Taki ma grymas ten czas
Mniemania ludzkie raczej nie stanowią o rzeczywistości i prawdzie, ale bardziej o marzeniach i snach respondentów. Każda panna chce być wszak szczupła w tali jak osa i mieć buźkę lalki Barbie, więc biorąc udział w badaniach na temat ideału piękna, opisze dokładnie własne przekonania - niemające najmniejszego styku z rzeczywistością.
Zamiłowanie do sondaży wszelkiej maści zdaje się być w naszym społeczeństwie dzisiaj na poziomie zamiłowania konia do owsa. Nie mając związku z rzeczywistością albo też mając znikomy, są dzisiaj doskonałym narzędziem oddziaływania na ludzkie stado. Czemuż? Czy tylko dlatego że stanowią uzewnętrznienie naszych marzeń i snów? Czy dlatego że uosabiają panujące trendy i mody? Czy tylko dlatego że na dobrą sprawę nic nas nie kosztują? Wydaje mi się, że sprawa sięga nieco dalej. Otóż sondaże pozwalają nam bez żenady wyrazić nasze własne zdanie, chociażby było ono jak najbardziej głupie czy chamskie. Anonimowość badań społecznych sprawia, że nie trzeba martwić się nawet o rozpoznawalność wśród ludzi. Mogę wyrazić każdą opinie i sąd bez najmniejszych konsekwencji, ale za to z wielką satysfakcją, że moje zdanie jest moim. Mam zdanie – to po prostu inna nazwa zwykłego kompleksu. Człowiek w miarę racjonalny umie powiedzieć, że na czymś się nie zna, więc nie zajmuje stanowiska. Zakompleksiony homo sapiens zawsze musi mieć własne zdanie. Choćby najgłupsze, ale własne. Inaczej nie jest w stanie cieszyć się z własnego istnienia. Problemem jest tylko to, że taka forma istnienia zakotwicza w naszej społeczności zwykłą głupotę i chamstwo. One znajdują dom w przestrzeni publicznej. I nikogo nie dziwią ekscesy nawet najwyżej postawionych czynników.
Naiwność to czy przesłanie
W czasie poprzedzającym piątą rocznicę tragedii smoleńskiej jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała wywiad z żoną gen. Bronisława Kwiatkowskiego, który zginął wraz z innymi na przedpolach smoleńskich. Pomijając inne, równie niesłychanie bulwersujące opisy zachowań naszych władz po tamtych wydarzeniach, z oburzeniem wysłuchałem opowieści, że w którąś już rocznicę polski minister obrony narodowej w rozmowie z tą panią wyraził był zdanie, że najważniejszym jawi się miejsce pochówku jej męża, bo stamtąd ma on i ona widok na całą okolicę. Co więcej, określił to jako rzecz piękną. Kobiecie, która przeżywa rozłąkę z mężem, która nie jest końca do pewna przyczyn jego śmierci, której nie pozwolono na godne jego pożegnanie, która do dzisiaj ma wątpliwości, czy w mogile spoczywają szczątki jej męża, jakiś chłystek, co to tylko pietruszkę w zieleniaku umie dobrze i kulturalnie zamówić, oświadcza, że polskie państwo zdało egzamin, bo ona może pochodzić sobie na mogiłę męża, z której ma doskonały widok na okoliczny pejzaż. Do jakiego poziomu chamstwa można dojść? Po tej wypowiedzi obawiam się, że takowej granicy w Polsce już nie ma.
