Komentarze
Zrobię to za ciebie

Zrobię to za ciebie

„Biegaj, bo to zdrowe” czy może „Nie biegaj, bo się spocisz”? Z niepokojem zauważam, że coraz częściej rodzice przekonują swoje dzieci do słuszności drugiego ze sformułowań. Często zabraniają pociechom jakichkolwiek samodzielnych inicjatyw, zakłócając swobodę w poznawaniu świata.

Przy okazji wyjścia z dzieckiem na przysłowiowy spacer i znalezieniu przystani w postaci placu zabaw najczęstszymi zwrotami skierowanymi do dziecka są zakazy: „Nie dotykaj”, „Nie biegaj”, „Nie wolno”, a nawet kategorycznie brzmiące i nieznoszące sprzeciwu: „Wracaj do mnie”. Najgorzej jednak, kiedy pociecha ubrana jest w eleganckie ciuszki. Wtedy do wymienionych wyżej poleceń dochodzą jeszcze: „Tylko się nie pobrudź” oraz „Uważaj, masz białe rajstopki”. To powoduje, że piasek w piaskownicy dziecko może oglądać tylko z bezpiecznej odległości, bo o zabawie w nim nie ma już mowy.

I tak największymi szczęściarzami są nieletni mieszkający w blokach, bo ci, którzy wraz z rodzicami pomieszkują w wolno stojących domach, często patrzą na złowrogi świat jedynie zza swojego ogrodzenia. Ale szkraby ganiające po osiedlowych podwórkach też nie mają łatwego życia. Mogą bowiem przebywać jedynie na określonym terenie. Wielkość obszaru, na jakim dziecko ma prawo hasać, określa jego widoczność z okna (terenu oczywiście, a ściślej – dziecka na terenie). Jakiekolwiek przesunięcia się pociechy poza określoną wcześniej powierzchnię betonowo-zieloną uaktywniają receptor pod nazwą „panika” u rodziców, którzy, zobaczywszy dziecko w drzwiach, od razu wymierzają karę: „Więcej na dwór nie pójdziesz!”. Aż dreszcze przechodzą na wspomnienie, co też na tych podwórkach działo się jeszcze jakieś kilkanaście lat temu, kiedy na porządku dziennym było: po pierwsze – znikanie z domu z zapasem kanapek na kilka godzin i kolejno – bujanie się na trzepaku, nieekologiczny sport jak chodzenie po drzewach czy – dziś już podchodzące pod paragrafy – forsowanie ogrodzenia albo przebywanie na placu szkolnym w celu oddania się aktywności fizycznej. Dziś takie zabawy są nie do pomyślenia!

Nie lepiej jest, gdy dziecko zaczyna chodzić do szkoły. Przez większość rodziców traktowane bywa wtedy jak niezguła, która nie potrafi znaleźć drzwi wejściowych placówki i zapomina z wrażenia o tak podstawowych umiejętnościach, jak rozsuwanie suwaka w kurtce czy wiązanie butów. To powoduje, że jest odstawiane przed drzwiami do klasy jeszcze w wieku, w którym bez zgody opiekunów może wejść na większość seansów kinowych.

Ale i tak największą „troskę” przejawiają rodzice w temacie odrabiania lekcji. Nie można przecież pozwolić, żeby zeszyt zapełniły koślawe litery pociechy – lepiej napisze je tato albo mama. Wstyd też przecież, realizując polecenie nauczyciela o napisaniu zdania z wyrazem „pociąg”, pozwolić dziecku na tak banalną, znaną z elementarza, konstrukcję w rodzaju „Ola pojechała pociągiem nad morze”. Trzeba bardziej się postarać i w jednym krótkim zdaniu oddać nastrój, powody, a także rozterki towarzyszące osobie, która zdecydowała się skorzystać z oferty polskich kolei. Wszakże zachwalania i rywalizacji przynoszącej pozytywne skutki trzeba uczyć od najmłodszych lat. Jeszcze lepiej mają ci, których rodzice wykazują się umiejętnościami plastyczno-technicznymi. Taki Picasso w domu to dopiero skarb! Dzięki temu uczeń szkoły podstawowej potrafi przedstawić pracę, której nie powstydziłby się student Akademii Sztuk Pięknych.

Na koniec dwa apele. Pierwszy do rodziców: Macie naprawdę inteligentne dzieci, nie trzeba ich na każdym kroku wyręczać. A drugi – do nauczycieli: Promujcie samodzielność.

Kinga Ochnio