Zmiażdżona Miłość
Apostołowie czuli, że wydarzenia, w których uczestniczą, mają wspólny mianownik. Wyczuwali, że to koniec: spożyli ostatnią wieczerzę i wysłuchali ostatniej mowy Mistrza. Nie wiedzieli, co będzie dalej. Często widzieli, jak Jezus modlił się w Ogrodzie Oliwnym. To było jedno z Jego ulubionych miejsc.
Teraz znowu tam szli. Zamurowało ich, gdy usłyszeli, jak Nauczyciel mówił: „Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy” (Mt 26,31). Nie wierzyli, choć jeszcze kilkanaście minut wcześniej każdy z nich dopytywał się, czy Go nie zdradzi. Rozdzielił ich. Wziął ze sobą tylko Piotra, Jakuba i Jana. Resztę zostawił przy wejściu do ogrodu. Wybrana trójka wcześniej widziała Go jaśniejącego Boską chwałą na Taborze. „…chciał im przecież pokazać, że idzie ku śmierci jak człowiek, jak zwyczajny człowiek! Aby kiedyś w przyszłości zaświadczyli przed światem, że bał się (…), jak człowiek” – pisał o tej chwili w „Jezusie z Nazarethu” Roman Brandstaetter. Niestety, oni zasnęli. Spod zamkniętych powiek nie widać było leżącego na ziemi Mistrza, Jego bladej twarzy, spoconego czoła, smutnych oczu ani łez. Nie słyszeli, gdy wzywał Ojca, gdy prosił, by Ten oddalił od Niego kielich przepełniony cierpieniem. Nie zobaczyli anioła, który litościwie i z miłością umacniał Bożego Syna. Jezus przeczuwał, że za moment rozpoczną się Jego najtragiczniejsze godziny. Ludzka natura krzyczała „nie”, ale On wiedział, po co przyszedł na świat. Wolę Ojca uczynił swoją. ...
Agnieszka Wawryniuk