Komentarze
Ten szczęsny czas

Ten szczęsny czas

Tak jakoś dziwnie się składa, że ostatnio wokół mnie same uroczystości wspomnieniowe. Przeżywane w szerokim i węższym gronie. Raz smutne, to znów radośniejsze. Na przykład zjazdy absolwentów.

Dziś zastanawiam się, czy to znak czasu, czy po prostu zwyczajne, kolejne spotkania po latach. Ale te, cykliczne przecież imprezy, które jeszcze niedawno umykały jakoś mojej uwadze, teraz zdecydowanie ją przykuwają. Ciekawe, czemu? (Może jutro o tym pomyślę.)

Gdyby wysnuć wnioski z obserwacji wyżej wymienionych zjazdów, okazałoby się, że najliczniejszą grupę absolwentów stanowią w Polsce byli uczniowie liceów ogólnokształcących. Inne szkoły jakby bardziej powściągliwe były w przywoływaniu przeszłości. Ale bo też żadnego chyba czasu nie da się porównać z tym licealnym – nastoletnim, buntowniczym i niszczycielskim, a jednak pełnym nadziei.

Lubię ten klimat powrotu do minionego. Do tego, czego nie da się zatrzymać na dłużej, ale do czego czasem – choćby tylko na chwilę – udaje się powrócić. Rozrzewniają mnie te radosne spotkania po latach – czasem nawet kilkudziesięciu. Dystyngowanych starszych panów i pań z zamazaną make-upem twarzą w nadziei odnalezienia choćby drugiej młodości. Kilkanaście znów wspólnie przeżytych godzin to dla niegdysiejszych kolegów naprawdę ważne chwile. W ruch idą stare kroniki i wydawane przed laty szkolne gazetki. Tam można odnaleźć ducha zaprzeszłego już często czasu, przywołać dawne przyjaźnie i powrócić do tego, co uleciało. W intelektualiście z rozwiana czupryną rozpoznać dobrze dziś prosperującego biznesmena, a subtelniutką szatynkę wspomnieć jako obiekt naszych szczenięcych westchnień. W tzw. części artystycznej zamruczeć razem z dużo młodszymi kolegami: „Ta nasza młodość, ten szczęsny czas. (…) Co nie ustoi w miejscu zbyt długo.” A potem z perspektywy eksperta zaśmiać się z gorzką ironią: „I co ty, dziecko, wiesz o młodości?”.

Na takim zjeździe jak na lekarstwo absolwentów poniżej czterdziestki. Oni jeszcze odnajdują się w tym życiowym pędzie, jeszcze nie wiedzą, jak ważne jest zatrzymanie niezatrzymywalnego. Jeszcze pracują na swój tzw. życiowy dorobek. Przyjadą za parę lat, kiedy już będą odcinali kupony od tego, co zdobyli. Bo nie da się ukryć, że takie spotkania to też afiszowanie się swoimi osiągnięciami. Medale i honorowe miejsca zazwyczaj czekają na tych, którzy kimś są i coś w świecie znaczą. Albo choćby znani są z tego, że są znani. A mnie się marzy, żeby uhonorowano kiedyś zwykłego, porządnego człowieka. Szaraka. Choćby i symbolicznie. Za to, że godnie żyje, że każdego dnia z determinacją uprawia swój ogródek. Że nie poddaje się codzienności i potrafi cieszyć z rzeczy i spraw maleńkich. Kto wie, czy nie więcej to warte i nie trudniejsze od wielu złudnych osiągnięć.

Anna Wolańska