Na deptaku w…
Cała nadzieja w ministrze Sienkiewiczu, który z upodobaniem tropi polskich nacjonalistów spod klubowych znaków. Ma determinację Julii Pitery, która dostrzegła korupcyjne zachowania nawet w zakupie śledzia. On zapewne (oczywiście minister, a nie śledź) położy tamę tym okropnym ekscesom i da odpór wrażym siłom. W tym wspaniałym dziele nie przeszkodzi mu nawet fakt, że całe zajście na gdyńskiej plaży sprowokowali sami meksykańscy marynarze. MSZ Stanów Zjednoczonych Meksyku, które natychmiast zainterweniowało w sprawie „plażowego nacjonalizmu”, w swojej nocie stwierdziło, iż 57 marynarzy spokojnie sobie odpoczywało na nadmorskim piasku. Zapewne do standardów tej części Ameryki należy klepanie po pośladkach nieznanych sobie kobiet, które w towarzystwie małych dzieci spacerują po plaży, czy też obmacywanie ich, a gdy nie są zbyt chętne do tej formy relaksu, wówczas bicie ich na odlew w twarz. Dla ministra Sienkiewicza nie będzie to problemem. W końcu staranie się o czystość i wypalenie nacjonalizmu w naszym kraju dość szybko może spotkać się z ideą wielokulturowości i otwartości na obyczaje innych. W końcu podróże, nawet te krajowe, winny kształcić. Nie jest więc dziwne, iż minister nawet słowem nie zająknął się o problemie prostytucji przydrożnej. Wszak pracujące tam panie są wspaniałym przykładem krzewienia znajomości innych kultur, a przez to zwalczania nacjonalizmów i faszyzmów wszelakiej maści. Z niecierpliwością oczekuję, że pan minister zaproponuje, aby jakieś ministerstwo lub inny urząd centralny zaczął płacić tymże „pożytecznym społecznie” osobom jakiś ryczałt lub przynajmniej składkę ZUS. Bo przecież o idee szczytną chodzi.
Sens głęboki Ciechocinek zna
Odchodząc jednak od problemów pana ministra Sienkiewicza, trzeba zauważyć, iż spacery po deptakach lub innych promenadach posiadają niesłychany walor poznawczy. W plątaninie ludzkich głosów można odnaleźć kapitalne stwierdzenia, które jak w soczewce ukazują dzisiejszą „duszę polską”, a właściwie to coś, co za nią uchodzi. Spacerując całkiem niedawno ul. Rodziewiczówny w Kołobrzegu, zwróciłem uwagę na kilka fraz wypowiedzianych przez cokolwiek młode osoby. W rozmowie pewnej grupy młody chłopak zaczął mówić swoim znajomym o problemie ze znalezieniem odpowiednich argumentów ze swoimi rówieśnikami. Słysząc to, stojąca obok dziewczyna (choć może trzeba by powiedzieć dziewczynka) parsknęła śmiechem: „Argumenty? Tobie? Po co?”. Niby nic nieznacząca fraza, a jednak punktowo oddaje całą dzisiejszą sytuację polityczno-społeczną. Ryszard Legutko w książce „Triumf człowieka pospolitego”, analizując podobieństwa pomiędzy realnym socjalizmem a ustrojem demokratyczno-liberalnym, zauważa, iż w obu przypadkach występuje tłum swoistych Pawłów Morozowów. O ile w socjalizmie te osoby były dość jasno scharakteryzowane, to w rzeczywistości dzisiejszej przybierają one dość zawoalowaną postać. Jak pisze autor, łączą w sobie cechy moralisty, komisarza i donosiciela. Innymi słowy (Legutko pisze tylko o dziennikarzach, ja osobiście uważam, że znaleźć takie persony można wszędzie) – są to persony, które nauczyły się w ramach jakiejś tam poprawności co jest „dobre”, a co „złe” i za wszelką cenę, nawet za cenę głupoty, bronią tychże, jak okopów Świętej Trójcy. Cóż jednak mają one wspólnego z ową parskającą ze śmiechu dzieweczką? Otóż ta panienka najlepiej odmalowała dzisiejszą debatę publiczną i szeptane rozmowy Polaków. Po co argumenty? Przecież każdy wie jak jest, a jeśli ktoś ma inne zdanie, to wyśmieje się go, przylepi łatkę nacjonalisty, wstecznika, ciemnogrodzianina itd. Dobrze, że dzisiaj już nie ma w użyciu kułaka i burżuja. Przypomniała mi się w tym momencie obecna (jeszcze) prezydent Warszawy, która w jakiejś debacie z posłem Brudzińskim wyzwała go od seksistów i niemal kazała wywalić go ze studia tylko za to, że powiedział, iż szanuje ją jako kobietę. Minister Sienkiewicz też nie musi dociekać, kto zaczął ową bójkę. Wystarczy, że znalazł nacjonalistów. Co nie udało się w Białymstoku, w Gdyni zostało nadrobione. Argumenty nie są ważne. I nie chodzi mi o obronę nawalających się facetów, ale o proporcję w ferowaniu wyroków.
