Znajomym zostawił ślad
Wyjeżdżał. Na dzień, dwa… Na dłużej – jeśli do pracy. Zawsze dzwonił. – Mamo, jestem tu i tu – słyszała w słuchawce. A jak wyjechał do kolegi w Łosicach, obiecał: – Mamusiu, będę za dwa, trzy dni.
Był na spotkaniach kółka wędkarskiego, w wojsku w Raduczu i na wyciecze na Białoruś. Wyjechał nawet do Bukowiny Tatrzańskiej, żeby ułożyć sobie życie. Był w końcu dorosły. Wtedy nikomu nie zdradził swoich planów. Zadzwonił po tygodniu. Poinformował, gdzie mieszka i że liczy na pracę u kogoś. Ale okazało się, że nie miał odpowiedniego wykształcenia. Wrócił do domu do Siedlec.
Pracował na budowach. Był specem od wykończeniówki: malowanie, glazura, terakota. Przez jakiś czas mieszkał w Markach i dojeżdżał do pracy w Warszawie. Od znajomych często nie brał pieniędzy. Był uczynny, uśmiechnięty, dobry kolega. Tak wspominają go ci, którym zostawił po sobie ślad.
Gdy mieszkał w domu, niepokoił się, kiedy mama nie wracała długo ze spaceru z psem.
– Tyle czasu cię nie było, a ja się denerwowałem! – mówił.
A ona po prostu zagadała się z sąsiadką.
– Tego dnia był jakiś dziwny – przypomina sobie mama Arkadiusza Breta, który wyszedł z domu 14 sierpnia 2004 r. Miał wtedy 29 lat. ...
Kinga Ochnio