Komentarze
Znaki czasu

Znaki czasu

Co pięć lat regularnie najlepszy z mężów jeździł. Co pięć lat się ze swoimi rocznikowymi kolegami spotykał.

I zawsze dwa tygodnie przed i dwa tygodnie po to się ani-ani odezwać do niego nie dało - tak najpierw przygotowania, a potem wspominanie przeżywał. Nie powiem - łatwe to do wytrzymania nie było. Dzwonił za każdym razem z tego spędu podwójnie: najpierw, że szczęśliwie dojechał, potem, tak w okolicach północy, że się impreza rozkręca. Następnego dnia rozkojarzony powracał i bez kija do niego nie podchodź. - Poczekaj tylko trochę - sobie wtedy myślałam. - Już ja ciebie przetrzymam. Jeszcze ty mi… W tym roku znowu pojechał. I znowu, że szczęśliwie dotarł, od razu do mnie zadzwonił. Ale potem - ledwie oficjalna cisza nocna nastała, znowu się zameldował.

– Co? – pytam. – Rozgonili imprezę, bo żeście się jak te goryle-pawiany wydzierali? – Zaraz tam pawiany – prawie szeptem zaprzecza. A cisza dziwna taka i za nim, i przed nim, że całkiem nie wiadomo, w jakim świecie jest. No to: – Ty gdzie? – dopytuję, – Jak to gdzie? – pytaniem na pytanie odpowiada. – Tam, gdzie miałem być – w hotelu. – A czemu jak zza winkla gadasz? Za złe cię sprawowanie wyrzucili? – z nadzieja drążę temat. – Ciiiszej… – jakby ździebko poirytowany mnie uspokaja. – Na łazienkę czekam, bo wspólna dla dwóch pokoi. Cisza nocna już. – Dwadzieścia po dziesiątej? – podnoszę głos, bo nie mogę uwierzyć. – Nie powiesz mi chyba, że dwadzieścia po dziesiątej po imprezie jesteście?! – No – cichutenieczko przyznaje – jesteśmy. A głos w nim taki stępiony, taki z zaświatów prawie, że już nie wiem, czy go zaraz choć trochę nie pożałuję. – Ale wcześnie zaczęliśmy – szuka usprawiedliwienia. – Jakie wcześnie, człowieku?! Zawsze tak zaczynaliście; albo jeszcze wcześniej. I do rana zawsze było wam mało. – No – przyznaje ze skruchą. – Ale kobieta na recepcji dzisiaj nas pochwaliła, że jesteśmy bardzo kulturalną grupą i że spokojnie możemy jeszcze na sali zostać. Tylko że za bardzo na to zostanie entuzjazmu nie było. A właściwie to nie było go wcale. Tak że tego…, już niedługo przyjadę, – Mowy nawet nie ma – prawie krzyczę w telefon. – Żadne niedługo. Żadne!

Wczesnym popołudniem najlepszy już jest w domu. Zero bólu głowy, zero entuzjastycznego  opowiadania. Zamienili mi chłopa czy jak? – Sam byłem – mówi – zdziwiony. Jak kiedyś niesamowitym rozgardiaszem, tak teraz minutą się ciszy zaczęło. Choć prawidłowo to powinny aż trzy minuty być. Potem każdy coś o sobie, o rodzinie poopowiadał. Jak kiedyś coraz głośniej, tak teraz z godziny na godzinę ciszej i ciszej było. A, no i wódka na stołach prawie cała została. To co było robić? Po pokojach żeśmy się rozeszli i tyle. – I gadaliście w podgrupach do rana? – Nie – odpowiada jakoś tak smętnie, że chyba zaczynam go jednak ociupinkę żałować. – Aha… Następny zjazd nie za pięć lat, tylko za rok już będzie – informuje. – A to niby czemu już za rok? – się dziwię. – Sama sobie zgadnij.

Anna Wolańska