Historia
Znamienna wizyta

Znamienna wizyta

Na początku lata 1818 r. władze wojskowe Królestwa Polskiego przeniosły z Krasnegostawu do Międzyrzeca jeden z pułków ułańskich i sztab brygady jazdy. Dowódcą ich mianowany został wybitny kawalerzysta z poprzednich wojen - płk Jan Kozietulski.

W mieście i na jego obrzeżach (w Tuliłowie) rozkwaterowano 3 p.uł. i sztab 2 brygady jazdy. Ćwiczenia polowe ułanów odbywały się przeważnie w okolicach Białej Podlaskiej.

Dowódca brygady z gronem swych oficerów bywał częstym gościem w pobliskich dworach szlacheckich, m.in. w folwarku Sławacinek, dzierżawionym przez Jana Wójcickiego. W skład jego dzierżawy wchodziły cztery wsie: Sławacinek, Porosiuki, Sitnik i Łukowce. Nieustraszony szwoleżer płk Kozietulski doznał wkrótce niemiłego zaskoczenia. Przybył do niego na inspekcję sam wielkorządca Królestwa Polskiego W. Ks. Konstanty. Dotąd bliżej prawie się nie znali, a jeśli się spotykali, to tylko urzędowo.

Wprawdzie wizyta była tylko jednodniowa, może nawet kilkugodzinna, ale nie pozostała bez skutku. Jej przebiegu i treści rozmowy bliżej nie znamy. Być może była to rutynowa inspekcja, jakich wiele przeprowadzał ówczesny Naczelny Wódz armii polskiej. W rzeczywistości było to spotkanie dwóch charakterów i odmiennych cywilizacji.

Z jednej strony uczestniczył w niej satrapa, dla którego żołnierze byli tylko zabawką, którą kaprysami swoimi posuwał jak pionkiem po szachownicy podczas słynnych parad na Placu Saskim, bawiąc oko zgrabnością ruchów i sprężystością kroków, człowiek, dla którego najmniejsze uchybienie, źle przyszyty guzik, nieoczyszczony należycie mundur lub broń stawały się powodem do awantury. Za najmniejszą drobnostkę wściekał się, krzyczał, lżył, bił, kopał, obrywał ze złości guziki i szlify. Jak stwierdzają naoczni świadkowie, był to osobnik tępy i ograniczony, nieinteresujący się kulturą, nauką, religią, który doprowadził do licznych samobójstw znieważonych i czynnie sponiewieranych polskich oficerów. Gdy ochłonął, starał się być bardziej cywilizowany, ale wkrótce z całą gwałtownością swej dzikiej, nieokiełzanej natury powracał do barbarzyńskich nałogów. W państwie rosyjskim był przywykły do niewolniczej uległości i pokory żołnierza, którego bezkarnie mógł znieważać i maltretować. Cenił natomiast grę w karty, alkohol i hulanki.

Z drugiej strony – stał oficer wychowany jeszcze w Korpusie Kadetów niepodległej Rzeczypospolitej, w prawidłach honoru, poczciwości i dobrego obywatelstwa. Gdy zabrakło wolnego państwa, mając 22 lata z gorącym sercem wstąpił do Towarzystwa Przyjaciół Ojczyzny. Od razu włączył się w dzieło odbudowy niepodległości po przybyciu nad Wisłę wojsk francuskich. Uczestniczył w krwawych bitwach pod Nasielskiem, Gołyminem, Pułtuskiem, Pruską Iławą. W uznaniu niepospolitej odwagi i męstwa został szefem szwadronu szwoleżerów gwardii samego cesarza Francuzów. Poprowadził jedną z najsłynniejszych szarż w dziejach kawalerii w wąwozie Somosierra, a potem pod Wagram. Posiadał dyplom barona cesarstwa z autografem samego Napoleona. To on pierwszy forsował Niemen 24 czerwca 1812 r., ochraniał Napoleona w czasie pożaru Kremla i w ciężkiej bitwie pod Horodnią, otwierał drogę wycofującym się Francuzom pod Lipskiem i Hanau, a w czasie powrotu do kraju niósł trumnę ks. Józefa Poniatowskiego. Tak jak dawniej pozostał cichy, skromny, refleksyjny, życzliwy ludziom, nie zabiegał o sławę i nie był znany rodakom. Do żołnierzy zwracał się „bracia”. Znany później dziejopis Warszawy i historyk literatury Kazimierz Władysław Wójcicki, jako mały chłopiec, tak zapamiętał spotkanie z Kozietulskim w Białej Podl. koło zamku radziwiłłowskiego: „Po wysokich wałach, pośród gęstych drzew i krzewów, wiły się liczne ścieżki, którymi obiec całe dokoła mogłem, napawając się malowniczymi widokami, to na miasto, to na osadę Wolę, to na czerniejąca w oddali puszczę. Tu spotykałem często Kozietulskiego, jak przechadzał się samotnie, pogrążony w głębokiej zadumie i wdzięcznym uśmiechem dziękował, gdym z każdym spotkaniem zdejmował z uszanowaniem czapkę”.

Takich to dwóch ludzi stanęło naprzeciw siebie w Międzyrzecu latem 1818 r. Kozietulski przyjął ekscentrycznego gościa zgodnie z regulaminem, zaprezentował wysoki poziom wyszkolenia dowodzonych przez siebie oddziałów, ale wizyta nie pozostała bez wpływu na dalsze jego życie. Podejrzliwy Konstanty, który nie darzył sympatią byłych oficerów napoleońskich, wyczuł w nim duszę patrioty wrażliwego na honor i ludzkość i postanowił się go pozbyć. Dla niego liczyli się tylko oportuniści i ulegli karierowicze. Już we wrześniu 1818 r. Kozietulskiego odwołano do Warszawy, wkrótce odesłany został na urlop rzekomo zdrowotny, potem wplątany w aferę finansową, która bardzo przeżył i w wieku 40 lat zakończył życie.

Okazało się jednak, że Konstanty, który pragnął odesłać tego człowieka w niepamięć, osiągnął cel odwrotny. Pośmiertna sława formalnego dowódcy szarży szwoleżerów pod Somosierrą, przed którymi Napoleon zdjął kapelusz i powiedział: „Chwała z najdzielniejszym z dzielnych”, przerosła tę doczesną i stała się legendą. Dla nieprzyjaciół ojczyzny i ich popleczników zawsze był symbolem bezmyślnej ułańskiej brawury, dla Polaków zaś wzorem żołnierskiej dzielności, honoru i męstwa. Sławili go poeci, pisarze i malarze, roztrząsali jego czyny historycy i publicyści. Pułk jego imienia walczył najdłużej w kampanii 1939 r., a dziś jego imię nosi jedna jednostka wojskowa III Rzeczypospolitej.

Józef Geresz