Komentarze
Źródło: LOT
Źródło: LOT

Życie to kabaret, stary druhu…

Nie mam zbyt wiele czasu ostatnio, by na bieżąco śledzić poczynania graczy naszej sceny społeczno-politycznej. Zresztą wiele można przewidzieć i raczej nic nie zaskakuje.

 

No, może tylko wycofanie z bieżących rozgrywek „Stefana o gołębim sercu”. Człowiek ten, mający parcie na szkło iście premierowskie, musi obecnie przeżywać nie lada katusze, nie mogąc wyrzucić z siebie tej czy innej inwektywy. Współczuję jego lustru, które z braku dziennikarskiego interlokutora musi znosić wszelkie męki przyjmowania na siebie „barwnego języka wielkiego entomologa”.

Wracając jednak do wspomnianego przeze mnie braku czasu, nie oznacza on jednak zupełnej niemożliwości spoglądania na naszą arenę polską. I przyznam się, że gdy ogląda się ją z pewnej oddali i sporadycznie, to człowiek może dojść do wniosku, że nie ma do czynienia z makabryczną areną gladiatorską, lecz raczej z polem dla cyrkowych popisów, szczególnie klaunów. Przy czym ocena ta nie dotyczy tylko samych polityków.

Już czas na przerwę…

Najśmieszniejsze wypowiedzi w naszej sferze społecznej zazwyczaj cechuje zupełny brak logiki. Słuchałem pewnego dnia audycji w Polskim Radio (niestety nie pamiętam programu). Rzecz dotyczyła, a jakże, równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Kanwą dla tych rozważań była przygotowywana przez nasz europejski kołchoz dyrektywa o parytetach w spółkach, także prywatnych. Pomijam absurdalność niektórych rozwiązań, zgodnie z którymi likwidacji podlegałyby te prywatne inicjatywy, w których nie byłoby 50 do 50% w radach nadzorczych i zarządach. Absurdalność tego założenia potwierdza nie tylko kabaretowa twórczość Marcina Dańca, opowiadającego z zapałem o koszmarze kobiet próbujących zrozumieć rozgrywki piłki nożnej, ale także działalność pani ministry do spraw sportu. Funkcjonujące już na zasadzie dowcipów jej pytania i powiedzenia mogą stanowić zapowiedź takiego tornada w futbolu, gdy do niego dorwą się kobiety, nawet z doktorskimi tytułami.

Wracając jednak do rzeczonej audycji, moje największe rozbawienie spowodowała nie tyle informacja o nadciągającym nowym prawie unijnym, ile raczej zbitka tez, wygłoszona przez pewną panią feministkę. Otóż w pierwszej części audycji przekonywała solennie, iż kobiety nic od mężczyzny nie różni (polecam jednak wizytę u okulisty, choć biorąc pod uwagę sportsmenki z byłej NRD, to może i coś w tym jest), zaś w drugiej części zapytana o ustawowe wprowadzanie płci pięknej do zarządów firm oświadczyła, że kobieta ma specyficzny sposób postrzegania rzeczywistości, różny od męskiego. I tu pojawiła się zagwozdka: to w końcu różnią się czy nie różnią? I najciekawszym jest to, że postulat parytetów w zarządach i radach o tyle można uzasadnić, o ile istnieją różnice pomiędzy mężczyzną a kobietą. Bo jeśli tych różnic nie ma, to zatem nie jest ważne, czy dane stanowisko zajmuje mężczyzna, czy kobieta. Przecież zarządzać będzie tak samo. Więc o co chodzi? Może o to, że pewne panie, zasuszone pomiędzy książkami, w okularach jak denka butelek, z natury swojej przegrywają w zawodach na stanowisko sekretarki, więc dlatego chcą poprzez prawo znaleźć się na dyrektorskich stanowiskach i przynajmniej zatrudnić sobie młodego sekretarza, który będzie tak spolegliwy wobec nich, jak one byłyby spolegliwe, gdyby wygrały wyścig do bycia sekretarką.