Sączyć temat całe dnie
Bzdurność ubrana w szatki nowoczesności wciska się nam cały czas. Już dzisiaj mało kto pamięta, jak pewna dziennikarka w TVN24, zapytana przez kolegę ze studia, czy widzi niesione w Marszu Niepodległości hasła jątrzące i nawołujące do przemocy, odpowiedział, że tak, po czym zacytowała: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Ostatnio ten „wyczyn” powtórzył redaktor Rzeczpospolitej, pytając posła Piętę, czy popiera skinheadowskie hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Pomyślałem sobie, że w końcu w umyśle redaktorka Polacy stali się prekursorami. W końcu, gdy nikt jeszcze o skinach nie słyszał, to my już wymyślaliśmy dla nich slogany. Ale poważnie mówiąc, zastanawiam się, dlaczego nikt nie reaguje na podobne temu bzdury w przestrzeni publicznej. Otóż ta przestrzeń przestała być otwarta naprawdę. Dzisiaj liczą się li tylko opinie i mniemania. Do tego stopnia, że straciliśmy już dobry węch pozwalający odróżnić kłamstwo od prawdy. Nie umiemy wyważyć już właściwych proporcji i dlatego łatwiej nam z „wrażliwością” pochylać się nad bezdomnym psem, niż nad pobratymcem z własnego gatunku. Karmi się nas przy tym jakimiś internacjonalistycznymi kawałkami, które każą wyżej stawiać potrzeby imigrantów niż własnych rodaków. Nie jestem zwolennikiem prania innych za samą inność, ale również nie jestem zwolennikiem zwożenia na siłę lub umożliwiania osiedlania się całych grup społecznych z innych kręgów cywilizacyjnych. Przykładem są chociażby Włochy. Ogromnym i niestety, złym echem odbiła się w tym kraju wizyta papieża Franciszka w Lampeduzie. Nie dlatego, że pojechał pochylić się nad biedą imigrantów, ale dlatego, że we Włoszech imigranci są rzeczywistym problemem. Mało ich pracuje, ale w kolejce do tamtejszej opieki społecznej są ich całe tłumy. Kto był w jakimś mieście włoskim, ten doskonale to wie. To, co powyżej napisałem, zapewne zostanie uznane za przejaw nacjonalizmu. Ale gdyby tylko trochę pomyśleć, czy nie można uznać tego za obronę interesów danej społeczności politycznej? Przecież nie namawiam do tego, by zabijać imigrantów, tylko do tego, by pozwolić im żyć we własnym kraju. Nie mówię o imigrantach politycznych, tylko o ekonomicznych. A jeśli mają żyć w danej społeczności, to powinni podporządkować się istniejącym w niej prawom. Jeśli tego nie uczynią, nie widzę powodów, by ich tolerować, tak jak nie toleruje się przestępców łamiących prawo. Ale i tak zostanę nazwany nacjonalistą i zacznie mnie tropić minister Sienkiewicz. Bo prawda nie jest ważna, ważniejsza jest ideologia (tak ślepa, jak stado baranów).
Ks. Jacek Świątek