Historia
Źródło:
Źródło:

O bohaterach nigdy za wiele

„W obliczu Boga Wszechmogącego (…) kładę swe ręce na ten Święty Krzyż (…) i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej (…) Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił - aż do ofiary mego życia…” (z przysięgi żołnierza Armii Krajowej)

 

II wojna światowa zakończyła się kilkadziesiąt lat temu. Pokolenie zrodzone zaraz po 1945 r. zdążyło się już zestarzeć. Czy jest więc sens wracać do tych tragicznych czasów?

Powtórzę zatem tytuł: „O bohaterach nigdy za wiele”. Wątpliwości takowych nie miał również Franciszek Zwierzyński, pasjonat – badacz lokalnej historii, który wydał właśnie monografię opisującą wojenne losy oficera Armii Krajowej, komendanta obwodu mińskiego – Ludwika Wolańskiego ps. „Lubicz”.

Autor podjął się zadania trudnego. Jego badania nie dotyczyły przecież działacza znanego w skali kraju, co znacznie ułatwiłoby dotarcie do źródeł, lecz „akowskiego” komendanta Mińska Mazowieckiego. Większość żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego niestety już nie żyje, zaś archiwalia terenowych struktur AK – za sprawą tak Niemców, jak i Sowietów – w wielu przypadkach po prostu nie zachowały się. Dlaczego to piszę? Chcę w ten sposób podkreślić wartość przedstawianej publikacji, która przybliża nam historię nie przysłowiowych „generałów” z Warszawy, ale żołnierza – może i jednego z wielu, ale „z krwi i kości”, organizującego ruch oporu na naszym właśnie terenie.

Książka dotyka sprawy szerzej niż wskazywałby na to jej tytuł. Oczywiście siłą rzeczy przez cały czas na jej stronach przewija się postać „Lubicza”. Autor nie poprzestaje jednak na tym, prezentując liczne wątki poboczne, omawiające cały szereg akcji bojowych, dni chwały, ale i klęski Armii Krajowej obwodu „Mewa” (wojenny kryptonim dla Mińska Mazowieckiego).

Czytelnik ma doskonałą okazję zapoznać się z historią działalności mińskiego podziemia z lat II wojny światowej oraz pierwszych miesięcy po tzw. wyzwoleniu tych ziem przez Armię Czerwoną. Wartość poznawczą pozycji zdecydowanie podnosi przywołanie przez F. Zwierzyńskiego  licznych wspomnień uczestników opisywanych wydarzeń, co dodaje książce wiarygodności, wprowadza odczucie bezpośredniego „słuchania” relacji świadków wydarzeń.

Monografia nie ma oczywiście waloru stricte podręcznika. Nie jest to jednak w żadnym razie zarzut kierowany pod adresem autora. Wprost przeciwnie. Utrzymanie dość prostego, a więc zrozumiałego języka pozwala przypuszczać, że pozycja ma szanse trafić pod przysłowiowe „strzechy”, do rąk wielu czytelników.

 

Franciszek Zwierzyński
autor publikacji

 

Czy historia komendanta „Lubicza” jest nadal żywa wśród mińszczan?

 

W okresie okupacji hitlerowskiej „Lubicz”, jako obwodowy komendant AK, znany był szerokiemu kręgowi osób z nim współpracujących. Nawet Żydzi mińscy potrafili mówić o nim „nasz komendant”. Fakt pojmania „Lubicza” w Kałuszynie przez połączoną obławę NKWD i polskie UB szeroko komentowany był wśród podkomendnych i społeczeństwa. Jak wiadomo, zaostrzona propaganda komunistyczna starała się wymazać z historii Polski wszelką działalność Armii Krajowej, a znane czyny zbrojne przypisać Gwardii i Armii Ludowej. Dla przykładu znany miński działacz komunistyczny Franciszek Mówiński w książce „Szumcie Wierzby” przekłamując fakty, wychwala się podrzuceniem listu do niemieckiego starosty Bitrycha w sprawie uwolnienia zakładników zatrzymanych po zamachu na szefa Gestapu Schmidta czy rzekomych przygotowań GL do odbicia więźniów w Latowiczu.

Pięćdziesięcioletnia dziura historyczna zrobiła swoje – odeszli na wieczną wartę bohaterowie, zniknęły dokumenty, raporty i rejestry. Pozostały tylko fragmenty historii. Dzisiaj „Lubicz” zachował się w pamięci mińszczan jako bohater tamtych czasów, choć dla młodego pokolenia jest mało znany. Dlatego naszym obowiązkiem, jako ostatnich świadków tamtych czasów, jest przypominanie historii AK i osoby komendanta „Lubicza”.

 

Gdyby po II wojnie światowej Polska nie znalazła się w strefie wpływów sowieckich, a do kraju powróciłby rząd „londyński”, kim byłby „Lubicz”?

 

Należałoby przede wszystkim zastanowić się, jaka byłaby Polska powojenna, jeżeli byłaby wolna i demokratyczna – ale są to fantazje nierealne. Wiadomo, że po okupacji niemieckiej na ziemie polskie wkroczyła Armia Czerwona i to władze sowieckie decydowały o tym, jak ma wyglądać życie społeczno-gospodarcze naszego kraju, a te były obce narodowi polskiemu. W dodatku wielcy sojusznicy wydali Polskę na pastwę Stalina. Stąd też pytanie to pozostaje poza realiami. Z pewnością jednak gdyby do kraju wrócił rząd „londyński”, wkrótce zostałby przez Sowietów i polskich zdrajców unicestwiony. W pierwszej fazie „Lubicz” byłby uhonorowany, awansowany wyższym stopniem wojskowym i otrzymałby znaczące stanowisko. Jednak w ostateczności podzieliłby los swojego komendanta z AK – gen. „Niedźwiadka”.

 

Na jakich źródłach polega Pan bardziej, pisząc tego typu monografię: pamięci świadków wydarzeń czy też dokumentacji archiwalnej?

 

Materiały do napisania książki „Lubicz zawsze żywy” zbierałem w zasadzie, choć bezwiednie, prawie przez całe moje życie. Książka powstała na bazie zapamiętanych faktów i zdarzeń, kontaktów z uczestnikami podziemia akowskiego – ich relacji i przekazanych mi notatek. Niewiele korzystałem z zapisów archiwalnych, bo ich po prostu nie było. Część dostała się w ręce niemieckie, a część zabrali Sowieci. W sprawie śmierci „Lubicza” i ukrycia jego zwłok pisałem do archiwów krajowych i londyńskich, ale znikąd nie otrzymałem konkretnej wiedzy. Także apele prasowe kierowane pod adresem byłych funkcjonariuszy UB, SB i MO pozostały bez echa. Pozostała jeszcze Moskwa i raporty NKWD, ale do nich nie miałem możliwości dotarcia. Stąd też tytuł monografii – „Lubicz zawsze żywy”.

Andrzej Sprycha