Odłóż robótki, książkę i miotłę…

Mówiąc zaś poważnie – w naszym życiu społecznym brakuje takiej właśnie przaśnej logiki. Kupujemy każdą bzdurę, nie zauważając, jak robieni jesteśmy w konia. Weźmy np. niejakiego profesora Biniendę, który opracował model matematyczny katastrofy smoleńskiej, ukazujący jasno, że wersja MAK i wersja komisji Millera po prostu nie trzymają się kupy. Dla wiernego czytelnika agorskich gazet czy lisowych tygodników jest on przykładem przygłupa, który jakimiś dziwnymi metodami dochrapał się tytułu naukowego. Zresztą na potrzeby własnych czytelników GazWyb jest w stanie wskrzeszać umarłych. Jedna z cyngielek (feministyczny odpowiednik słowa cyngiel) tejże gazety doniosła, iż przybyłego na spotkanie w UKSW profesora przywitał nie kto inny, jak rektor uczelni ks. prof. R. Rumianek (zginął w katastrofie smoleńskiej, a jego ciało musiało być ekshumowane, bo znowu nastąpiła nieoczekiwana omyłka przy identyfikacji). Tylko gdy donoszono o nadzwyczajnym wydarzeniu, jakim dla mainstreamowych mediów był zakup nowego samolotu dla LOT, osławionego dreamlinera, nikt się nie zająknął, iż jednym z jego konstruktorów był „oszołom i półgłówek z sekty smoleńskiej”, niejaki prof. Binienda. O tym nie zostaliśmy poinformowani, gdyż ważniejsze dla tychże mediów było pokazanie tubylcom znad Wisły, jak się w rzeczonej maszynie podnosi klapę klozetową. Zresztą sam „odtrąbiony sukces” naszej rodzimej awiacji ma też pewien feler, bo w kilka dni później okazało się, że w owym skoku cywilizacyjnym zostaliśmy prześcignięci przez… Etiopię, która zakupiła (zakontraktowała raczej) dziesięć razy więcej tych wyśnionych samolotów. Można powiedzieć, że ten kabaret serwowany nam przez zaprzyjaźnione i przejęte media jest na tyle kuriozalny, że tylko popłakać się ze śmiechu. Otóż nie.

To nie jest przystanek na dugo…

Serwowanie tak kabaretowych zagrywek naszemu społeczeństwu zapewne stanowi zasłonę dymną dla innych, o wiele ciekawszych wydarzeń, niekoniecznie związanych z kryzysem ekonomicznym. Bo można wówczas przejść do porządku dziennego nad sekwencją związanych z katastrofą smoleńską wydarzeń: utajnienie notatek z rozmów Tusk – Putin, odebranie immunitetu Antoniemu Macierewiczowi, wytoczenie sprawy pełnomocnikowi jednej z rodzin ofiar, szczególnie dociekliwemu w sprawach śledztwa. Czy w innej sprawie: nieudana medialnie prowokacja w czasie Marszu Niepodległości, nawrócenie Romana Giertycha, wyciąganie i wyrywanie z kontekstu słów Grzegorza Brauna z jakiegoś wrześniowego spotkania, pełne pasji telewizyjno-radiowe opowieści o rodzinach cudzoziemskich, które boją się mieszkać w Polsce. Lub jeszcze inna sekwencja zdarzeń: Pawlak wylatuje z fotela prezesa PSL, Tusk nagle zaczyna się interesować polskimi elektrowniami, trwają rozmowy o ustanowienie mostu energetycznego z Kaliningradem przy całkowitym pogrzebaniu takich rozmów z niepodległą Litwą. Te ciągi zdarzeń dają wiele do myślenia. Lecz skeczowo traktowana publika o myśleniu już raczej zapomniała. Bo po cóż myśleć, skoro jest kabaret. Prawda i racja stanu muszą poczekać. Tylko czy się doczekają..

Ks. Jacek Świątek