowić dla nich nie tylko preludium, lecz wręcz spełnienie się apokaliptycznych wizji upadku Kościoła (przynajmniej w naszym kraju). Tymczasem nie zauważa się, że zasadniczym elementem upadku Kościoła jest to, co wewnętrzne. Krzyczy się dzisiaj wręcz histerycznie tylko o jednym aspekcie, jakim są grzechy związane z pedofilią, lecz nie dostrzega się ich podstawy. Rodzą się one z ludzi, którzy nie posiadają charakteru. A jaki charakter może mieć człowiek, który ubrany w pobożność za naczelne zadanie swojego kapłaństwa stawia szukanie haków na proboszcza lub kolegę księdza? Jaki charakter może mieć ktoś, kto nie z chęci pomocy, a jedynie w celu dołożenia drugiemu, donosi do przełożonych lub mediów na swego współbrata? Jaki charakter mogą mieć ludzie widzący promowanie nie tylko lawendersów, ale i ludzi umoczonych we współpracę z służbami specjalnymi? Jaki charakter widzą ludzie, gdy zamiast modlitwy i prawdy raczy się ich eventami kościelnymi, happeningami i styropianową wizją Boga? Różą tego nie załatwisz, jak przy niej stawiasz tacę na datki. Problem w tym, że z prawdy uczyniliśmy jedynie ozdobnik homiletyczny, i to jeszcze w dowolnych, ad hoc wymyślanych interpretacjach.
Czy godzi lękać się cienia?
Dylemat początku roku to nie lęk przed nieznanym, lecz pytanie: w Gwiazdę (gwiazdy) się patrzeć, czy w ziemię pełną glist i obleńców? Dylemat ten nie jest niestety pozorny. On jest żywotny, jak żywotną winna być święta ziemia Kościoła. Gorycz nowego czasu z nim jest związana. I jest to dylemat ogólnoludzki. Wszak Sokrates umierał pośród swoich, w ateńskim mieszkaniu, wierny poznanej prawdzie. Zły wieczór, który jawi się przed nami w sylwestrową noc, rozbrzmiewa pytaniem: ilu Sokratesów padnie w nadchodzącym roku? I tylko Gwiazda daje nadzieję.
Ks. Jacek Świątek