
Żyła prawdziwym życiem
W siedlecki pejzaż wpisała się nie wielkimi czynami, ale dobrocią. Rodzina, uczniowie, przyjaciele i znajomi pożegnali ją w sobotę 8 marca. Pochodziła z rodziny ziemiańskiej osiadłej w Krynicy Podlaskiej. Jej dziadek oraz ojciec - Jakub Giewartowski byli znanymi w Polsce sadownikami i ogrodnikami. W październiku 1944 r. władza ludowa nakazała Giewartowskim opuścić dwór i majątek. O swoim „kraju lat dziecinnych” pani Danusia nie opowiadała dużo, a jeśli już, to drżącym głosem i ze łzami w oczach.
Do końca życia zachowała sentyment do irysów, które z jednej strony uosabiały w jej odczuciu ideał piękna, z drugiej – przypominały rodzinne gniazdo. Poświęciła im antologię pt. „Irysy w przyrodzie, sztuce i kulturze” wydaną w 2011 r. przez Siedleckie Towarzystwo Naukowe wspólnie z Miejską Biblioteką Publiczną w Siedlcach. Była absolwentką „Królówki”, ukończyła polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ale pracowała jako bibliotekarka w Szkole Podstawowej nr 1.
Tak wiele miłości
Pogrzebową Eucharystię pod przewodnictwem proboszcza parafii św. Józefa ks. kan. Sławomira Olopiaka koncelebrowali: ks. dr Robert Kublikowski, ks. dr Tomasz Bieliński oraz ks. dr Jacek Wojda. – Mówi się, że dobrze jest żyć długo. Ale dobrze też krócej, żeby na pogrzebie było dużo ludzi. A pani Danusia żyła długo i ma dużo ludzi na pogrzebie. Nie piastowała żadnej ważnej funkcji, nie marzyła o tym, i nawet jej wzrost świadczył, że woli miejsce w drugim rzędzie – powiedział w homilii ks. T. Bieliński, który znał ją od 2007 r., gdy jako wikariusz rozpoczął posługę w parafii św. Józefa. Zaznaczył, że nie żyła dla siebie, a jednak dla wielu była babcią, mamą, siostrą. Nie założyła rodziny, ale nie czuła się samotna. Ks. Tomasz zwrócił uwagę, że była człowiekiem wielu miłości. To przede wszystkim literatura i zachęcanie innych do czytania, bo – jak mówiła – książka to słowo, a słowo ma moc rzeźbienia ludzi. Kochała poezję Cypriana Kamila Norwida i dzieła Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, szczególnie „Małego Księcia” (już po osiemdziesiątce postanowiła się nauczyć francuskiego, by móc przeczytać ją w oryginale). Zamiłowaniu do wiedzy sprzyjała świetna pamięć. Miłość do sztuki owocowała doskonałą znajomością malarstwa. Redagowała książki, pisała kroniki i – prawie do końca – listy. Pani Danusia kochała Kościół Chrystusowy- służyła mu w Instytucie Teologicznym, w którym nieodpłatnie prowadziła bibliotekę, i w parafii, gdzie przez wiele lat współtworzyła gazetę parafialną „Opiekun”. Zapatrzona w Pana Jezusa, nie wyobrażała sobie dnia bez Eucharystii. Miała wielki szacunek do duchowieństwa.
Od 2021 r. zaczęło się jej odchodzenie. – Często rozmawiałem z nią o łasce dobrej śmierci. Nasza siostra Danusia świadomie się do tej chwili przygotowywała – zapewnił ks. Tomasz. Na ścianie przy łóżku miała obraz Chrystusa Miłosiernego, zmarła o 15.20, w Godzinie Miłosierdzia.
Pielęgnowała relacje
Pięknymi wspomnieniami o D. Giewartowskiej podzieliła się na koniec Mszy św. Urszula Wyrzykowska-Dudek, dyrektor siedleckiej delegatury Kuratorium Oświaty w Warszawie, która w latach 80 pod okiem pani Danuty uczyła się zawodu bibliotekarza. Zapewniła, że bez swojej pierwszej mentorki nie byłaby na tym miejscu, na którym jest dzisiaj.
