Idzie tak krzyżową drogą ostatnia polska święta – Prawda…
Niektórzy rzeczywiście w chorobie własnej, znękani życiem i latami na grzbiecie, padli w ziemię jak ziarno na zasiew. Ale i tacy byli, wokoło których jak mgła niepewność co do ich zgonu. Może i listy pożegnalne pisali, być może „osób trzecich” działania nie wykryto, a może wykryć nie miano. Być może wiedzieli za dużo. Zaduszki i tę właściwość posiadają, że choć w zawoalowany sposób, to jednak to, co zakryte i zasłonięte, staje przed oczami w całej swojej prawdzie. To swoiste święto prawdy. Choć nie wyrażonej do końca w słowach, to jednak przeczuwanej i wyczuwanej, targającej bardziej serce niż rozum. Człowiek w swoim ziemskim biegu ciągle w zmienności i nietrwałości zanurza swoje bycie na tej ziemi. Na koniec jednak grób utrwala ludzką istotę i pozwala przyjrzeć się jej dokładniej. W pewnym sensie groby są jedyną pewnością w naszej egzystencji. Może dlatego są jak najbardziej prawdziwe.
„Ich lekka pamięć potrzebuje czułości…”
Jednak w te listopadowe dni nie poezji i wrażeń estetycznych nam trzeba, lecz granitowej twardości prawdy. Groby i tę właściwość mają, że niemalże nakazują, rozkazują, zmuszają do zadawania pytań. Bo i pytań rodzi się wiele. Nie tylko tych osobistych, zamkniętych zazwyczaj w najprostszej formie: „Dlaczego?”. To pytanie, niestety, zazwyczaj pozostaje bez odpowiedzi, głucho dudniąc pod czaszką. Ale i inne pytania się rodzą. I muszą się rodzić. Bo jeśli giną ludzie w państwie naszym znaczący wiele, może nawet najwięcej, a potem odchodzą nagle ci, którzy chcieli zagadkę odejścia tamtych rozwikłać, to naturalnym odruchem jeszcze działającego rozumu jest stawianie pytań. Tej delikatnej tkanki intelektu nie wolno niszczyć prostackimi odzywkami, bzdurami wypisywanymi na internetowych forach, żartami głupawymi i o odruch wymiotny przyprawiającymi. Tak, ich pamięć wymaga czułości, ale nie roztkliwienia. Ta czułość to owe chrząstki sumienia z wiersza Herbertowskiego. I stawiam pytania, właśnie w owe zaduszkowe święta. Dlaczego musieliśmy poszukiwać ciał zmarłych w dwa lata po ich odejściu, skoro zapewniano nas o sprawnym państwie, zdającym egzamin, o przekopywanej ziemi, co już ponoć żadnej niespodzianki nie kryje, o idących ramię w ramię bratnich lekarzach i śledczych… Dlaczego w ciałach odnajdywaliśmy niedopałki papierosów, gumowe rękawice, kawałki płócien… Czyżby dlatego, że w ten sposób, jak głosi pewna znana dziennikarka, chciano naznaczyć ich ciała do identyfikacji? A może właśnie chciano naznaczyć także nasze sumienia, naszą godność i honor? Czemu tak nagle odchodzą ci, co wiedzieli dużo lub chcieli wiedzieć więcej? Czemu ów „nieznany samobójca” wciąż krąży po Polsce, a nasze organa śledcze jakoś nie mogą go namierzyć? Tych pytań zdaje się być jeszcze więcej, lecz gardło ściska żałość jak cmentarny wiatr…
„Tą śmiercią zadano nam po raz drugi to samo życie…”
I nie są to pytania nic nie znaczące. Można oczywiście twierdzić, że deszcz pada, gdy inni nam plują w twarz. Estetyka własna to kwestia smaku. Lecz gdy idzie o żniwo śmierci, jakie dziwnym trafem rozpościera się wokół smoleńskiej tragedii, to nie wolno mówić o braku znaczenia i przypadkowości. Bo kłamstwo czy prawda w tym przypadku stają się kamieniem węgielnym naszego polskiego lub nie-polskiego losu. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że ci ginący nad smoleńskim lasem, niszczeni jeszcze po śmierci i profanowani, stanowią o naszym państwie, o które w końcu walczyły tysiące przez wieki. Lecz także o państwie, którego samodzielne i niepodległe istnienie stanowi o nas. Dotarcie do prawdy nie jest tylko kaprysem rodzin, polityczną ustawką, marzeniem śledczego z trzeciego rzędu czy też koniecznością sprawnego napisania podręczników o historii współczesnej. To swoisty zakład o nasz byt lub niebyt. Co ciekawsze, doskonale rozumie to tamta strona (nie czytaj od razu Rosjanie, bo nie o tym piszę). Staranne zacieranie śladów, mylenie tropów, usłużni idioci w dziennikarskich szatkach, wrzutki medialne, fotosy na obcych serwerach, tysiące wpisów i komentarzy w internecie, usuwanie świadków mogących zmienić tory przyjętych tez to tylko nieliczne, ale znamienne świadectwa o postrzeganiu znaczenia tamtego kwietniowego „zdarzenia”. Po drugie właśnie kłamstwo w tej sprawie może i zapewne stanie się doskonałym narzędziem do wprowadzenia w ogóle kłamstwa jako zasady życia społecznego. Bo jeśli godzimy się na nieprawdę w sprawie życia i śmierci naszych elit, to cóż stoi na przeszkodzie, by takiej zgody nie wydać również na inne działania czy machinacje. Nie darmo św. Augustyn pisał, że bez sprawiedliwości państwo przeradza się w zgraję zbójców. A sprawiedliwość oparta jest zawsze na prawdzie.
„Maturalny egzamin z człowieka…”
Poeta Leszek Migdał w swoim wierszu „Pożegnanie”, z którego zaczerpnąłem śródtytuły, napisał jeszcze jedną frazę, którą warto zacytować. Wobec tragedii smoleńskiej pisał: „Pomiędzy katedrą z ciała, kości i krwi a zwykłym błotem, krąży znikliwa iskra zwana duszą – nie dajmy jej zniknąć”. Cmentarne ogniki, pełzające w te dni uporczywie po mogiłach i grobach, to znak nie tylko pamięci. To znak życia, które należy przechować. Szczególnie w pamięci. Lecz nie tylko. Gdybyśmy na pamięć jeno się zdali, wówczas sami stalibyśmy się grobami pobielanymi, co zewnętrznie nawet są przyjemne dla oka, ale w środku pełne są zgnilizny i truchła. Ci, co zabijają pamięć o Smoleńsku, wykpiwają ją i poniżają, najbardziej boją się działań, które płyną z pamięci. Owej duszy, co strach przełamując, wychodzi na powierzchnię i żąda właściwego dla siebie miejsca. Nawet jeśli ten maturalny egzamin z człowieka to będzie „długa droga do Damaszku przez pustynię, dobrowolne kluczenie, ociemnienie, post, pielgrzymowanie pozornie bez celu, uwiąd pragnień i samotność, czczość, nowe powołanie do arcydzieła, radość odnalezienia, uspokojenie, i szaleństwo, zaparcie się milczenia”.
Ks. Jacek Świątek