Na Bożym kowadle
Zanim Bartek Ciok został misjonarzem, był…
…śpiochem! (śmiech) Wylegiwanie do 10.00 to moja słabość. Na misji jednak wstaję o 5.30, a kładę się spać koło północy. Codziennie. Placówka Children Life and Mission w Namugongo, w Ugandzie, jest bardzo wymagająca. Chłopcy ulicy, których wychowujemy, mieszkają w ośrodku prawie cały rok. Jest to równe z brakiem szans na słodkie lenistwo.
Co musi się stać w życiu młodego człowieka, żeby z dnia na dzień zostawić pracę, rodzinę, przyjaciół – i stwierdzić: jadę na misję?
Musi się stać Bóg. Bóg jest miłością i nie jest to billboardowy slogan. To żywa prawda, którą każdy ma wyrytą w głębi swojego serca.
Aby wyjechać na misję, nic specjalnego nie zrobiłem. Powiedziałem malutkie, ale prawdziwe Amen dla miłości i powoli zacząłem udowadniać, że nie rzucam słów na wiatr. Przygotowanie osobiste wraz z formacją misyjną zajęły trzy lata. Przygotowałem rodzinę, przyjaciół, zdążyłem też przez ten czas przekazać obowiązki. Kiedy w grę wchodzi powołanie, to Jezus nie lubi pośpiechu. W końcu to decyzja, która ma zmienić życie. Z dnia na dzień niczego nie zostawiłem.
Jak wygląda codzienność misjonarza świeckiego w Namugongo? Czym się Pan zajmuje?
Najważniejsze to dbać o swoją świętość. Żeby dawać, trzeba coś mieć. ...
Monika Lipińska