Zwycięski opór zesłańców w Butyrsku
Inna grupa miała mniejsze szczęście do środków lokomocji i szła przez 46 dni piechotą. Jak pisał potem jeden z unitów, w tej dokuczliwej podróży przeszli oni ogromne lasy i pochmurne pustynie, ogromne kamieniste góry i pagórki, skały, jaskinie i doliny pełne drapieżnych niedźwiedzi i białych wilków. Dopiero z Orenburga do Czelabińska dano im furmanki. Jeszcze inna grupa, która przenocowała w Czelabińsku, została wsadzona na podwody i zawieziona do wsi Butyrsk, gdzie wyznaczone były dla niej grunty.
Celowo osiedlono ich na jałowej, bezwodnej ziemi, nie dając ani narzędzi, ani inwentarza po to, aby skusić ich do zasiedlenia pobudowanych dla nich domów. Unici słusznie podejrzewali, że gdy wprowadzą się do mieszkań, władze ogłoszą później, iż wybrali te osiedliny dobrowolnie i chcą być prawosławnymi. Dlatego koczowali obok tych świeżo wzniesionych budynków. Przez pierwsze trzy miesiące rząd wydawał zesłanym tzw. karmowe. Było to osiem kopiejek na każda osobę dorosłą i cztery kopiejki na dziecko. Pieniądze te nie były w stanie pokryć nawet podstawowych potrzeb związanych z utrzymaniem rodziny i dlatego zesłańcy cierpieli z powodu chorób i głodu. Jeżeli któryś zdecydował się podjąć pracę zarobkową, automatycznie uważany był za dobrowolnie przyjmującego prawosławie. Żyli więc unici żebrząc, a prace wykonywali bezpłatnie, w zamian za kawałek chleba i odzienie. Nie wolno im było z nikim korespondować, ani opuszczać wsi, do której zostali skierowani. Nie mogli uskarżać się na wyrządzone krzywdy lub zniewagi. Wyrażanie skarg traktowano jako przestępstwo, za które groziła kara aresztu, chłosty lub wzmocniony nadzór. Ucieczki unitów kończyły się ich ponownym aresztowaniem i odesłaniem na miejsce dotychczasowej zsyłki. Zagraniczna gazeta „Przyjaciel” z 1887 r. podała nazwiska siedmiu unitów złapanych i powtórnie zesłanych, a „Dziennik Poznański” dodał jeszcze trzy nazwiska. Od pierwszych dni zesłania rząd domagał się od unitów wydania plenipotencji na sprzedaż gospodarstw pozostawionych na Podlasiu, ale bezskutecznie. Nieustannie nakłaniano ich do zasiedlania pobudowanych dla nich domów w Butyrsku. Grożono im, że w przypadku odmowy zostaną zesłani do guberni irkuckiej. Unici niezachwianie odrzucali żądania władz carskich. Miejscowy gubernator wydawał się bliski rozpaczy i wprost oświadczył unitom: „Na was patrzy 33 tys. mojego narodu i ze mnie się śmieje, że ja was nie zasiedlę. Prędzej my twierdzę Plewnę w Bułgarii wzięli, niż was namówię i wprowadzę w te izby”. Użyto więc do namowy także duchownych. Jeden z unitów wspominał później: „Ruski pop przychodził do nas i mówił nam, że gdybyśmy chodzili do cerkwi, to by nam dawał za każdy raz po bułce chleba”. Odpowiedź brzmiała: „My tysiąców nie żałowali, a cerkwi nie pożądali”. Jednak latem 1888 r. gubernator zdecydował się siłą zmusić unitów do objęcia przygotowanych dla nich domów i to im oświadczono. W odpowiedzi unici zgromadzili się na placu przed cerkwią butyrską, porozsiadali się tam i oświadczyli, że dalej nie ruszą się z miejsca. Zostali wówczas otoczeni przez policję i miejscowych urzędników. Jeden z nich zapytał jeszcze raz, czy dobrowolnie przyjmą przeznaczone dla nich parcele ziemi i pobudowane domy. Ta oferta znowu została odrzucona. Spróbowano więc unitów zawlec siłą na podstawione furmanki. Nie pozwolili oni jednak zaciągnąć się na wozy i pozostali na zajętym placu. Po tygodniu przyszło rozporządzenie, aby kategorycznie zaprowadzić unitów siłą do wyznaczonych domów. Oprawcy, nie mając względów na starców i dzieci, bili i wiązali zesłańców. W czasie tej akcji wiele kobiet zemdlało, a jedna zmarła. Jej pobite i okaleczone ciało leżało wiele dni pod gołym niebem, bez możliwości pochówku i oddania należnej czci. Ostatecznie związanych i pobitych unitów odniesiono do chałup. Gdy oprawcy odeszli, unici zebrawszy swój dobytek porzucili wyznaczone domostwa i opuścili wieś. Zostali ponownie otoczeni dużą grupą policjantów. Pilnowani, pod strażą spędzili niemal dwa tygodnie na odkrytym polu, gdzie doskwierał im głód i pragnienie, gdyż nie pozwolono im opuszczać okupowanego miejsca. Po upływie dwóch tygodni pozostawiono ich samych na polu. Unici, korzystając z okazji, postanowili udać się do najbliższych władz gminnych, aby poskarżyć na swoje traktowanie. Drogę zastawili im jednak żołnierze i miejscowi chłopi uzbrojeni w drągi. Kolejny raz pobito ich dotkliwie. Sześciu z nich aresztowano i osadzono w więzieniu. Reszta unitów pozostała na pustkowiu. Tam doczekali jesieni w pobudowanych naprędce prowizorycznych szałasach, w których mieszkali dręczeni chłodem i głodem. Pod koniec 1888 r. zmaltretowanych unitów rozdzielono i umieszczono w wioskach rozrzuconych w powiecie czelabińskim. Wiary jednak ustrzegli. 23 października 1888 r. jeden z unitów potajemnie przemycił list do kraju, w którym pisał: „O mój Boże, jakaż to katolicka wiara droga i nieoceniona, a jaka złemu duchowi straszna i przeciwna, jakie on nam za nią krzywdy wyrządza i usiłuje wszystkimi sposobami nas od niej oderwać, czego nas Boże ratuj i zachowaj od takich sideł i natarczywości… Wszystkich słuchających tego listu proszę jako najmilszych braci w Chrystusie… Niechaj westchnienie serc waszych ubłaga Boga na nas zagniewanego, abyśmy mogli zwyciężyć nieprzyjaciół naszej duszy i wytrwać w swoim do końca”. List ten i kilka podobnych przekazano wygnanemu proboszczowi unickiemu z Międzyrzeca ks. F. Hannytkiewiczowi. Udało mu się je przewieźć do Galicji, gdzie zainteresował się nimi rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego ks. W. Chotkowski i je opublikował.
Józef Geresz