Przyjaciel Boga i ludzi
Poczytuję sobie za wielkie szczęście i zaszczyt fakt, że należałem do grona jego przyjaciół i współpracowników, gdyż z jego woli pełniłem funkcję wikariusza generalnego w naszym Kościele diecezjalnym. Stwierdzam z żalem, ale i z pokorą, straciłem Największego Przyjaciela na ziemi, bo takim mianem określał mnie i do mnie się zwracał śp. bp Jan Mazur.
Troskliwy pasterz
Ksiądz Biskup Jan był wspaniałym i wielkim pasterzem, pełnym poświęcenia w szukaniu zagubionych. Gorliwie głosił Słowo Boże, przemierzając wzdłuż i wszerz naszą diecezję. Był zatroskany o kapłanów, którzy przy Jego boku, wsparci Jego mądrością, budowali Królestwo Boże na naszej ziemi podlaskiej, użyźnionej męczeńską krwią i żywą wiarą unitów. Jego relacje z kapłanami układały się bardzo dobrze. Czasem były momenty, gdy trzeba było podnieść głos i okazać swoją stanowczość. Ksiądz Biskup tak uczynił – byłem tego świadkiem – ale za chwilę przytulił i powiedział, zwracając się po imieniu: „Pamiętaj, tego robić nie można”. I właśnie to ojcowskie upomnienie więcej zrobiło, bardziej pobudziło do refleksji i zrozumienia, niż kara. Oczywiście, jeśli trzeba było, to stosował karę – ale wtedy od razu był gest pomocy, wyciągniętej ręki, przebaczenia.
Był pasterzem na wzór Dobrego Pasterza. Bronił Krzyża Chrystusowego i wartości chrześcijańskich za cenę trudu, odwagi, cierpienia, poświęcenia, umartwienia i postu, który zachowywał aż do ostatnich dni. To człowiek wielkiego formatu – w wymiarze eklezjalnym i patriotycznym. Słowa „Bóg, Kościół, Honor, Ojczyzna” nie były dla niego jedynie hasłami ze sztandarów, ale stanowiły codzienny standard jego życia.
Troska o seminarium
Ksiądz Biskup bardzo troszczył się o powołania kapłańskie i często zachęcał do modlitwy w tej intencji. Troszczył się o seminarium. W czasach totalitaryzmu komunistycznego potrafił dawać przykład pracy i wysiłku – sam pracował na budowie razem z klerykami – aby dać przykład, aby zachęcić innych. Potem była budowa nowego gmachu seminarium w Opolu Nowym i wielkie poświęcenie, zaangażowanie oraz pokora Księdza Biskupa, by uzyskać fundusze na ten cel.
Bardzo cieszył się, że mogły powstawać nowe parafie i kościoły w diecezji. Sam doświadczyłem jego wielkiej życzliwości i pomocy w tym względzie. Wybudowałem pięć kościołów i uczestniczyłem w tworzeniu trzech parafii (Manie, Krzewica i parafia Chrystusa Króla w Międzyrzecu Podlaskim). Ksiądz Biskup wspierał duchowo i materialnie – choć ja nie musiałem akurat korzystać ze wsparcia materialnego, bo parafia św. Józefa w Międzyrzecu była tak ofiarna, że budowaliśmy kościoły sami. Natomiast niejednokrotnie byłem świadkiem, jak Ksiądz Biskup dawał pieniądze na budowę kościoła kapłanom, którzy mieli jakieś trudności materialne. Potrafił oddać na ten cel przysłowiowy ostatni grosz. To była jego troska i jego radość.
Wspierał budowę kościołów
Bardzo ważne było dla mnie jego wsparcie duchowe, modlitewne oraz wielki autorytet. Błogosławił, cieszył się, odwiedzał, chętnie jechał święcić plac pod budowę kościoła – to był jego żywioł. Niestraszne mu były trudne warunki. Pamiętam poświęcenie placu pod budowę kościoła Chrystusa Króla – brnęliśmy po kostki w błocie, Ksiądz Biskup wysiadając z samochodu wpadł w to błoto, wybrudził sutannę – ale nie zwracał na to uwagi, tylko szedł z radością na twarzy, że powstaje nowy kościół – dom Boga i ludzi, którzy tutaj będą Go chwalili.
Pamiętam, jak w czasie budowy zaistniało niebezpieczeństwo, że architekt nie zdąży na czas przygotować planów i pozwolenie straci ważność. Powiedziałem o tym Księdzu Biskupowi. A on na to, że podobno w Krakowie gdzieś buduje się podobny kościół. Wstaliśmy o 3 rano i pojechaliśmy do Krakowa. Okazało się, że ten projekt jest zły, że kościół przypomina halę fabryczną. Jedziemy więc dalej – do Tarnowa. Abp Ablewicz wysłał z nami swojego kapelana, żeby oprowadził nas po diecezji, tam gdzie budowały się kościoły. Udało się znaleźć architekta, który obiecał, że zdąży z projektem na czas.
Ksiądz Biskup prowadził samochód całą drogę. W pewnym momencie zacząłem odmawiać brewiarz i zasnąłem nad nim. Kiedy obudziłem się, Ksiądz Biskup zażartował: „Pewnie ten brewiarz odmówiłeś już na dwa dni, bo spałeś”. A on był niezmordowany.
Żył sprawami diecezji
Za każdym razem, kiedy mnie widział, pytał: „Jak ci idzie? Co udało ci się zrobić?”. On był tym stale zainteresowany, bo on tym żył: żył diecezją, sprawami ludzi i sprawami kapłanów.
Wiele z nim rozmawiałem – i nigdy nie zauważyłem, by do kogoś chował urazę lub o kimś źle mówił. Nawet, jeśli doznał jakiejś krzywdy, ofiarowywał to na chwałę Bożą. Nikogo nie potępiał, wszystkim przebaczał, wszystkich po chrześcijańsku miłował, pomny na słowa Pana: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy” – to głosił i tym żył. Był wielkim świadkiem prawdy, miłości, nadziei i wiary w zmartwychwstałego Pana. To był prawdziwy pasterz, ojciec oraz przyjaciel Boga i ludzi.
To tylko maleńki wycinek Jego pięknej osobowości. Praca i posługiwanie pasterskie na różnych odcinkach życia Kościoła diecezjalnego i Ojczyzny to bardzo rozległy temat, o czym powstaną wielkie opracowania wspomnień i wielkie biografie, bo każde spotkanie ze śp. bp. Janem było czerpaniem z głębokiej duchowości, płynącej z umiłowania Boga, Kościoła, Matki Najświętszej i Ojczyzny.
Ostatnie spotkanie
Na dwa dni przed śmiercią w pełnej świadomości dawał dowód i wyraz wielkiego spokoju i przygotowania na spotkanie z Panem. Jeszcze brzmią w moich uszach słowa błogosławieństwa udzielonego w tym dniu, które skierował do całego Ludu Bożego Kościoła diecezjalnego. Kreśląc wyraźnie znaki krzyża powiedział: Benedicat Vos Omnipotens Deus, Pater, et Filus, et Spiritus Sanctus. To, co wypełniało Jego serce, przekazał nam wszystkim.
Niech będzie Bóg błogosławiony w Jego Świętych.
Ks. infułat Kazimierz Korszniewicz