Komentarze
Żywi i umarli

Żywi i umarli

Kiedy miałam 14, może 15 lat, przeczytałam książkę Zofii Posmysz „Pasażerka”. Nie wiem, kto mi ją podrzucił, ale do dziś pamiętam, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Napisana z perspektywy kata - esesmanki, która broni się (usprawiedliwia) przed swoim mężem - powieść była swoistym nowum wśród obozowej prozy tamtych lat.

Posmysz, choć pracowała jako reporterka w dziale literackim Polskiego Radia, nie podejmowała tematu obozów.

Była przekonana, że nie jest możliwe oddanie tamtej rzeczywistości w słowach. Jednocześnie, kiedy oglądała sprawozdania z toczących się po wojnie esesmańskich procesów (także oświęcimskiej załogi), zastanawiała się, co by powiedziała, gdyby także ją powołano na świadka. Gdyby miała świadczyć przeciwko swojej szefowej Aufseherin Franz. W 1959 r., na jednym z placów Paryża, Posmysz miała wrażenie, że usłyszała charakterystyczny – wysoki, piskliwy – głos. Okazało się, że to nie była Franz, ale paryskie wydarzenie stało się impulsem do napisania najpierw radiowego słuchowiska, a później powieści. Także próbą wyleczenia obozowej traumy. Niemiecka bohaterka „Pasażerki”, obozowa strażniczka Liza, broni się stwierdzeniem, że wierzyła w ideologię, że nie poczuwa się do udziału w zbrodniach, bo robiła wyłącznie to, co należało do obowiązków funkcjonariuszy SS. Że karała więźniów tylko wtedy, gdy inna postawa ją samą naraziłaby na sankcje. I że tylko jeden raz uczestniczyła w selekcji więźniów do gazu. Zresztą pod przymusem. A spotkana na statku Marta mogłaby, zdaniem Lizy, świadczyć na jej korzyść, bo była więźniarką uprzywilejowaną. Jak to uprzywilejowanie wyglądało, może przekonać się każdy, kto zechce „Pasażerkę’ przeczytać. Czemu o tym wspominam? Bo mija 70 lat od wyzwolenia Auschwitz-Birkenauu – polskiego, jak ciągle nazywają go zachodnie media, obozu zagłady. Bo obejrzałam spotkanie z byłymi więźniami KL Auschwitz, m.in. właśnie Zofią Posmysz – Honorową Obywatelką Miasta Oświęcimia i byłą więźniarką także obozów w Ravensbruck i Neustadt-Glewe. I, prawdę mówiąc, zadziwiła mnie jej doskonała forma fizyczna i zupełnie nietrącony zębem czasu sprawny umysł. Bo grupa obecnych na obchodach okrągłej rocznicy 300 Ocalałych będzie z dnia na dzień topniała i bardzo niedługo o tym, co działo się w obozie, nie opowie już żaden ze świadków. A tak naprawdę tylko oni są w stanie przekazać doświadczenia i uczucia człowieka zlagrowanego. Bo na uroczystości z okazji 70 rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau nie zaproszono nikogo z rodziny rotmistrza Witolda Pileckiego. Bo ciągle nie oddaliśmy należnej mu historycznej sprawiedliwości. Bo usprawiedliwiamy oprawców i w imię politycznej poprawności zrównujemy kata z ofiarą. Pisząc o obozach, łatwo popaść w niepotrzebny patos. Ale można też problem łatwo zbagatelizować. Zmanipulować, przeinaczyć, zapomnieć. Byli więźniowie obozów ostrzegają, że jeśli zapomnimy o tym, które było, stworzymy nowe piekło. Jeszcze gorsze, bo przecież mamy możliwości. Tadeusz Borowski, także więzień Auschwitz, pisał, że „żywi zawsze mają rację przeciw umarłym”. Postarajmy się jednak, żeby racje żywych i umarłych nie były ze sobą w sprzeczności.

Anna Wolańska