Równie dobrze widać to w przypadku lokalizacji pomnika ofiar smoleńskiej katastrofy w Warszawie. Jedna z sygnatariuszek pisanego w kancelarii głowy państwa listu do prezydenta ujawniła, że władze Warszawy proponowały trzy lokalizacje, z których dwie były zupełnie nie do przyjęcia, a ta trzecia została przyjęta, ponieważ powiedziano, że w przypadku jej odrzucenia innej nie będzie. I takim to sposobem pomnik stanie na pętli autobusowej, a dodatkowo na terenie, co do którego swoje roszczenia zgłaszają przedwojenni właściciele, a więc istnieje możliwość, że po wygranych procesach pomnik trzeba będzie po prostu rozebrać. Tragifarsą jest to, że przedsięwzięciom tym ton nadaje osoba, która w całkiem niedalekiej przeszłości silnie podkreślała swoje zaangażowanie w jeden z ruchów odnowy Kościoła. Aż strach pomyśleć, jak ta odnowa miałaby wyglądać.
Hodowcy czerwonej konwalii
Czy od powyższych stwierdzeń na temat obecności chamstwa w przestrzeni publicznej daleko do sondaży? Otóż nie. Prezydent Bronisław Komorowski, komentując badania opinii publicznej na temat wydarzeń smoleńskich, stwierdził był, że: „bardzo łatwo jest zachwiać pewnością Polaków, że sprawy są wyjaśnione”. Właśnie. Sondażowe wyniki wszelkiej maści badań przestały służyć li tylko sprawdzeniu, jak myślą obywatele, ale stały się narzędziem urabiania mentalności Polaków. Dowodem na to są nie tyle akcje polityczne podejmowane na ich kanwie, ile raczej zdenerwowanie obywateli, że sondaże mają tak różne wyniki. A tymczasem wydaje się to być normalne, ponieważ badana próbka obywateli wcale nie musi odzwierciedlać przekonań większości. Po prostu może trafić się w niej odsetek większy lub mniejszy ludzi o konkretnych poglądach. Nie można więc oczekiwać, że wszystkie badania poszczególnych ośrodków będą pokazywać takie same wyniki. Tylko że nasz instynkt stadny każe trzymać się nam w środku stawki i dlatego koniecznie musimy dopasować się do myślenia większości. To właśnie daje okazję działania wszelkim szalbierzom społecznym, którzy doskonale znają nasze obawy przed byciem w awangardzie. Myśl tak, jak całość stada – oto teza sondażowych manipulacji. Lecz w każdej społeczności zdarzają się jednostki, które muszą wybić się „na niepodległość”. Jedyną metodą dla nich jest po prostu skrajność wyrażanych poglądów, najczęściej będących wyrazem prostactwa i chamstwa. Stąd wydaje się, iż oni torują szlaki tym właśnie sposobem. Odurzającym zapachem czerwonej konwalii – kwiatka rosnącego najczęściej na grobach i cmentarzach – dokonują zaczadzenia w naszych głowach.
Popiół na sierść psów bezdomnych
Problem nasz doskonale opisał Edward Stachura: „Czas umarł na czas. Ja umarło na ja. Nie ma ja. Się jest. Się jest się. Się jest duch. Się jest nikt”. Scyllą i Charybdą dzisiejszych ścieżek polityczno-społecznych nie są jakieś „izmy” i „antyizmy”. Społeczeństwo nasze zatraca się pomiędzy indywidualistycznie pojętym „ja” a kolektywnym „się”. Innymi słowy: pomiędzy prostackim i chamskim podkreślaniem własnej dowolności a przepełnionym zwykłym strachem i kompleksem uciekaniem w stadność. Niestety tak właśnie ginie cywilizacja. Czy jest z tego wyjście? Nie wiem. Więc zacytuję jeszcze raz Stachurę: „w życiu tym dwie są dla człowieka sprawy jedyne, do których wszystko powinno schodzić się, zbiegać, zlatywać, jak wszechświat do nowego początku albo jak ptaki na sejmik do dalekiej za morza wędrówki; a te dwie sprawy jedyne to: starać się zawsze i wszędzie pomóc drugiemu człowiekowi, ale delikatnie, nie nachalnie, nie brutalnie, nie wulgarnie; więc to jedno, a drugie to: odnaleźć siebie i podać sobie samemu rękę, i uśmiechnąć się do siebie”.
Ks. Jacek Świątek