Chociaż pani Danusia nie znała świata multimediów – nie miała nawet telewizora; była za to wierna radiu – jej uczniowie i wychowankowie wspominają ją m.in. na FB. „To właśnie ona pokazała mi świat książek. To ona w czasie, gdy nienawidziłem czytać, sprezentowała mi «Pana Samochodzika i Templariuszy» i «Tomka w krainie kangurów» i od tego się zaczęło. Podczas wielu rozmów niejako mimochodem przemycała historię regionu. Pokazała na przykładzie swej rodziny dramat kolektywizacji, trudne losy córki «obszarnika» z podsiedleckiej Krynicy, absolwentka Królówki z 1950 r., która po skończeniu polonistyki na KUL nie mogła pracować jako polonistka” – napisał dr Rafał Dmowski. „Dziś był pogrzeb pani Danusi Giewartowskiej. Nigdy nie miała telefonu komórkowego, internetu i mediów społecznościowych, a żegnana była przez tłum ludzi. Jak to możliwe? Żyła prawdziwym, nie wirtualnym życiem i pielęgnowała relacje z ludźmi” – napisała dr Maria Obrębska.
Jak ja kocham tę starość
– Urocza humanistka z ogromnym poczuciem humoru. Wiecznie młoda. Zawsze zorientowana w bieżących sprawach Polski, Kościoła, kultury, szkoły. Uczyłam się od niej radości z życia, zachwytu nad pięknem stworzenia, podziwu dla literackich opisów piękna, szacunku dla każdego człowieka, zaangażowania społecznego – przyznaje zaprzyjaźniona z D. Giewartowską s. Bożena Wetoszka. – Gości przyjmowała w swoim mieszkanku niezwykle serdecznie. Mimo różnicy wieku mogłam z nią rozmawiać o literaturze, malarstwie, o życiu i o wierze. Często wracała pamięcią do pracy w szkolnej bibliotece. Kochała czytelników – i w ogóle ludzi. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek mówiła źle o innych – podkreśla s. Bożena. – Kiedyś kupiła sobie jaskrawożółty płaszcz od deszczu. Zapytałam, czemu taki kolor. Odpowiedziała: jak będę w nim szła w szary i pochmurny dzień, to będzie przypominał ludziom słońce – dodaje.
Wspomina też, że w komodzie pani Danusia pozostawiła kartkę z napisem: „Jak ja kocham tę starość”. – Mówiła, że właśnie teraz uczy się i doświadcza wielu nowych rzeczy: tworzyła piękne kroniki, pisała haiku, wzięła udział w konkursie biblijnym, w kursie „Nowe Życie” prowadzonym przez Szkołę Nowej Ewangelizacji, pogłębiała znajomość francuskiego – wylicza. Dużo się modliła. Należała do kółka różańcowego i do margaretki za kapłanów. Ostatnie lata przyniosły jej dużo fizycznego cierpienia, ale nigdy się nie skarżyła i na nic nie narzekała.
Pozostanie w naszych sercach
O pani Danusi będziemy pamiętać również my. Była wierną czytelniczką „Echa Katolickiego”. – Czwartek zaczynam od lektury „Echa” – mówiła. Dzwoniła do redakcji, dziękowała za artykuły – szczególnie dotyczące sztuki, literatury czy pielęgnowania pamięci o ludziach i wydarzeniach, składała życzenia. Podpowiadała, o czym warto napisać. Rozmowa z nią zawsze była wielką przyjemnością.
Przed laty zachęciła mnie do studiowania polonistyki. Zapamiętam ją przede wszystkim jako osobę potrafiącą pochylić się nad każdym i w każdym zobaczyć dobro. W trudnych chwilach umiała wesprzeć serdecznym słowem. Naprawdę kochała życie. „Stoję z trudem, wszystko mnie boli, ale każdego ranka, budząc się, dziękuję Panu Bogu za kolejny dzień!” – powiedziała, gdy rozmawiałyśmy w grudniu. Była człowiekiem ze wszech miar szlachetnym i pełnym światła.
Monika Lipińska